No cóż, trzeba przyznać, że w gruncie rzeczy ja zawiniłam,
choć takie rzeczy po prostu się zdarzają, nie mamy na nie wpływu. Na szczęście
Jen nie stało się nic wielkiego.
- Ok. Jak na upadek nie czuję się tak źle – kąciki ust
Jennefer lekko poszły do góry.
- Dzięki Bogu. Może już niedługo będziesz mogła wyjść ze
szpitala – pocieszałam ją.
- Ale na pewno nie na motory! – zaśmiała się Jen.
KILKA DNI PÓŹNIEJ
Nie znoszę być chora. Szczególnie wtedy, kiedy są zawody!
Dzisiaj obudziłam się z zatkanym nosem i chrypą w gardle. Cholera, mieliśmy
jechać pooglądać zawody skokowe! Wstałam i przygotowałam siebie do użycia,
starając się nie uwydatniać choróbska. Niestety, kiedy tylko wyszłam z pokoju zobaczyłam
nadbiegającą Jen, która już dawno zdążyła wyzdrowieć.
- Cześć! Jedziemy dziś na zawody skokowe! Coś tak marnie
wyglądasz… - krzyknęła na powitanie. Rzeczywiście, nie czułam się dobrze. Lekko
się uśmiechnęłam i odpowiedziałam:
- Nie, wszystko OK…
- Taak, bo ci uwierzę… - dziewczyna niecnie zauważyła mój
stan – Idziemy do pielęgniarki.
Mimo moich wielkich przeczeń i pretensji po chwili byłam w
gabinecie.
- Masz katar i lekką gorączkę. Nie ma mowy, żebyś
gdziekolwiek jechała – stanowczo podkreśliła kobieta po lekkim przebadaniu
mnie. Zwykle bym się przeciwstawiła, ale nie w takim stanie. Z udawaną niechęcią
powlokłam się do łóżka i padłam na poduszkę.
Trzynasta. Jak mogłam tyle przespać?! Objawy choroby powoli
ustępowały, więc podniosłam się z łóżka, zarzuciłam bluzę i poszłam do stajni.
Nigdy nie było tu tak pusto o tej porze, widocznie wszyscy musieli odwołać
zajęcia i pędzić na te głupie zawody. A ja zostałam sama.
- Cześć, malutki! – krzyknęłam do Empiryka, a on zarżał na powitanie.
Naszą konwersację przerwało inne rżenie – wyzywającej o pomoc Sun. Szybko
podbiegłam do jej boksu. Leżała na słomie i wręcz skręcała się z bólu. Ciężko
oddychała, ale nie mogła się podnieść. Wszystko wskazywało na kolkę. Weszłam do
jej boksu i spróbowałam nałożyć kantar na jej smukły pysk. O Jezu, co trzeba
było robić w takim momencie?! Gorączkowo wyciągnęłam telefon i wystukałam numer
do weterynarza.
- Halo?! Tu Naomi Sullivan, koń chyba ma kolkę. Leży w
boksie, skręca się z bólu i nie może się podnieść! Niech pan natychmiast
przyjedzie! Co robić?! – wręcz krzyknęłam do urządzenia.
- Już jadę, Próbuj ją podnieść.
Moje nieudaczne próby na nic się nie zdały, dopóki nie
pomyślałam rozsądnie i spokojnie. Dzięki temu udało mi się nałożyć kantar, a
później powoli podnosić klacz. Kiedy usłyszałam kroki lekarza Sun stanęła na nogach.
Na widok lekarza widocznie się uspokoiła i… wyzwoliła to, co ją bolało jednym,
podłużnym pierdnięciem.
- W takim razie widzę, że nie jestem już potrzebny –
uśmiechnął się lekarz, jakby nic się nie stało. Co prawda, to była jedna z
lżejszych kolek, ale nawet ta mogłaby doprowadzić do śmierci.
- Już się bałam, że umrze! – powiedziałam. Weterynarz
jeszcze szybko zbadał Sunny, po czym na pożegnanie krzyknął „Nic tu po mnie!’ i
pomachał ręką, a później bezpowrotnie zniknął. Przytuliłam się do tak dobrze
znanej mi klaczy, a później zostawiłam ją w boksie i wyszłam na dziedziniec. Tam
zobaczyłam całą grupę osób, które wracały z zawodów, w tym biegnącą w moją
stronę Jennefer.
<Jen? Tak, idealne to to nie jest :) >
Dostajesz 10 punktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)