poniedziałek, 11 września 2017

Od Adeline C.D Harry'ego

Zaskoczona, chwyciłam, prawdopodobnie męską dłoń i chwytem znanym z kursu samoobrony, wykręciłam ją, umożliwiając tym każdy ruch mojego potencjalnego napastnika. Jednakże od razu rozpoznałam tą wesołą czuprynę chłopaka i puściłam, słysząc, że Harry niemalże syczy z bólu.
- Przestraszyłeś mnie! Przepraszam! - Krzyknęłam, posyłając mu zgubione i przepraszające spojrzenie. - Każda, jakakolwiek próba zaskoczenia mnie, kończy się właśnie tak - westchnęłam, i wskazałam na męski nadgarstek.
- Cóż, przyznam, troszkę mnie zaskoczyłaś, ale trudno. Miałem ciekawą pogawędkę z panną Rose - odpowiedział, delikatnie się uśmiechając.
- Nie gadaj, że mówiła coś o mnie. Zaliczyłam już zbyt dużo poważnych rozmów od mojego przyjazdu, zdecydowanie za dużo.
- O Tobie nic nie wspominała, zresztą nawet nie zwróciła mi jakiejś większej uwagi.
Głośno odetchnęłam, ponownie skupiając swój wzrok na zwierzętach, które aktualnie bez żadnego zastanowienia skubały zielone kępki traw.
- Mam małą niespodziankę.
- Znowu? - Bąknął rozbawiony niebieskooki.
- Tak, tym razem chyba nic Ci się nie stanie. Dzisiaj wieczorem wylatujemy do Niemiec, więc radzę Ci żebyś zaczął się pakować - uśmiechnęłam się szeroko, widząc ogromne zaskoczenie na twarzy bruneta.
- To muszę Cię w takim razie przeprosić. Idę od nowa pakować walizkę - zaśmiał się i wrócił tam skąd przyszedł.
~*~
Po długotrwałej obserwacji konia, spokojnym tempem wróciłam do własnego pokoju, w którym czekały na mnie dwie walizki. Obydwa bilety były na samolot o godzinie dziewiętnastej, do której zostało jeszcze około pięciu godzin. Cała odprawa zajmie nam około dwóch godzin, więc trzeba się odrobinę pospieszyć. Podeszłam do szafy, z której po kolei zaczęłam wyciągać przypadkowe rzeczy, które wydawały się niepotrzebne w podróży o celu zakupienia konia. Na samym końcu dokładnie wybrałam odzież jeździecką, z racji tego, że gdy jakiś koń mi się spodoba, mam zamiar umówić się z właścicielem po körungu i chwilę się przejechać, by zobaczyć czy aby na pewno dogadam się z wierzchowcem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy uświadomiłam sobie to, że za niecałe dwa dni mogę stać się właścicielką nieparzystokopytnego. Starannie układałam każda część odzieży, by już po chwili zapiąć walizki, już bez możliwości dopakowania czegoś. Uniosłam się z podłogi, by już po chwili spocząć na nad wyraz wygodny fotelu, tym samym, na którym wczoraj siedział Harry z moją kotką, która w tym momencie również wskoczyła na moje kolana. Zaczęłam gładzić krótka, ale zadbaną kocią sierść, a już po dosłownie dziesięciu sekundach usłyszałam głośne mruczenie. Niebieskie oczy świdrowały mnie na wylot, w oczekiwaniu na jakąś dodatkową przekąskę. Wywróciłam oczami słysząc jak kotka zaczyna miauczeć, informując mnie o swoim głodzie. Zwaliłam Xsarę z kolan, w celu wsypaniu suchej karmy do porcelanowej miseczki, stojącej w najodleglejszym punkcie pokoju. Na moje szczęście w pudełku znajdowało się jeszcze trochę kociego pożywienia, które niemalże od razu wylądowało w misce. Xsara rzuciła się na nią, jak na swoją ofiarę, pochłaniając przy tym wszystko co natrafiło na drogę jej pyszczka. Ziewnęłam przeciągle, udowadniając sobie tym, że cztery godziny snu to ewidentnie za mało. Z przekonaniem, że w stu procentach nie zasnę, ułożyłam się na swoim łóżku, które okazało się jednak zbyt wygodne.
