piątek, 22 września 2017

Od Esmeraldy C.D Edwarda

Wyskoczyliśmy z auta. Gdy przed oczami mignęła mi sylwetka znienawidzonego instruktora, zaciągnęłam Edwarda za budynek.
-Co robisz?!- Brunet wstał, otrzepując kamizelkę z siana, na które spadliśmy.
-Ratuję Ciebie i Twoje klejnoty, gdyż Blythe wygląda na staromodnego. Kastracja karą może być.- otrzepałam niedbale łapki, po czym wychyliłam się jak wiewiór zza drzewa. - Pusto. Idziemy po konia.
Po cichu pobiegliśmy do przyczepy, znaczy, ja pobiegłam, bo Edward pobiegł do właścicieli. Ostrożnie otworzyłam przyczepę, po czym ją zamknęłam, becouse mądra ja zapomniałam o przyniesieniu nowego kantarka. W siodlarni znalazłam stary, żółty kantarek Draculi, który dzisiaj się nieziemsko przydał, był w nie najgorszym stanie, delikatnie przybrudzony, ale wytrwał tyle wypadów na trawkę, że już nic go nie zniszczy. Szybkim krokiem, wpadłam do przyczepy, wymieniłam kantar konia, pod starym kryły się brzydkie blizny i krostki od pasożytów. Do kantaru dowiązałam uwiąz, po czym spokojnie zaczęłam go wyprowadzać. Konik szedł za mną powoli, stukając głośno kopytami, w pewnym momencie myślałam, że koń padnie, zanim dowleczemy się do odległego boksu. Tak jak rozkazał Edward, tak też zrobiłam - ogier został bezpiecznie przeeskortowany do najdalszego boksu, w środku czekała na niego dopiero wsypana pasza oraz świeża woda. Ku mojemu zdziwieniu koń nawet nie ruszył łbem na widok pełnego żłobu, a jedynie kwiknął i odsunął łeb. Nie zważając na strach młodziaka, wsunęłam się cicho w kąt boksu, który wydał mi się wyjątkowo przytulny oraz wyjątkowo schowany w głąb „pomieszczenia”, czyli idealne miejsce na kryjówkę. Jedynym minusem tego miejsca, było to, iż kapała na mnie cholernie zimna woda, z jeszcze wtedy nieokreślonego miejsca. Cicho czekałam na przyjazd pani weterynarz, nie odzywając się ani słówkiem, wyczekiwałam, gdy na korytarzu rozlegały się kroki. Serce wtedy tak mi kołatało, że aż bałam się, iż niedługo zostanę go pozbawiona. Gdy tylko usłyszałam sygnał Pogotowia Ratunkowego, wyszłam z ukrycia i bezmyślnie pobiegłam naprzeciw Sarze. Edward właśnie prowadził Panią Rose w naszą stronę, a Sara właśnie wysiadła z auta. Szybko zaprowadziliśmy obie kobiety do boksu, gdzie stało zwierzę, bacznie rozglądając się za Gilbertem, nie żebyśmy jakoś za nim tęsknili czy coś.
-Jak wam się udało go odebrać?- Pani Rose zasłoniła usta ręką, po czym wyciągnęła rękę w stronę ogiera, ten automatycznie usunął łeb z drogi, którą pokonywała dłoń Roseówny w zawrotnym tempie.
-To dzięki Edwardowi.- Szybko otworzyłam zasuwę boksu, po czym migiem ją zasunęłam, ze względu na przerażone stworzenie.
-Nic bym nie zrobił, gdyby Esma nie wymyśliła gadki o Straży Zwierząt.- oznajmił Edward, a blondynka wlepiła w niego spojrzenie, po czym jej wzrok zgromił mnie.
-No bo... Opowiemy Pani jutro, dobrze? Dzisiaj musimy zająć się trochę tą „ofiarą losu"...- westchnęłam, uśmiechając się delikatnie.
