poniedziałek, 4 września 2017

Od Lily C.D Noah'a

Patrząc w lśniące, orzechowe tęczówki otaczające czarną niczym węgiel oraz aktualne niebo źrenice, które nagle się powiększyły, poczułam jak zamiast na zimną ścianę ciasnego boksu, trafiłam na ciepłe ciało chłopaka niczym na wielkiego pluszowego misia. Próbowaliśmy oboje odwrócić od siebie wzrok, mimo to, niekoniecznie nam to wyszło. Moje serce nagle zaczęło głośno i coraz szybciej maszerować, co oznaczało również, że było to zapewne słyszalne dla Noah'a, w którego oczach właśnie otwierał się nowy świat znany tylko mi. Nagle swoją twarzą przybliżył się do mojej, łącząc nasze wargi w delikatnym pocałunku. Z początku zaskoczona tym ruchem, już chwilę później uspokojona przymknęłam delikatnie oczy, oddając pocałunek. Nie był namiętny, a raczej stwierdziłabym, że delikatny i nieśmiały. Dłonie, które dotąd zwisały bezwładnie, przeniosłam na jego duże barki, w których mogłam znaleźć bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa. Nagle nasze usta się jak na jedno klaśnięcie z powrotem zamknęły. Niemal chwilę później, tym razem ja zaingerowałam w kolejny pocałunek, tym razem nieco pewniejszy. Nagły równomierny stukot czarnych szpilek, zapewne właścicielki rozległ się po otulonej ciepłą barwą stajni. Nawet nie zwróciliśmy na to szczególnej uwagi, gdyby nie to, że właśnie miała zamiar zadać w naszą stronę pytanie.
— Czy wy... — przerwała chwilowo, kiedy swoje błękitne oczy otoczyły nas zaskoczonym wzrokiem — Co wy robicie?
W jednym momencie oderwaliśmy się od siebie, spoglądając uśmiechnięci na instruktorkę. Moje policzki pokryły się szkarłatem i nagle zaczęły niesamowicie piec. Całe szczęście nie musieliśmy odpowiadać, gdyż sama najwyraźniej potrafiła znaleźć odpowiedź.
— Nieważne... Odnieście sprzęt do siodlarni i sio do akademika spać, za godzinę sprawdzam i oboje macie być w SWOICH, powtarzam, SWOICH pokojach. Lepiej być wyspanym, skoro jutro macie trening ze mną. Oj dostanie się wam, dostanie. — jasny kitek zatoczył podniebny manewr, pod wpływem gwałtownego obrotu przez właścicielkę włosów.
— To... Na czym skończyliśmy? — uśmiechnął się, nadal zachowując swoje ręce na moich plecach. Moje kąciki ust automatycznie powędrowały do góry.
— Musimy iść... — mruknęłam z niesmakiem w głosie.
— Teraz zrobiłaś się taka odpowiedzialna i grzeczna? — parsknął śmiechem.
— Jeszcze byś się zdziwił — posłałam cwany uśmiech.
— Brudne myśli, panno White? — Przy opuszczaniu ciasnego boksu już śpiącego kuca, zamknął za mną szczebel, niosąc ogłowie i skrzynkę z szczotkami. Zaśmiałam się cicho pod nosem, kiedy z drugiego końca stajni donośny krzyk rozzłoszczonej Elizabeth, mający tyle do przekazania, co natychmiastowe opuszczenie budynku. Niebo okryte ciemnym, prawie że czarnym płaszczem ozdobionym w srebrno połyskujące gwiazdy i księżyc, dający więcej światła od ziemnych lampek, daremno próbujących prowadzić przez ciemności egipskie. Ciemne, iście czarne w tym świetle drzwi z tym samym entuzjazmem co zwykle, przywitały nas zimną klamką przy wejściu. Po szeptanej dyskusji czy jednak przekroczyć próg budynku, czy wrócić potajemnie do stajni. Każda ze stron miała zarówno plusy jak i minusy, lecz pod wpływem wizji snu w rozwalonej pod belami słomy, równie dobrze służącej za wygodne posłanie. Przemknięcie prawie niezauważalnie obok instruktorki, która właśnie zawaliła swój życiowy grafik perfekcyjnie dotrzymywany dzień w dzień. Klucz zgrabnie się obrócił parę razy we wrotach, oczywiście uzmysławiając nam obojgu, że najprostsze wejście do środka zostało właśnie wykluczone. Spojrzałam niepewnie na otwarte okno na dachu, które codziennie tuż po wschodzie słońca doprowadzało jak najwięcej światła do wnętrza.

— No proszę, wspinaj się — Co prawda jak widziałam wcześniej, tak widziałam dalej, jednak jego wyraz twarzy potrafiłam dalej usłyszeć. Kpiący uśmiech objął jego twarz. Dłońmi skorzystałam z nierówności ścian, jeszcze nie tak dawno odnawianych, więc nie zawsze cegła wysuwała się tam, gdzie powinna. Przy pomocy mieniącego się na co dzień zielenią bluszczu, ostatnia stopa dotknęła zimnych dachówek, dając co prawda nie pewne podłoże, jednak każde jest dobre, by dojść do wejścia. Mężczyzna zaczął się usilnie wspinać, jednak co chwila ciche przekleństwo niosące cierpienie Noah'a odnośnie biednych cegiełek doprowadzało mnie do absurdalnego śmiechu. Niosąc mu najwyraźniej niezbędną pomoc swoją dłonią wdrapał się na pochyłość. Podnosząc swój tyłek do góry, usilnie starał się o zachowanie niezbędnej równowagi, by spokojnie otrzepać spodnie. Czołgaliśmy się po wystających dachówkach, aż do upragnionego okna. Zabawnie wylądowałam na miękkich belach spiętych białymi sznurkami, jednak kolejne soczyste przekleństwo podkusiło mnie do uniesieniu oczu do góry. Dolna część ciała Noaszka zwisała bezwładnie, podczas kiedy górna pozostała na dworze.

Mąż?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)