wtorek, 5 września 2017

Od Oriane- poród Silver Silence

Godzina czwarta nad ranem. Nadal nie zasnęłam, ze względu na to, że zbliżał się poród Silver... Ledwo mi się powieki zamykały, siedziałam na tym sianie jak dziecko z chorobą sierocą, opatulone kocem i dzierżące kubek kiślu w dłoni. Klacz niespokojnie kręciła się po boksie, dając znać, iż nadchodzi czas porodu, powoli wyciągnęłam do niej rękę... powąchała ją i oddaliła się, jakby nie chciała teraz mieć żadnego kontaktu ze mną, co nie powiem, wyglądało z tej perspektywy niecodziennie. Musnęła wargami lekko siano, po czym zarżała cicho na jej szyi i plecach pojawił się po dłuższej chwili pot, zaczęła się delikatnie trząść od czasu do czasu, ale starałam się ją czymś zająć, chociażby głupią piłką, którą przytargałam specjalnie by zająć tym Silver.
Delikatnie przymknęłam powieki, przykładając lekko dłoń do jej brzucha... poczułam lekkie kopnięcia, które nagle ucichły... przeraziłam się, na chwilę serce mi stanęło, a w gardle poczułam wielką gulkę. Siwka nagle niespodziewanie bryknęła... odsunęłam się, widząc jej zdenerwowanie w oczach, spojrzałam za siebie, widząc ścianę boksu, która w tym momencie delikatnie huknęła, kiedy uderzyłam o nią plecami, wylewając na siebie gorący kisiel... o temperaturze wręcz wrzątku, syknęłam cicho z bólu, widząc, że moje starania o uspokojenie klaczy poszły na marne i mój wcześniej zrobiony kisielek też! Podeszłam do jej szyi i poklepałam, teraz masując kość nosową.
-Będzie dobrze...- Wyszeptałam kojącym głosem, widząc, że coraz bardziej się denerwuje, co chyba nie sprzyjało porodowi. Bałam się strasznie, że znów poroni, co by mnie strasznie zabolało... W końcu klacz położyła się w czystym sianie, wcześniej przeze mnie zmienionym, dałam jedynie sygnał weterynarzowi, żeby powoli się zbierał. Trzymałam się jednak z daleka, by Silver się tak nie denerwowała, wyszłam po chwili z boksu, obserwując za drzwiczkami, co się dzieje. Po chwili Silence zaczęła przeć, ale od razu zdawało mi się być coś nie tak... a mianowicie źrebak się zaklinował w drogach rodnych. Niestety weterynarz nie przyjeżdżał jak na razie, więc musiałam sobie poradzić sama, inaczej mogłoby to zagrozić życiu źrebaka... i matki też poniekąd. Spojrzałam raz jeszcze na klacz, która ciężko oddychała i włożyłam gumowe rękawiczki, które na wszelki wypadek, sobie przyniosłam i jak się okazało, przydały się. Chwilę mi zajęło, dostanie się do głowy źrebaka i odwrócenie jej w odpowiednią stronę, ale w końcu mi się udało... odsunęłam się na chwilę, by klacz spokojnie urodziła... pociągnęłam go za nogi, by pomóc Silver. Widziałam już jego kościste, długie nóżki i główkę... szybko też spostrzegłam, że jest dość ciemnej maści, jakby bardziej myszatej, ale jednak siwej, w końcu młody wylądował na ściółce, poruszył się kilka razy, przerywając błonę, którą postanowiłam ściągnąć, nie zdążyłam nawet odciąć pępowiny, a Silver już wstała, przerywając pomiędzy nimi „nić życia". Szybko się zorientowałam, że to ogierek. Przemyłam mu miejsce, gdzie miał jeszcze ten kawałek pępowiny jodyną i przetarłam mokrego, trzęsącego się źrebaka suchą szmatką. Młody już próbował wstać, niestety bezskutecznie, bo jego nóżki rozjeżdżały się pod jego ciężarem... postanowiłam mu jednak nie pomagać, sam musiał się nauczyć chodzić. Nazwałam go, tak jak chciałam... Wirtuoz... Silver delikatnie iskała już swoje dziecko, które delikatnie drgnęło pod wpływem dotyku warg klaczy. Próbował ją ugryźć, ale nie był w stanie na tyle wykręcić główki... wreszcie źrebol... no normalnie się popłakałam. Silver odeszła od swojego dziecka na chwilę, by zjeść trochę mieszanki, która jej przygotowałam dość wcześnie... Wirtuoz wstał jakoś nieco później, ale pierwsze co zrobił, podszedł do mnie i mnie polizał, jakby mi dziękował za uratowanie życia... jego brata niestety nie było z nami, ale przynajmniej będę mieć czym się opiekować... małym końskim bachorkiem! W końcu podszedł do brzucha mamy, otarł się o jej brzuch i zaczął pić jej mleko.

~~~

Kilka dni później młody już wesoło brykał na padoku wokół pasącej się mamy. Często się wywracał, co było zrozumiałe... to jeszcze dziecko, dużo rozrabia, dużo się też przewraca, ale Silver już totalnie wyciszona widocznie nie zwracała na niego mniejszej uwagi, co jakiś czas podnosiła głowę i patrzyła w jego kierunku, często do mnie podchodziła po pieszczotę, czy jakiegoś łakocia... Młody bardzo szybko nauczył się kopać i gryźć wszystkich po rekach... zwłaszcza personel... Trochę się obawiałam jednak go wychowywać... Gilbert Bythle przyglądał się z krytycznym okiem młodemu Wirtuozowi i pokręcił głową z westchnięciem.
-Nic z tego nie będzie...
-A zobaczy pan, że będzie.- Wyszeptałam pod nosem, by nie słyszał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)