sobota, 23 września 2017

Od Oriane- zadanie 21

Oczywiście moje złe przeczucia prawie zawsze się sprawdzają i sprawdziły się w tym oto momencie.Ale może od początku!
Po dzikiej akcji z dziećmi, ze wczoraj ból brzucha mi niestety nie minął, a co za tym szło, Will obiecał, że zajmie się moimi czterkopytnymi dziećmi. Powoli otworzyłam oczy, nasz zegar powieszony na ścianie wskazywał godzinę dziewiątą trzydzieści, chyba nigdy nie wstawałam tak późno, od kiedy należę do tej Akademii. Spojrzałam kątem oka na szafkę nocną, na której stał kubek pełny świeżo zaparzonej miętowej herbaty. Prosto z ogródka, świeżo wysuszona! Nie ma nic lepszego... taka z torebki to nie to samo, co taka mięta! Wypiłam ją i od razu mi się cieplej na serduszku zrobiło... zresztą nie tylko na serduszku, bo w żołądku również. Weszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, miałam w planach zajrzeć do koni, a potem zjeść coś na stołówce, bowiem mój brzuszek domagał się dziś papu.
Po wytarciu ciała z kropelek wody nałożeniu balsamu i ubrań zbiegłam na dół, pchając drzwi od Akademika, kierując się w stronę stajni koni prywatnych. Już teraz zauważyłam, że coś jest tu kuźwa nie tak! Mianowicie reszta akademiczów dziwnie się na mnie gapiła i śmiała się pod nosem, wlepiając co jakiś czas wzrok w ekran telefonu. Wzruszyłam ramionami, jak na razie to ignorując, ale kiedy podeszłam do boksu, przeżyłam szok... cały w spreyu! Grrr... zaraz ktoś strzeli iksy zamiast oczu, jak Boga kocham! Miałam nadzieję, że to tylko głupi kawał mojego równie głupiego brata... ale nie! Gdzieś kątem oka zauważyłam trzech rozchichotanych uczniów pobryzganych owym spreyem. Podeszłam do nich nieźle wkurzona, co często mi się nie zdarzało i pchnęłam jakąś dziewczynę, tak że prawie straciła równowagę, ta odwdzięczyła mi się i pchnęła mnie jeszcze mocniej tak, że wylądowałam twardo na plecach w błocie.
Skrzywiłam się i westchnęłam cicho zniesmaczona, czułam się...poniżona. Ktoś rzucił mi kartkę A4 z wydrukowanym zdjęciem... mnie! Nieprzytomnej mnie w rozpiętej koszuli... więcej szczegółów nie będę opowiadać.
- Co to jest...?-Zapytałam odruchowo, spoglądając na akademiczów, którzy roześmiali mi się prosto w twarz.
- To, co widzisz!- Zawołał jeden z chłopaków.
-Co wy sobie...!- Próbowałam wstać, ale zostałam pchnięta z powrotem do gęstej mazi. Kiedy otworzyłam oczy, towarzystwa już nie było. Za to poczułam wibracje w kieszeni, wyciągnęłam telefon i odblokowałam go, spojrzałam na powiadomienie o nowym zdjęciu i z duszą na ramieniu je otworzyłam... znów ja, tym razem w błocie. Niech to! Zgłosiłam je jak najszybciej do administracji, jednak wiadomo, jak to jest z adminami na portalach społecznościowych, mają masę roboty i w ogóle. No nieważne... zabrałam się za czyszczenie napisów z mojego boksu, co było dość uciążliwe.
-Oriane?- Usłyszałam znajomy głos za sobą... był to mój brat, który aktualnie dorabiał jako stajenny.- Co się stało?- Zapytał, wbijając widły w stos siana.
- A nie widzisz?- Odburknęłam załamana i zdenerwowana, jednocześnie szorując jasne drewno od drzwi boksu klaczy, kilka metrów dochodziły jeszcze ciche rżenie Wirtuoza, Marcel schylił się, przytulając mnie do swojego ramienia, zaczęłam cicho szlochać, po chwili materiał jego koszulki nasiąkł moimi łzami. Naprawdę byłam w tej chwili bezradna i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, nie wiedziałam nawet jak to wszystko odkręcić.
- Chodźmy do Pani Rose i powiedzmy jej wszystko.- Odrzekł stanowczym głosem.
- Chyba sobie żartujesz! Będzie jeszcze gorzej!- Warknęłam zirytowana do granic możliwości... prawie się gotowałam ze złości, ale co się dziwić?
Nie dość, że ktoś porozsyłał akademiczom moje kompromitujące zdjęcia, to jeszcze byłam totalnie bezradna w tej sytuacji.
Dokończyłam mycie drzwi, aż w końcu spray zniknął z jasnego drewna, co oczywiście nie było łatwym zadaniem, pogłaskałam moją klacz po kości nosowej, zapięłam jej uwiąz i wyszłam z nią na dwór, kierując się w stronę padoków. Kiedy została wypuszczona, poszłam coś zjeść na stołówkę, bo jak już wspominałam, mój żołądek domagał się papu. Ledwo weszłam do pomieszczenia, a zostałam zmierzona wzrokiem wszystkich tam zebranych. Podeszłam do blatu i niepewnie zabrałam swoją tacę z jedzeniem i usiadłam gdzieś bardziej z boku, z cichym westchnięciem i niechęcią nałożyłam na widelec trochę ryżu i już miałam go wziąć do ust, kiedy nagle... BACH! Ktoś uderzył pięścią o stół, tak że jedzenie z powrotem spadło mi na talerz.
- Won mi stąd!- Warknął delikwent.- Zajęte.
-Ale ja...- Zaczęłam.
-Wypi******j!- Krzyknął, na całe pomieszczenie zwracając na nas uwagę. Wstałam gwałtownie i pod wpływem impulsu rzuciłam talerzem prosto w jego twarz i pchnęłam na ziemię.
Delikwent natychmiast padł na posadzkę, chyba nieźle zdezorientowany i wściekły, zanim jednak się podniósł, wyszłam już ze stołówki, mając łzy w oczach. Minęłam Willa i Marcela, nie chciałam z nikim rozmawiać... chciałam zostać sama, dlatego postanowiłam przejść się na plażę.
Ok. godzinę później byłam na miejscu... szum morza od razu mnie uspokoił, położyłam się na piasku, patrząc w niebieskie sklepienie, po którym płynęły niewielkie białe kłębki chmur. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w kojącą ciszę...
Minął tydzień... niestety nie rozwiązałam tego problemu do tej pory, nadal miałam przyklejoną tę łatkę, mimo to dalej robiłam to, co kocham, nie poddawałam się i nie rezygnowałam z Akademii... cieszyłam się, że mogę tu być, że poznałam Willa i że mam dwa wspaniałe konie oraz głupiego brata... więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Podejrzewam, że za parę tygodni zapomną, a jak nie... to, co z tego? Żyje się dalej! Ważne, by się nie poddawać!

35 punkcików Orianko 8)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)