Przez moje usta wypłynęło soczyste przekleństwo, przepełnione nienawiścią do tejże klaczy, która postanowiła po prostu zwiać z boksu wypełnionego świeżym sianem, choć z naszej winy.
-Nie, nie zamknęliśmy boksu.- warknęłam przez zaciśnięte zęby, powstrzymując się od kolejnego potoku przekleństw.
-Cholera...- Edward walnął w brązowe drzwi stajni, odgradzające ją od świata. Oczywiście nie obyło się później bez szybkiej pogoni do stajni koni prywatnych, skąd wzięliśmy swoje konie- ja Desert Jackal, a Edward swoją Jutrzenkę. Pogoniliśmy konie do kłusu, nie zapominając oczywiście o latarkach i dodatkowym kantarze, dzięki któremu przyprowadzimy uciekinierkę do bezpiecznej stajni.
Nawołując co chwila klacz, nie byliśmy świadomi tego, iż nasz głos rozjuszy chodzące w tej okolicy wilki. Nerwowo rozglądając się wkoło, dostrzegliśmy smukłą sylwetkę klaczy, połyskującą w świetle wielkiej planety, zastępującej na tę chwilę słońce. Edward uśmiechnął się, po czym podjął próbę złapania klaczy na sznur, co jednak nie udało się, gdyż Lemon w ostatniej chwili odsunęła głowę i odkłusowała parę metrów od dalej. Chłopak kontynuował swoją czynność, ja jak księżniczka rodem z bajki, siedziałam sobie na klaczy i nie miałam zamiaru stawiać swoich stóp na trawie. Pod naciskiem okoliczności, ześlizgnęłam się w końcu z Desert, która zdziwiona brakiem obciążenia, uciekła do lasu, co zignorowałam lub raczej- zauważyłam, lecz Skarogniada wychowanka mojego towarzysza trzymała mnie w jednym miejscu, a dokładniej w tym, w którym trawa była najbujniejsza. Na całe szczęście Edward szybko wrócił z Lemon. Ta, niezadowolona z takiego obrotu sytuacji, próbowała wyrwać uwiąz z dłoni bruneta. Gdy tylko w jego rękę trafiła wodza Jutrzenki, czymprędzej pobiegłam szukać drugiej zguby, która odnalazła się zdecydowanie szybciej niż klacz, która zwiała z naszej nieuwagi. Szepcząc między sobą, zbliżaliśmy się do Akademii, a gdy tylko nasze konie postawiły swoje kopyta na żwirze, ściszyliśmy głos do minimum, tak, że aż niektóre wyrazy zanikały, a powstawał niezrozumiały bełkot- tak chcieliśmy się uchronić przed znalezieniem przez Gilberta. Tak czy inaczej, klacz dotarła cała do swojego boksu, a my spokojnie odprowadziliśmy własne kobyłki do boksów. Nagle zauważyłam Jaskółkę, czyli źrebaka Jutrzenki.
-Och, właśnie.- Edward podrapał się po szyi, po czym dodał.- Esma, czy nie chciałabyś zaopiekować się Jaskółką?
-Kurna, powtórz, bo chyba nie zrozumiałam.
-CZY NIE CHCESZ ZAOPIEKOWAĆ SIĘ JASKÓŁKĄ?- Chłopak powtórzył na moje życzenie, po czym pogłaskał kość nosową Folbutki. Moja odpowiedź nie mogła być inna niż przepełnione radością, głośnie "TAK".
********
Nie byłam pewna czy to nie aby sen. Czy naprawdę stałam się właścicielką tak młodego konia, którego mogę zepsuć jednym błędem lub całym ich rzędem? Naturalnie o godzinie umówionej z brunetem, stawiłam się obok boksu klaczy, gdzie stała młoda przedstawicielka Folbuta.
-Mogę wiedzieć coś więcej o niej?- Gdy tylko chłopak pojawił się w stajni, zapytałam.
Akurat za nim, wszedł Gilbert, masz Ci los!
<Końcówka cholernie zła...Bez komentarza. Edziu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)