sobota, 30 września 2017

Od Harry'ego C.D Adeline

Promienie dopiero niedawno wzeszłego słońca delikatnie oświetlały twarz uśmiechniętej, jeszcze nieco zaspanej szatynki. Położona przeze mnie na łóżku, leniwie oplotła moją szyję własnymi chłodnymi dłońmi, by wkrótce we własnym zakresie zainicjować czuły, acz krótki pocałunek.
Bursztynowe oczy z wyraźną uwagą skanowały całą moją twarz, na co tylko jeszcze szerzej uśmiechnąłem się, z dbałością dla jej drobnego, kobiecego ciała, gładząc jedną z jej odkrytych rąk. Widząc, jak przebiegły ją delikatne dreszcze, zaśmiałem się nieco, po raz kolejny obdarowując jej miękkie, a w dodatku ciepłe usta pocałunkami.
Działały na mnie jak narkotyk, który zdążył dosyć szybko uzależnić od siebie cały mój organizm. Pojedyncze serie krótkich całusów definitywnie nie były tym, co zaspokoiłoby moje męskie potrzeby w pełni.
- Definitywnie moglibyśmy to powtórzyć... - mruknąłem w odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie, czule przygryzając płatek jej ucha. Ciche westchnięcie wcale nie pomogło mi w tym, by szybciej się od niej oderwać. - Swoją drogą, nieźle się guzdrzesz. Zdążyłem pójść do pokoju, pobawić się z Twoim kotem, ogarnąć, nawet prawie wypalić papierosa...
Adeline przerwała moje dłużące się wyliczanie, by lekko zepchnąć mnie na materac. Korzystając z okazji, w której leżałem tuż obok niej, z niezauważalnym wręcz wywróceniem oczu objęła mnie ramieniem, by bez zbędnych słów wtulić się w mój bok. Cicho zaśmiałem się, niechętnie sięgając po leżący nieopodal telefon.
Nawet olbrzymia ilość nieodebranych połączeń i nieodczytanych wiadomości nie zszokowała mnie tak, jak wyświetlana na samym środku ekranu godzina. Wzdychając, przymknąłem swe powieki, by poddać się przyjemnemu ciepłu oplatującej mnie szatynki, miękkiemu materiałowi cienkiej pościeli i łapom równie mocno zaspanej Xsary, usiłującej wskoczyć na bok swojej właścicielki.
Oparłem bezradnie podbródek o głowę dziewczyny, nawet nie próbując ukrywać tego, jak bardzo ogromną chęć posiadałem do tego, by ponownie położyć się spać z nadzieją na wstanie za kolejne kilka, bądź nawet i kilkanaście godzin. Kwadranse błogiej ciszy przerwało mruknięcie istoty płci niewątpliwie pięknej, delikatnie szturchającej mnie za ramię.
- Jeśli chcemy zdążyć na cokolwiek i jeszcze coś zjeść, to musimy być na dole za jakieś... - zostawiła mnie w spokoju na chwilę, by z uśmiechem spojrzeć na wiszący na ścianie zegar. Mina jednak jej zrzedła, a cały entuzjazm bez uprzedzenia się ulotnił, gdy wskazówki na złość zaczęły wskazywać coraz to późniejszą godzinę. - Minus piętnaście minut, jeśli się nie mylę.
Prychnąłem, siadając po turecku na łóżku.
- To jest jakikolwiek sens ruszać się dzisiaj z pokoju...? - błagalnie spojrzałem w jej bursztynowe oczy, na co ona, powstrzymując swój całkiem uroczy śmiech, z jasnym i zrozumiałym dla mnie przekazem otworzyła drzwi na oścież, zmuszając mnie do wyjścia.
Dbała równocześnie o to, by nie zapomnieć kluczyka do swojej szafki, mieszczącej się w stajni i nie pozwolić, aby jej kotka niezauważalnie wymknęła się z pomieszczenia.
Powoli, w ogóle nie mając ochoty na to, żeby widywać się z kimkolwiek poza własnym lustrzanym odbiciem, podążałem wraz z Adeline w kierunku niemalże całkowicie wypełnionej po brzegi stołówki. Gdy dziewczyna chwyciła za posrebrzaną klamkę, a ja poprawiałem opadające kosmyki swych włosów, dosłownie wszystkie spojrzenia do tej pory rozmawiających osób padły na naszą dwójkę. W pomieszczeniu zaległa cisza, wynikająca z co najmniej nieznanego nam powodu, w związku z czym szybko i bezgłośnie wycofaliśmy się, nie dostrzegając w międzyczasie żadnych wolnych miejsc.
