niedziela, 24 września 2017

Od Harry'ego C.D Adeline - zadanie 19

Gniada klacz ze spokojem przyjęła moment, w którym to ja dosiadłem jej muskularnego grzbietu. Spoczywając w wygodnym, dokładnie wyczyszczonym, czarnym siodle ujeżdżeniowym, z delikatnie drżącymi rękoma wydłużałem o kilka dziurek strzemiona, by z większą swobodą siedzieć w głębokim siedzisku. Minęła dobra chwila, zanim przyzwyczaiłem się nie tylko do innego profilu siodła, ale i samego dosiadanego przeze mnie wierzchowca - niewątpliwie Meravigliosa nie dość, że była młodym, w dodatku energicznym i lekko stąpającym koniem, to nie była przedstawicielką innych kopytnych, które przyszło mi dosiadać po przyjeździe do Miami - nie toczyła się bowiem przed siebie niczym ciężki, nie daj Boże zmęczony życiem czołg, ani nie potrzebowała dodatkowych próśb, by ruszyć przed siebie żwawszym i szybszym chodem czy wykonać bardziej spektakularne elementy niemalże stworzonego dla niej ujeżdżenia.
Mimo tego, że klacz od samego momentu kupna była bardzo obiecującym i co najmniej dobrze prosperującym wierzchowcem, widziałem znaczną różnicę w tym, jak zachowywała się i poruszała po przyjeździe, a jak nawet po krótkim okresie, w którym dosiadała ją niezwykle utalentowana szatynka. Razem prezentowały się zjawiskowo, choć nikt inny oprócz mnie nie miał odwagi tego głośno i klarownie przyznać. Obydwie wyglądały przy sobie jak jedna, nierozerwalna całość.
- Nie jestem pewien, czy na pewno chciałaś mi to zaproponować - zaśmiałem się, kiedy to po raz kolejny już przejeżdżaliśmy w obszernie wyciągniętym stępie obok stojącej przy wejściu Adeline.
Dziewczyna bezskutecznie od dobrej minuty, czy może nawet dwóch, próbowała nakłonić mnie do przejścia do kłusa. W końcu jednak najwidoczniej jej cierpliwość się skończyła, bo nie zważając na moje nieme protesty, zacmokała przeciągle w stronę rozluźnionej ciemnogniadoszki i machnęła kilkukrotnie długim, ujeżdżeniowym batem o kwarcowe podłoże.
Bezradnie, wiedząc, że w tej sytuacji jestem zmuszony do podporządkowania się towarzyszce, musnąłem koński bok łydką, by tylko dokończyć to, co niemalże w stu procentach skutecznie rozpoczęła jej właścicielka.
- I co, aż tak strasznie? - ignorując moje przelotne wywrócenie oczu, oparła się o mlecznobiały płot, by z uwagą szanującego się sędzi przyglądać się temu, jak radzę sobie na jej najukochańszym dziecku w nieco szybszym chodzie. Mimo tego, że nie wymagałem od siebie szczególnych rewelacji, z wewnętrznym zadowoleniem odnotowywałem fakt, że klacz nie zachowywała się w żadnym stopniu aż tak karygodnie, jak w rzeczywistości mogła - byłem nie raz, ani nie dwa świadkiem tego, jak narzucała własną wolę dosiadającym ją jeźdźcom.
Dopiero podczas zmiany kierunku po najdłuższej przekątnej odskoczyła na bok, z postawionymi do góry uszami i nerwowo wypuszczanym powietrzem spoglądając na duży, o kolorze metalicznego srebra autobus, podjeżdżający tuż pod bramę ośrodka. Specjalnie zająłem więc ją kręceniem coraz to mniejszych kół, co właściwie wyszło nam tylko i wyłącznie na spory plus.
Na sam koniec, jak to stwierdziła Adeline - ,,na pocieszenie", na środku placu ustawiła nam szereg składający się z sześciu drągów. Po przejechaniu pierwszych trzech, kręciliśmy średniej wielkości koło, którego zarówno koniec, jak i początek, mieścił się w konieczności przejechania kombinacji po raz wtóry. Dopiero wtedy, na oko siedem metrów dalej, przejeżdżaliśmy dokładnie taki sam układ, tym razem na drągach w jaskrawszych odcieniach.
Całą kombinację przejeżdżaliśmy kilkukrotnie, z coraz lepszymi rezultatami. Chwalona nie tylko przeze mnie klacz ładnie wyciągała swą szyję w kierunku podłoża, by w ostatnim już stępie coraz głębiej dokraczać tylnymi kopytami do przednich.
Nie potrafiłem nawet na nią narzekać, pomimo tego, że nie sprawdzałem się w ujeżdżeniu, a mentalność klaczy była dla mnie całkowicie czarną magią.
Gdy zsiadłem już z kopytnej, a jej wodze przejęła jej jedyna właścicielka, w odległości może metra, góra dwóch, mknęła przed naszymi oczyma nieco zdyszana i co najmniej roztrzepana instruktorka.
Sue uświadamiając sobie, obok kogo przeszła obojętnie, cofnęła się o kilka kroków, mierząc nas pedagogicznie triumfującym wzrokiem.
- Nawet nie próbujcie mnie przekonać do zmiany decyzji - ostrzegła na samym wstępie, wygładzając lekko pomiętą koszulkę, niedbale włożoną do kremowych bryczesów. - Jesteście mi winni przysługę za ten... Pewien incydent. - dodała dobitniej, mimowolnie przerzucając swoje spojrzenie na starannie przykryte przez Adeline siniaki, wciąż zdobiące jej dotychczas gładką szyję.
Choć szatynka usilnie próbowała udawać powagę i całkowity brak zainteresowania tymże komentarzem, w końcu spuściła lekko głowę w dół, by zakryć szkarłatne rumieńce pojawiające się na jej twarzy.
Mój cichy śmiech widocznie nie został zasłyszany przez żadną z kobiet, co za pewne było skutkiem ubocznym pojawienia się na dziedzińcu kilkunastu wrzeszczących dzieci. Obydwoje czuliśmy już co się święci.
- Sama przypomniałam sobie o tym przed chwilą... - westchnęła, urywkowo oglądając się za siebie, gdzie pozostawione z dziećmi dwie młode opiekunki próbowały przeliczyć całą grupę przed odjazdem autokaru. Zaledwie trzy, może cztery dziewczynki stały na uboczu, z rzeczywistym zaciekawieniem spoglądając na pasące się nieopodal konie. - Adeline, musisz zająć się tymi oprowadzankami. Możesz wziąć Ferra, Mount Blancę, cokolwiek, co nie podepcze tych dzieciaków i da poszarpać się kilka razy za ogon. Harry ładnie zajmie się opiekunkami i zapewni je, że wszystko było z góry ustalone i przygotowane, a wy jesteście do tego wprost stworzeni. Wypadałoby też, żebyś pomógł Adeline.
Już mieliśmy się odezwać, kiedy kobieta sama dostrzegła jeden z błędów w swym pozornie idealnym planie. Chaotycznie nabrała kolejnej dawki powietrza, jakby z obawą o utratę pracy przyglądając się temu, jak dzieciaki rozbiegają się w stronę stajni.
Odetchnęła jeszcze raz, nim pozostawiła nas na pastwę losu.
- Tak, tak, wiem. Odprowadź swojego konia, ja przygotuję kucyki - szybko poprawiła się, jeszcze przelotnie mierząc nas upewniającym wzrokiem, że nie zostawimy jej w tak ciężkim momencie na lodzie.
Fakt faktem, byliśmy winni jej drobną przysługę.
- To jak, pani instruktor? - zaśmiałem się obejmując szatynkę ramieniem, kiedy to podwijała strzemiona i luzowała opatulony miękkim miśkiem popręg.
Zdążyła posłać mi tylko mordercze spojrzenie, bowiem zaledwie kilka sekund później w moim najbliższym polu widzenia pojawiła się opiekunka grupy, nie do końca wiedząc, gdzie zniknęła jej współpracowniczka z całą resztą dzieciaków. Westchnąłem tylko pod nosem, z po części wymuszonym uśmiechem kierując się w stronę niewiele starszej ode mnie kobiety.
- Dzień dobry, Styles Harry - wyszczerzyłem się nieco szerzej podczas ściskania drobnej dłoni blondynki. Nieco rozkojarzona wlepiła we mnie swój wzrok, wciąż próbując zachować pozory profesjonalizmu. - Wraz z koleżanką zajmiemy się dziećmi - wyjaśniłem, prowadząc kobietę za sobą w stronę placu, gdzie wkrótce miała zjawić się Adeline z pierwszymi podopiecznymi.
Podparliśmy się o ogrodzenie, wypatrując na horyzoncie małego, kucykowego łba.
- Jak wygląda sprawa z organizacją? Ile czasu zajmie całość?

