-Myślałeś, że dam ci spokój?- zaśmiałam się.
-Miałem nadzieje.- odwzajemnił uśmiech. Atmosfera zrobiła się
cieplejsza. Zupełnie inna od tej kiedy się nad nim znęcałam,
wrzeszczałam niczym stara baba od matmy... Nie no, przesadzam. Jeszcze
nie mam tego głosu jakby przejechała po mnie traktorem dyrektorka. -W
czym ci pomóc?- kontynuował rozkładając ręce niczym polityk, który
ćwiczy przekonywanie wyborców przed debatą.
-Pomożesz mi przy siodłach?- poprosiłam nadzwyczaj grzecznie.
-Kogo innego nie dało się wyciągnąć? - jęknął przeciągle wydając przy okazji ziew. Czyżby nasz zimowy promyczek się nie wyspał?
-Wszyscy pracują do zawodów.- usprawiedliwiłam się.
-No dobra. Ale nie licz na mój entuzjazm.- uśmiechnął się kpiąco. Już ja
o to zadbam... Przekroczyliśmy ledwie próg siodlarni, już nas ogarnął
miły zapach siodeł i innych sprzętów.
-Weźmiesz Valegra? Ja wezmę Moon. Potem weźmiesz Spartana i jego
ogłowie.- wyjaśniłam plan na najbliższy czas. Chłopak jedynie skinął
głową i chwycił pierwsze z brzegu siodło.
-Siadamy?- wskazał na ławkę z dębu przylegającą do stołu, pewnie
niedawno zamieszkałą przez małe niewdzięczne istoty w postaci korników.
-Stać nie będę.- westchnęłam zajmując miejsce bliżej grzejnika.
-Nie za dobrze ci?- posłał kpiący uśmiech, na co odesłałam swoje triumfy wzrokiem.
-Jak widać przydałaby się gorąca czekolada i ciastka. Siadaj.-
poklepałam dłonią pustą resztę ławki w zachęcającym geście. Chłopak
jedynie rozłożył siodło przed sobą na stole i usiadł koło mnie.
-Może jeszcze na głowę mi wejdź- zadrwiłam gdy przesuwał się coraz szybciej w lewo spychając tym samym moja osobę.
-Ciepła jesteś.- nie zaprzestawał wcześniejszym działaniom.
-Miałeś mi pomóc- podkreśliłam to słowo, by nie było że go zmusiłam.- a
nie mnie spychać.- dokańczając i obserwując jak Dan prycha pod nosem i
niczym obrażony sześciolatek odwraca się i kulistymi ruchami przemierza
czarną skórę siodła. Pokręciłam tylko głową i zajęłam się tym samym.
Dosyć długo szukaliśmy wspólnego tematu, jednakże nie było niczego, a
jeśli był to nie dało się go zbytecznie rozwinąć. Także spokojna cisza
przerywana co jakiś czas przez rżenie sfrustrowanych koni czekające aż
ktoś raczy je wyprowadzić na jazdę. Musiał nadejść czas gdy oboje
skończyliśmy swoją pracę i byliśmy praktycznie wolni.
-Jutro święta... Jedziesz gdzieś?- zapytał zmierzając ze mną w stronę akademika.
-Chyba do rodziny wracam. A ty?
-Nie wiem jeszcze.- westchnął otwierając drzwi. W kominku tańczyły
języki ognia nadając ciepło całemu budynkowi, na kanapie leżały Paris i
Pina starając się zdrzemnąć. Gdy chłopak rozłożył się na fotelu ja
zmierzyłam w stronę kuchni gdzie załatwiony problem z czajnikiem
spalonym przeze mnie ucieszył oczy. Białe, powiewające nowością
urządzenie aż samo się prosiło o nalanie wody.
-Kawy?- zapytałam na tyle głośno by mnie mógł usłyszeć.
-Jasne, dzięki.- odkrzyknął. Dłuższą chwilę później zmierzałam w stronę
salonu z dwoma kubkami. Chłopak przechwytując poszczególne kanały w
telewizji przyjął naczynie do ręki biorąc jednocześnie łyk gorącej
cieczy.
-Zostaw!- krzyknęłam gdy przełączył z wiadomości na inny kanał. Towarzysz posłusznie wrócił na poprzedni.
~W szpitalu w Biarritz wybuchł dzisiaj o 9 wielki pożar. Ewakuowano cały
personel i wszystkich pacjentów jednak przeprowadzający w tym czasie
operację chirurdzy zostali ciężko ranni, a pacjentka zginęła w wyniku
oparzeń. Obecnie wszyscy są przetransportowani do drugiego szpitala na
południe.~ poważny głos kobiety wystarczająco mnie przeraził. Nie
zważając na upuszczoną przez mnie kawę pobiegłam szukając telefonu. W
końcu go znalazłam i wydzwaniając cały czas do matki nie dostawałam
odbioru. Do pokoju wbiegł zdyszany Daniel.
-Co się stało?
-Moja matka jest chirurgiem w tym szpitalu.- wyjaśniając ponownie nacisnęłam słuchawkę.
<Daniel>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)