poniedziałek, 11 września 2017

Od Adeline C.D Harry'ego

Spoglądając na chłopaka, byłam świadoma tego, że moich oczach kryje się chęć dokonania mordu. Nie znosiłam widoku osoby palącej, ponieważ tak jakby świadomie zachęcali raka do odwiedzin. Drugą sprawą było to, że w naszym towarzystwie przebywały dwie klacze, które nie powinny wdychać dymu tytoniowego, ponieważ mogło to im zaszkodzić. Westchnęłam tylko i bez zawahania odepchnęłam paczkę papierosów, skupiając się na dalszej ścieżce w lesie, którą zaczęła pokrywać gęsta mgła.
- Weź już skończ, przeraża mnie widok palącego człowieka. Karmisz raka, masz u mnie punkty na minusie - bąknąłem, na co Harry zgasił kończącego się papierosa o końcówkę oficerki i wyrzucił głęboko w las. - W dodatku jeszcze śmiecisz w lesie. Minut piętnaście punktów, panie Styles! - Zaśmiałam się delikatnie, a chłopak odpowiedział tym samym. Bez żadnego powiadomienia ruszyłam delikatnym kłusem, starając się by tempo było jak najlepiej dobrane dla koni i jeźdźców. Zauważyłam, że Harry chyba polubił Paris, ponieważ bez ustanku gładził masywną szyję klaczy. Uśmiechnęłam się ciepło, widząc i czując, że obydwa wierzchowce rozluźniły się i zaczęły 'tropić'. Ich chrapy sięgały niemalże ścieżki, przednie nogi wędrowały daleko przed siebie, a grzbiety wygięły się w łukowaty most.
- Wybacz, panno Adeline. Taki już mój urok - zakpił, uśmiechając się szeroko. - Paris jest całkiem niezła, muszę to przyznać - dopowiedział, na co ja posłałam mu krótkie spojrzenie. Po krótkiej chwili, zauważyłam, że wkroczyliśmy na idealną ścieżkę do zagalopowania z minimalnym dodaniem, które z całą pewnością rozbudzi klacze.
- Gotowy? - Zapytałam, właściwie nie czekając na odpowiedź.
- Gotowy? Na co? - Odpowiedział, dosłownie w tym samym momencie, gdy rumaki delikatnie spięły mięśnie zadu i wystrzeliły jak z procy. Przylgnęłam do szyi Lemon, której grzywa wesoło smagała moją twarz. Usłyszałam za sobą śmiech chłopaka, któremu najwidoczniej brakowało jakiegokolwiek szaleństwa.
- Ścigamy się! - Krzyknęłam, dodając łydkę kobyłce, która zaczęła sunąć z jeszcze większą prędkością. Puściłam wodzy, jadąc w tym momencie na Titanica, poczułam jak wiatr okala mnie, a las zachęca do jeszcze szybszego galopowania. Nagle jednak usłyszałam huk, który zdecydowanie przewyższył tętent kopyt wierzchowców. Ściągnęłam wodze, przechodząc niemalże od razu do stój, zawróciłam, a moim oczom ukazał się nowy uczeń, który siedział na ziemii tak samo zszokowany jak pośrodku jeziora. Zrezygnowana zeszłam z grzbietu, puszczając zupełnie luźno wodze, mając pewność, że klacze w swoim towarzystwie nigdzie nie uciekną. Na czole mężczyzny, nawet w mroku, który obecnie panował, można było dostrzec ranę, która z całą pewnością pochodziła od gałęzi.
- Nienawidzę gałęzi - mruknął niezadowolony. Zaśmiałam się mimowolnie, podając mu dłoń, którą od razu złapał. Chwiejnie podniósł się na nogi i posłał mi obolały uśmiech, który i tak nawet w tym wydaniu był rozkoszny.
- Czyli koniec terenu. Wracamy, trzeba to opatrzeć - powiedziałam z nutką troskliwości w głosie. Miałam na uwadze dobro każdego członka Akademii, nawet tego mniej lubianego. Przecież byliśmy społecznością, rodziną, która musi o siebie dbać. - Dasz radę sam wsiąść? - Zapytałam.
- Tak, jasne. - Odpowiedział, po czym usiadł w brązowym siodle na grzbiecie Paris. Troszkę uspokojona, zajęłam swoje miejsce i w milczeniu ruszyłam stępem, ku Akademii, gdzie czekała na nas apteczka z pełnym wyposażeniem.
~*~
Klacze zostały niezwykle szybko oporządzone, ponieważ mieliśmy na uwadze to, że w boksach czeka na nie świeże siano, oraz ranę na czole Harry'ego. Szliśmy w milczeniu do akademika, który na całe szczęście był otwarty. Bezszelestnie zakradaliśmy się po schodach, które doprowadziły nas do korytarza z ogromem drzwi.
- Zapraszam do siebie, Harry - powiedziałam z nonszalancją w głosie.
- Zaproszenie zostało przyjęte, mam nadzieję, że zacna Adeline zechce mi pomóc przy opatrzeniu tej drobnej rany? - Zaśmiał się, na co ja również parsknęłam głośnym śmiechem. Otworzyłam drzwi do swego pokoju, który powitał nas chłodem, bijącym od bordowych i białych ścian. Wszystkie trzy łóżka były równo posłane, a wszelkie piloty, czy też laptop leżały na ściśle wyznaczonym miejscu. Westchnęłam zadowolona, ponieważ nie byłam pewna, czy moje lokum zostało pozostawione w należytym porządku.
- Usiądź na fotelu, ja pójdę po apteczkę, do łazienki - wydałam lekkie polecenie, które chłopak od razu wykonał, siadając na białym, skórzanym fotelu, który podstawiony był pod ścianę. Weszłam do łazienki, w której porządek zostawiał wiele do życzenia. Wszędzie walały się moje kosmetyki, ale apteczka leżała wciąż w jednym miejscu, na trzeciej półce od góry. Chwyciłam za białą rączkę i wyszłam z pomieszczenia, trzaskając przy tym drzwiami, by dać znak moim sąsiadom, że nadal tutaj mieszkam. Podeszłam do Harry'ego, który grzecznie siedział na fotelu, bawiąc się pilotem od telewizora, który został bezgłośnie włączony.
- Pozwolisz, że dotknę? - Zapytałam, wędrując dłonią w stronę podbródka mężczyzny, który delikatnie skinął głową. Po raz pierwszy miałam szansę zobaczyć z bliska barwę oczu Hazzy, którą był niesamowicie wyraźny błękit.  Szybko jednak oderwałam uwagę od detali twarzy mojego znajomego, a zajęłam się raną, która teraz wydawała się być mniej krytyczna. Z podręcznej walizeczki wyjęłam środek służący do dezynfekcji.
- Może zapiec.

Noasia? ❤
Road to 18! ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)