~*~

Młodzi przedstawiciele rasy ludzkiej wesoło wtargnęli na kwarcowe podłoże, we względnym posłuszeństwie drepcząc za niekoniecznie zadowoloną z powierzonej jej roli szatynką. Wkrótce pierwszy siedmiolatek odnalazł swe miejsce w malutkim siodle, podskakując w siedzisku nawet wtedy, gdy zmęczony pracą kucyk ledwo co stawiał swe kroki w wymuszonym stępie.
Dwa następne osobniki dosiadły wierzchowców także wtedy, gdy inne, nieco tylko kojarzone przeze mnie dziewczęta zostały wplątane w przedsięwzięcie wyręczające zabieganą instruktorkę.
Widziałem, jak Adeline od pewnej chwili starała się cierpliwie tłumaczyć chłopcu zasady panujące podczas siedzenia na końskim grzbiecie, jednak dopiero te słowa zapadły szczególnie w mą pamięć, gdy dziewczyna trzymała kucykowe wodze nieopodal mojego miejsca obserwowania całej sytuacji.
- Skąd pani ma te siniaki? - zapytał wesoło szczupły blondynek, palcem wskazując na dorodne okazy malinek, znajdujących się na szyi zakłopotanej dziewczyny.
Niemalże umarłem ze śmiechu, gdy Adisia przeniosła na mnie swój wzrok.

Adelinka? Road to 18, Lodziarnio! ♥

Miła ma, 25 punkcików i piękny uścisk za cudowny odpis! ❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)