~*~
Obudziło mnie pukanie do drzwi, które stawało się coraz bardziej natarczywe i chaotyczne. Postanowiłam, więc ruszyć swój tyłek i otworzyć drzwi, za którymi jak się okazało stał Harry.
- Gotowa? - Zapytał, a obok towarzyszyła mu walizka.
- Gotowa na co? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, a mężczyzna machnął mi przed nosem biletami i moim paszportem, którego ściągnął z blatu białej komody, która stała tuż przy wejściu do mojego pokoju. - LOT, HARRY, ŚPIESZ SIĘ KURNA! - Krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że zegar wskazuje piętnaście po szesnastej, a z doświadczenia wiem, że dojechanie do Miami może być czasem zbyt czasochłonne.
- Wezmę tą walizkę, czekam przy akademickim koniowozie - powiedział na odchodne, a ja jak wariatka zaczęłam wrzucać wszystko do torebki, która służyła mi jako bagaż podręczny. Bilety i paszport, złapałam kurczowo do dłoni. Podeszłam do Xsary, która przerażona zamieszaniem, schowała się w swoim domku.
- No kochanie, zajrzy do Ciebie dzisiaj wieczorem pani Rose, tak samo jak przez całą moją nieobecność. Bądź grzeczna - szepnęłam i pogłaskałam drobną główkę kota. Po chwili zerwałam się na równe nogi i ruszyłam biegiem, łapiąc przy tym za rączkę walizkę, która zaczęła skakać na boki podczas mojego schodzenia ze schodów. Nie zadbałam o zamknięcie pokoju na klucz, ponieważ wiedziałam, że i tak już niedługo zajrzy tam właścicielka Akademii. Dosłownie przed wyjściem stał biały wóz z Harry'm na miejscu pasażera. Uśmiechnęłam się szczerze i wrzuciłam kolejny bagaż na tył dużego auta. Wskoczyłam do wnętrza, gdzie przywitało mnie przyjemne ciepło, które przed chwilą jeszcze czułam pod swoim kocem.
- Dobra, jedziemy na lotnisko, ale tak raz dwa. Zostawiamy samochód na parkingu, później moja znajoma, przeparkuje go nam nad prom. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli - westchnęłam.
- Pff... wiadome, ze pójdzie - zaśmiał się niebieskooki, co od razu dodało mi otuchy. Zaczęłam wybierać stację radiową, co zostało moim zajęciem do co najmniej połowy drogi do Miami.
~*~
Wyszliśmy z auta w towarzyszącym nam miejskim zgiełku. Zegarek wskazywał dokładnie godzinę siedemnastą, co oznaczało, że zostało nam dwie godziny na załatwienie dosłownie wszystkiego. Targając za sobą dwie walizki, oraz torbę, która spoczywała na moim ramieniu, podeszłam do kobiety o przemiłym wyrazie twarzy, która przyjęła nasze bilety i od razu poinstruowała nas o dalszych wydarzeniach.
- Jakbym pierwszy raz była na lotnisku - mruknęłam, gdy wraz z chłopakiem kierowaliśmy się w stronę odprawy paszportowej.
~*~
Wreszcie przyszedł czas na spokojne zajęcia miejsca w samolocie, którym jak się okazało był Boeing 737. Udało mi się dopchać na miejsce przy oknie, które równie mocno chciał zająć Harry.
- Wybacz, to nie Twój dzień - zachichotałam, ale mój śmiech przerwała młoda kobieta, która jak się okazało była stewardessa. Wraz z Loczkiem zamówiliśmy po mocnej kawie, którą opróżnialiśmy niemalże do samego startu maszyny.
- Zapowiada się fantastyczne kilkanaście godzin - mruknął mężczyzna.
- Przypominam, że mogłeś się nie zgodzić - rzuciłam i wlepiłam swój wzrok na widok za okienkiem.

Hazza? ❤
Road to 18 ❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)