Oczywiście Sara chciała się trochę dowiedzieć o koniu, jednak my nic nie wiedzieliśmy, prócz tego, iż jest młodym ogierem. Kobieta zażądała, byśmy go szybko wyczyścili, gdyż na tak brudnym koniu nie sposób prowadzić ważne badania. Edward wszedł pierwszy, ja stanęłam bardziej za nim, czekając na dogodny moment do przejścia na drugą stronę zwierzaka. W nasze dłonie wpadły szczotki miękkie, jednak zauważając, że rany konika są dość rozległe i szczotka mogłaby je mocno podrażnić, pobiegłam po wiadro z wodą i dwie szmatki z mikrofibry, które są wyjątkowo miękkie. Jak najbardziej omijając rozcięte miejsca, udało nam się doprowadzić konia do tego stanu, iż jego sierść, choć wyjątkowo rzadka była już widoczna. Ogierek przedstawiał maść ciemnogniadą lub jeszcze delikatnie ciemniejszą. Gdy pielęgnacja zakończyła się, weterynarz wreszcie zaczęła badanie, po czym stwierdziła wygłodzenie, zarobaczenie, zakażenie ran i wiele innych. Postanowiła dać zastrzyk, więc przygotowała strzykawkę z jakimś dziwnym płynem, jednak zanim wbiła zastrzyk, pobrała jego krew do badań i następnie zrobiła zastrzyk, który nie wzruszył ogierka. Na wszystkie rany kazała nakładać specjalną maść, ale również myć go codziennie wodą i starannie wycierać, przepisała też specjalną paszę, która pomogłaby mu wrócić do dawnej wagi. Podziękowaliśmy jej z całego serca i zostawiliśmy dwie kobiety.
-No to teraz idziemy przeszukiwać Internety!- pisnęłam, wyrzucając ręce do góry, niczym najlepszy futbolista.
-... Idziemy też nie znaleźć Gilberta!- Edward dumnie sparodiował mnie, uśmiechając się podle pod nosem.
Potrzeba było mniej niż minutę, by zamknąć się szczelnie w pokoju Edwarda, w którym na szczęście nie było Alex, gdyż mogłabym dostać poważny opieprz (swoją drogą nie tylko ja) za to, iż "uwodzę" Edwarda - tak, wolałabym go jednak nie dostać. Oczywiście po drodze zabrałam swój szmaragdowy laptop, by szukać na dwóch urządzeniach, a nie na jednym, wtedy z pewnością wydłużyłoby się to do kilku godzin. Usadowiłam się na kanapie, z lapkiem na kolanach i włączyłam go, od razu wstukując w ulubioną przeglądarkę „lost horse, young stallion” mając nadzieję, że zadziała.
-Masz coś?- Edward wysunął głowę zza swojego laptopa.
-A mam, jedynie imię znalazłam...-pochwaliłam się, odwracając ekran w jego stronę.
-To teraz wpisujemy tylko jego imię w wyszukiwarkę i powinno wyjść...- Edward znów zanurzył się w Internecie. Po 20 minutach brunet podbiegł do mnie, siadając na kanapie, niemal laptopa mi z rąk nie wytrącił. - Szwedzki Gorącokrwisty!
Niezwykle zdziwieni tym faktem, pobiegliśmy do stajni, by informacje przekazać dyrektorce i Sarze.
****
Postanowiłam trochę potrenować z Jaskółką, jednak najpierw musiałam nakarmić konie i sprowadzić je do boksu. Wraz z Desert przemierzyłam prawie całą stajnię, później z Jaskółką, a na koniec z Draculą. Akurat prowadziłam Divina przez korytarz, gdy zobaczyłam Edwarda, stojącego przy boksie Stasia. Przystanęłam, trzymając kurczowo uwiąz w dłoni. Niespodziewanie, pysk Divine przybliżył się do chudego pyska Stasia, ich chrapy spotkały się i powoli rozdymały się. Patrząc, jak ogier zajada świeżą paszę, aż coś we mnie pękło.
-Niesamowicie przypomina mi mojego Draculę sprzed dwóch lat...- Właśnie tu w oczach zaroiło się od niechcianych kropel wody, koszulka pokryła się mokrymi śladami. Tak, chwyciła mnie chwila słabości. Uwiąz przestał być ważny, moja dłoń poluzowała uścisk, sznur wysunął się z ręki, a Blast uciekł, zostawiając mnie samą.
W tej chwili potrzebowałam ciepła, jedynie ciepła, a w jego poszukiwaniu udałam się do stojącego nieopodal bruneta, którego zamknęłam w szczerym uścisku i zaczęłam mocno łkać. Nie zważałam nawet na to, iż Gilbert stoi z uwiązem w ręku, a na nim Dracula z niewyraźną miną.
-Przepraszam...- szepnęłam, nadal nie luzując uścisku.

<Edziu? 8) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)