Jedynym wyjściem była niewypełniona o tej godzinie ludźmi kuchnia.
- Cóż... Mogę zaprosić panienkę na... Budyń? - z niemałym zdziwieniem prychnąłem śmiechem pod nosem podczas przeszukiwania teoretycznie wypełnionych jedzeniem szafek. Dostępna dla nas kuchnia była raczej skromna, bo poza kilkoma saszetkami gotowego budyniu w proszku, wieloma rodzajami makaronów i niezliczoną ilością herbat, raczej nie znaleźliśmy niczego, co nadawało się do skonsumowania. Paczka cynamonu, odnaleziona na samym skraju głębokiej półki, zemdliła mnie nieco przez swój osobliwy zapach. - Względnie budyń, może jeszcze budyń, budyń z budyniem...?
Pokręciła z niedowierzaniem głową, zgrabnie wspinając się na jedną z wysepek.
- Nie podpalisz całego budynku, prawda? - z podziwem, albo i jego brakiem, przyglądała się moim umiejętnościom włączania jednego z palników. Drobny płomień przytulił się do metalowego garnka. Preferowałem znacznie zalewania proszków tego typu zwykłym wrzątkiem, jednakże instrukcja na opakowaniu pouczała mnie o zupełnie innym postępowaniu.
Efekt końcowy jednakże prawdopodobnie nie był tego wart, bowiem mój kucharski wyczyn nie zaspokajał w pełni mojego wymagającego żołądka. Dopiero po wypiciu dwóch kaw, gdy Adeline zaledwie kończyła jedzenie, czułem się względnie gotowy do wyjścia.
Siłą zaciągnięty zostałem do stajni, gdzie chcąc, czy też nie, zmuszony zostałem do wyczyszczenia wierzchowca szatynki. Prawdopodobnie dlatego, że gniada klacz z dbałością o każdą część swego masywnego ciała, obtoczyła się ze skrupulatną perfekcją składającą się w głównej mierze z błota panierką. Dziewczyna w międzyczasie przygotowywała sprzęt, upewniała się co do tego, że wciąż ma zarezerwowany do wyłącznej dyspozycji najmniejszy plac, a jej kask i kilka innych przedmiotów nie uległy nagłej i niespodziewanej destrukcji. Innymi słowy - udawała, że ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż wyręczenie mnie w wyczyszczeniu własnego konia. Nie narzekałem jednak, bo kopytna była wyjątkowo przyjemna w obsłudze jak na tak młodego kopytnego.
- Szukam Adeline - usłyszałem za sobą lekko podirytowany, męski głos, którego posiadaczem był nieco młodszy ode mnie chłopak. Śmiałem podejrzewać, że prędzej oscylował w granicy wieku poszukiwanej szatynki.
Oderwałem się od jeszcze nieco brudnego końskiego boku, by już mieć się odezwać, gdy wyręczyła mnie w wypowiadaniu zbędnych słów sama zainteresowana.
- To chyba ja - uśmiechnęła się lekko, co wprawiło mnie w poczucie... Niebezpieczeństwa? Strachu? Jakiejś obawy? Samo pojawienie się bruneta spowodowało, że spiąłem swe mięśnie i w niemej agresji oczekiwałem momentu, w którym szanowny gość postanowi opuścić stajenne progi bez Adiśki u boku. Nie widywałem go w akademii wcześniej.
Jak się okazało, według niego przysłała go Rose, widząc w dziewczynie idealną osobę do oprowadzeniu nowego ucznia po obiekcie. Nabrałem nieco głośniej powietrza, doskonale wiedząc, że zwiastuje to zmianę całych planów.
A pomyśleć, że chciałem zostać w pokoju i uchronić dziewczynę przed dodatkowymi obowiązkami. Ona jednak wyglądała na całkiem zadowoloną.
- Koń poczeka, trening również - uniosła kąciki swych ust, by odłożyć trzymany wcześniej, własny kask na bok. Przelotnie jeszcze spojrzała na mnie, co za pewne miało być czymś, co choć w drobnym stopniu powinno być chwilowym zadośćuczynieniem.
Sarkastycznie zaśmiałem się tylko, wychodząc z boksu jej klaczy.
- Tak, ja definitywnie też, ku*wa, poczekam. - mruknąłem pod nosem, ruszając przed siebie, by znaleźć sobie mniej irytujące zajęcie, które nie wymagałoby natknięcia się na dwójkę przed chwilą jeszcze towarzyszących mi ludzi.

Adeline? ♥




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)