Przecież nie mogło być idealnie, prawda? Wtedy byłoby za łatwo, a
przecież tak być nie może! Jejku, nigdy nie spodziewałam się, że
kiedykolwiek pójdę na lodowisko, a tym bardziej, że pójdę na nie z
Collin'em. Nawiasem mówiąc, to chłopak okazał się być całkiem dobry
instruktorem, a od momentu w którym zaczęłam go słuchać i delikatnie
poluzowałam swe nadszarpnięte nerwy - wtem szybko przejeżdżający
mężczyzna trącił mnie ramieniem, podczas gdy ja wciąż byłam mocno
przyczepiona do bruneta. Był moją ostatnią deską ratunku właściwie do
ostatniego momentu - utraciwszy równowagę spadłam wprost na niego, czyli
jakby nie patrzeć, uratował mi po raz kolejny zdrowie, jeśli nie tak,
jak twierdzi - życie. Nieco oszołomiona, jak gdyby nigdy nic leżałam na
powalonym towarzyszu, ułamek sekundy później przewalając się na lód, co
by chłopakowi ulżyć. Właściwie to chciałam od razu wstać, tak, jak to
podpowiadał mi mój instynkt (tak, na pewno ten przetrwania!), jednakże
wydawało się to być "nieco" niewykonalne. Znając moje zdolności do jazdy
i szczęście, tak czy inaczej zsunęłam bym się albo z powrotem na
chłopaka, albo na miejsce obok niego, tym razem jednak z bardziej
opłakanymi skutkami. Tymczasem, jedyne co mi było, to ból głowy z okazji
swojej głupoty, no i współczucie dla szarookiego, gdyż mogłam sobie
tylko wyobrażać, co mógł poczuć przy takim upadku.
- Collin? Wszystko dobrze? - Nachyliłam się delikatnie nad jego twarzą,
dłońmi obejmując go za ramiona. Po chwili podniósł się, pod nosem
przeklinając po cichu w stronę faceta, już od jakiegoś czasu nie
pojawiającego się w naszym polu widzenia. Chwilę rozmasowywał dłonią za
pewne bolące, okryte ramię, jednakże niezbyt długo trwała ta "chwila
słabości" - szybciutko zebrał się w garść, zgrywając rzymskiego herosa.
Wywróciwszy jedynie oczami na jego zapewnienia, wypytywałam go co chwila
o nowe dolegliwości - był w tej kwestii nieugięty, i mimo wszystko
wciąż uparcie twierdził, że mam wstać i ponownie spróbować jeździć.
Widząc, że zbyt dużo w tym temacie nie ugram, wstałam łapiąc się za
wyciągniętą w moim kierunku, jego dłoń, nie pewnie chwiejąc się na
łyżwach. Niezbyt długo zajęło Collin'owi wrócenie do swej "dawnej"
postaci. Nie wiem, czy minął nawet kolejny kwadrans, kiedy to cicho
podśmiechiwał się z moich nieudolnych prób, tracąc przy tym powoli
cierpliwość - czułam wręcz, jak gryzie się po policzkach, kiedy to po
raz wtóry zachwiałam się, uczepiając się go niczym mała, wku*wiająca
małpka. Kto wie, może nawet za taką mnie miał? Tak czy inaczej,
ostatecznie przejechałam kilka metrów - byłam jednakże bardziej
zmęczona, aniżeli kobieta z nadwagą biegnąca w maratonie.
~*~
- Colluch.. Postaw mnie, nooo! - Jęknęłam niezadowolona ze swego
położenia, kiedy to chłopak uparł się, że wrócę do Akademii na jego
plecach. Cóż mi pozostało? Od czasu do czasu ciągłam za koniuszki jego
ciemnych włosów, mając nadzieję, że to w czymś pomoże - wtedy brunet
jedynie mocniej ściskał moje łydki, którymi obejmowałam go w pasie.
Właściwie to było mi całkiem cieplusio i wygodnie, więc w końcu oparłam
jedynie głowę na jego ramieniu, patrząc na dachy budynków, które ni
stąd, ni z owąd, pojawiały się zza drzew. Jakby wierząc mojej intuicji,
to według niej Akademia była spory kawałek drogi dalej, jednak i taki
argument do niego nie przemawiał i, jak gdyby nigdy nic, niósł mnie
dalej.
<Collin? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)