niedziela, 10 września 2017

Od Lily C.D Noah'a

Nie miałam zielonego pojęcia o co tym razem chodziło osobie, która aktualnie przyszpiliła mnie swymi miękkimi wargami, warto dodać że również ciepłymi, w przeciwieństwie do chłodnej, śnieżnobiałej ściany, która w egipskich ciemnościach korytarzy zamieniała się w czarną. Ukradkiem spojrzałam na kuliste kamery ukryte i prawie niewidoczne w kątach przy suficie. W duchu modliłam się, aby nagle któremuś z Rose'ów nie zachciało się sprawdzać monitoringu budynku tonącego w kołdrze z bluszczu. Towarzysz wyraźnie zauważył moje rozkojarzenie inną rzeczą niż nasze pocałunki, które były naprawdę ostatnią rzeczą, jaką chciałabym przerwać.
— Coś nie tak? — pytanie z jego strony było na tyle ciche, że tylko ja mogłam usłyszeć tą ciepłą i nagle troskliwą barwę niskiego głosu. Automatycznie zaprzeczyłam głową, gdyż nie był to jakiś od razu powód do zmartwień, a nawet śmiałabym twierdzić, iż niewarty uwagi. Pozostała nadzieja włożona w to, że cała kadra już smacznie śpi stawała się coraz bardziej realistyczna i prawdziwa, co jedynie mogło mnie uspokoić. Zarzucając ponownie dłonie na kark Noah'a, złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku, przerywanym naszymi szeptami w formie czegoś na kształt rozmowy. Już miałam się wycofywać po jakiekolwiek okrycie łudząco podobne do kurtki bądź bluzy, jednak całkiem spora dłoń obejmując moją, magicznie mnie przyciągała z powrotem do swego właściwości. Ostatecznie po piątej z kolei próbie uwolnienia się z bezpiecznych dla mnie ramion chłopaka, który nagle stał się bezbronnym malcem, który wymaga przytulenia i to nie jednorazowego, najlepiej wspomaganymi słodkimi całusami. Ostrożnie przekroczyłam próg białego pomieszczenia na tyle by nie obudzić żadnej ze zmęczonych napiętym dniem współlokatorek. Mrok panujący jak i w pokoju jak i w reszcie pomieszczeń akademika dawał małe pole do popisu, a zdana jedynie na słuch, węch i dotyk musiałam odnaleźć chociaż dłuższy skrawek ciepłego materiału. Noah, którego cierpliwość na moją nieobecność się skończyła, niepewnie zaglądał w głębie pokoju. Nagle wystający skrawek starej walizki spod czyjegoś łóżka spowodował gwałtowny spadek wysokości mojej głowy, by opadła z hukiem i resztą ciała na podłodze. Dziewczyna, niegdyś z tęczowymi kosmykami, teraz wyglądała jakby miała mnie ochotę zabić. Ledwo co przebudzająca się Naomka, nieprzytomnym wzrokiem oceniła prawie niewidoczną sytuację i z jękiem z powrotem osunęła się na puchową poduszkę. Katniss nawet nie zadbała o to by się faktycznie podnieść, tylko została w swoim świecie snów. Nie zmieniało to jednak faktu, iż rozwścieczona Esma rzuciła w moją stronę czyjąś przypadkową bluzę.
— A teraz z łaski swojej spiep**ajcie na swoje nocne podboje i nawet nie przychodźcie tutaj przed siódmą. W razie czego, dzisiaj Lilu śpisz na wycieraczce. Branoc i wynocha — Przez chwilę miałam rzeczywiście nadzieję, że zachowa swój słodki uśmiech, jednak groźba płynąca z ust dziewczyny stawała się coraz prawdziwsza. Pakując się w ciepły materiał, wcześniej już opuściłam pokój z podśmiewającym się z mojej osoby Noah'em. Mimo to swoim ramieniem nagle przybliżył mnie do siebie dodając przy okazji mojemu organizmowi trochę wyższej temperatury. Ciepła noc, która otaczała nas swoją temperaturą jeszcze na dachu, nagle i z niewyjaśnionego powodu gwałtownie spadła. Naprawdę się cieszyłam, że mogłam się pocieszyć bluzą.
— Gdzie idziemy? — pytanie z mojej strony wyraźnie wzbudziło u niego delikatny uśmiech. Jego usta nie otworzyły się by odpowiedzieć. Milczał. Ponawiając pytanie, koleiny raz nie uzyskałam wymaganej przeze mnie odpowiedzi. Zgodnie dążąc kierunkiem wybranym przez towarzysza, nasz cel został mleczny i w miarę równy płot, odgradzający mieniące się zielenią pastwisko. Licząc na dodatkowego towarzysza w postaci, któregoś z wierzchowców, mogliśmy jedynie się rozczarować i spędzić te chwile ze sobą. Nagle do moich uszu dobiegło dobrze mi znany dźwięk otwierania papierowego, prostokątnego pudełka, ukrywającego ułożony podłużnie tytoń i zawinięty w cienki materiał bibułki. Oczami piorunowałam chłopaka, który przy okazji już chciał zapalać ogień, który by choć na chwilę rozświetlił całkowitą ciemność panującą dookoła nas.
— Nie cierpię jak palisz — rzuciłam z wyrzutem w jego stronę, starając się odgrodzić ręką od śmierdzącego dymu.
— Nie cierpię, jak mi prawisz kazania na ten temat — Jego ton nagle się zmienił, nie wyrażając większych emocji. Westchnęłam, przewracając oczami. Zapadła chwila ciszy, przerywana zaledwie naszym oddychaniem. Po tej chwili spróbowałam jeszcze raz porozumieć się z chłopakiem.
— Daj jednego.
Orzechowe oczy wywierciły we mnie dziurę, okazując swój szok.
— Nie.
— Czemu?
— Bo to niezdrowe.
— Hipokryta. — prychnęłam, po czym rzeczywiście się roześmiałam.

Mąż?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)