Nie wiem właściwie, co skłoniło mnie do zadania tego
pytania. Ale z drugiej strony na horyzoncie nie było nikogo zaprzyjaźnionego,
poprawiając nie było kogokolwiek. Stajnia była pusta, Lil gdzieś wyjechała, tak
jak i Jennefer czy Esma. A kochana pani Elizabeth, do której szczerze nie
odczuwałam zbyt ciepłych uczuć, kazała mi akurat teraz wyczyścić konie, które
akurat teraz się wytarzały. Za godzinkę miały być gotowe do jazdy. Może nie
byłoby tak źle, gdyby nie to słodkie „Poproś Adrienne, na pewno ci pomoże” na
końcu.
- Mamy do wyczyszczenia Minnie, Pandemonium, Toskanię i
Avery. Za godzinę idą na jazdę, a Toskania i Minnie wytarzały się, więc musimy
się sprężać – spróbowałam się uśmiechnąć – Wezmę Toskanię i Avery.
Adrienne była zwyczajnie niezadowolona, że jej rozkazuję,
ale mimo wszystko podniosła się i zapytała tylko:
- Gdzie są?
- Minnie na pastwisku, to klacz haflingera. Pandemonium stoi
w boksie – odparłam, a później bez słowa odwróciłam się, kierując swe kroki w
stronę boksu Avery. Była dość czysta, więc tylko przejechałam po grzbiecie,
zadzie, brzuchu i nogach moją szczotką – jednym z Magic Brush, zgrzebeł,
których mam całą kolekcję i które tak wielbię. Kiedy wyczyściłam zaklejki,
sięgnęłam po stajenną szczotkę do kurzu i szybko doczyściłam klacz. Jeszcze
tylko kopyta. Oczywiście, była to szkapka dla początkujących jeźdźców, a co za
tym idzie, pięknie podawała kopyta. Postanowiłam, że osiodłam ją później, bo
jak miałaby z siodłem czekać pół godziny. Poszłam do kolejnego celu – Toskanii,
ukradkiem spoglądając na kończącą czyścić Pandemonium dziewczynę. Szło jej
całkiem dobrze, jakby to ująć. Kiedy popatrzyłam na Toskanię, a zaraz potem na
zegarek, trochę się zaniepokoiłam. Dzieci na jazdę miały przyjść za niecałe 40
minut, a są do wyczyszczenia jeszcze dwa, o wiele brudniejsze konie. Nie wiem,
jak pani Rose sobie to wyobrażała. Szybko sięgnęłam po szczotki Tośki i
zaczęłam ją energicznie czyścić. Ta, jak na złość ciągle gryzła, nie była dziś
w zbyt dobrym humorku. Musiałam się z nią sporo namęczyć, próbując nie myśleć o
tym, że powoli zamarzam. W końcu popatrzyłam na moje dzieło i poleciałam do
siodlarni. Ekspresowo zarzuciłam siodło na Toskanię, a ta z radością kopnęła
mnie przy dociąganiu popręgu. Potem włożyłam w jej pysk wędzidło, próbowałam je
ogrzać jak najmocniej. Tylko teraz – co mam zrobić z tym koniem? Koło padoków
przechodziła jakaś dziewczyna, której w ogóle nie znałam, ale chrzanić to.
- Mogłabyś przez chwilę popilnować Toskanii? To nie zajmie
długo, nie zdąży cię zabić – zawołałam. Blondynka popatrzyła na mnie ze
zdziwieniem, ale mimo wszystko wzięła ode mnie klacz. Ja poszłam do siodlarni
po sprzęt Avery. Na szczęście, ta szkapka była o wiele spokojniejsza. Kiedy już
ją osiodłałam, złapałam jej wodze i wyprowadziłam na dziedziniec. Teraz tylko
pozostało się modlić, że Adrienne skończyła siodłać oba konie. Kiedy doszłam do
celu, zobaczyłam panią Rose, a koło niej kilka wolontariuszek i grupkę
dzieciaków czekających na oprowadzankę. Zdyszana popatrzyłam za siebie –
Adrienne na szczęście już szła, trzymając oba konie w ręku.
- Tu jest Avery, Adrienne prowadzi już Pandemonium i Minnie,
a Toskania stoi gotowa na swoim padoku – wskazałam miejsce, gdzie stała ta
klacz. Wolontariuszki odebrały od nas konie i wsadziły dzieci w siodła. Później
cały orszak z właścicielką akademii na czele ruszył na plac, a ja odprowadziłam
ich wzrokiem. Otarłam pot z czoła i spojrzałam na dziewczynę, która cały czas
koło mnie stała. Może jednak dużo nas łączy? Ja też jestem często wredna, no,
może z tym dodatkiem, że jestem „wredną optymistką z zespołem wariata”.
<Adrienne? Może nie jest piękne, ale coś tam jest, trudno
mi się pisze z nienawiścią>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)