wtorek, 5 września 2017

Od Noah'a C.D Lily

Ogarniający całe najbliższe otoczenie śmiech Lilian wcale mi nie pomagał. W żadnym stopniu. Utkwiwszy w dosyć wysoko położonym oknie, w końcu bezradnie oparłem się o jego zakurzoną framugę, mogąc jedynie bezczynnie spoglądać na całkiem ładny, otaczający mnie, nocny krajobraz. Oświetlane nikłym światłem księżyca dróżki, jak zwykle zresztą o tej godzinie, były całkowicie puste. Nawet na padokach nie mogłem dostrzec ani jednej końskiej sylwetki, a w akademickim budynku nie świeciło się już żadne światło oświetlające skąpane w mroku pokoje. Mrucząc ciche przekleństwa pod nosem, próbowałem pogodzić się nawet i z myślą, że dolna część mego chwilowo sparaliżowanego ciała, wyciągnięta zostanie ze szczelnego uścisku za pomocą amputacji. Mimo iż byłem pewien, że do tego nie dojdzie, wolałem dogłębnie zaprzyjaźnić się także i z tą ewentualnością.
- Co teraz powinnam według Ciebie zrobić? - przerywane spazmy śmiechu zakłócone zostały dopiero wtedy, gdy szatynka dzięki swojej niewątpliwej łaskawości i nikłej empatii postanowiła nie tylko odezwać się, ale także w miarę własnych możliwości pomóc mi w przetransportowaniu się na równą nawierzchnię. Nie minęła chwila, jak usłyszałem stukot jej butów odbijających się na drewnianych panelach.
Dopiero moje zniecierpliwione westchnięcia zmusiły ją do zachowania powierzchownej powagi.
- Nie wydaje Ci się, że kulturalna rozmowa polega także na utrzymywaniu kontaktu wzrokowego? - prychnęła, próbując wciągnąć mnie za nogi do środka. Po jednej próbie jednak szybko zaprzestała, a ja nawet nie miałem możliwości do tego, by jakkolwiek się z nią porozumieć — mój donośny głos za pewne spowodowałby, że ktokolwiek z kadry, kto tylko miałby tą niezwykłą okazję przechodzić w pobliżu, bez dwóch zdań zwróciłby na mnie uwagę. A tego definitywnie nie potrzebowaliśmy, zważywszy na wszystkie panujące niedogodności. - Mówiłam, naprawdę mówiłam, że z takim brzuchem daleko nie zajdziesz. - mruknęła, wywołując u mnie serię krótkich, niepohamowanych prychnięć.
Szybko jednak przypomniałem sobie o okolicznościach, dzięki którym znalazłem się na dachu największej stajni, bezskutecznie i po raz ostatni próbując wcisnąć się do środka. Choć okazało się to dużo trudniejsze, to i tak zostało wybrane przeze mnie jako opcję zdecydowanie lepszą - podparłem się na ramionach, by powrócić na stromy dach, który znajdował się w całkiem sporej odległości od ziemi.
Tym razem okazało się to dużo lepszym rozwiązaniem.
- No, na co czekasz? Jednak musimy zachować pozory podporządkowania i grzecznie znaleźć się w łóżku... - nie do końca zadowolony z całej sytuacji, wychyliłem się z powrotem do okna, by pomóc szatynce w wydostaniu się z zamkniętej stajni. Gdyby nie to, że mi na niej zależało, a nawet bardzo, z pełną premedytacją i świadomością o dokonywanym czynie pozostawiłbym ją w środku, samemu wybielając się ze wszelkich postawionych mi wyrzutów. Jednak cierpliwie oczekiwałem momentu, w którym Lily podstawiła pod własne nogi niekoniecznie stabilny stołek, dzięki czemu z łatwością dosięgnęła mojej dłoni. - Najlepiej własnym, choć mogę przystać na pewne propozycje... - szepnąłem już do jej ucha, gdy kurczowo złapała się mojego ramienia, widocznie obawiając się bliższego starcia z nieprzychylnymi temu dachówkami.
Już szatynka miała rozchylić swe wargi, by z czarującym uśmiechem udzielić mi niewymaganej przeze mnie odpowiedzi, ale szybko pohamowała się, gdy tylko dostrzegła coś, albo raczej kogoś, znajdującego się za moimi plecami. Nie dane było mi jednak rozglądnąć się w tamtym kierunku, bo nieco mniej już roześmiana dziewczyna pociągnęła mnie za sobą w dół. Uderzając nogą o rynnę, walczyłem z samym sobą, by całkowicie nie stracić równowagi, leżąc na niestabilnych dachówkach.
Zamilkłem także w momencie, w którym spostrzegłem właścicielkę, otaczającą obleganą przez nas stajnię z każdej możliwej strony. Ku naszemu niewątpliwemu zadowoleniu, Elizabeth postanowiła udać się następnych kilkadziesiąt metrów dalej, co dało nam większe pola do manewru w sprawie bezpiecznej wycieczki.
- Nie zejdę tędy - jęknąłem, gdy samej dziewczynie udało wylądować się w gęsto rosnących krzakach. - Jeszcze mi życie miłe - dodatkowo burknąłem, ignorując wyzywające spojrzenie mojej jedynej towarzyszki. Wkrótce jednak postawiła mi nieme ultimatum - zaczęła szybką wędrówkę w stronę odpowiedniego budynku, co zmusiło mnie do podjęcia równie szybkich kroków.
- Biegaj tak częściej, to może i szybciej zgubisz dodatkowy tłuszcz - śmiejąc się ze mnie pod nosem, gdy tylko ją dogoniłem, wciąż nieustannie kroczyła przed siebie. Trzeba przyznać, że miałem problem z dotrzymaniem jej nadwyraz ekspresowego tempa.
- To są mięśnie, Lilian - naburmuszyłem się nieco, ustępując jej miejsca co do kolejności przechodzenia przez wyjątkowo niski i jedyny w tym wejściu próg. Prawdopodobnie znowu miało odezwać się któreś z nas, ale ponownie zostało nam to brutalnie odebrane, w dodatku, jak na piękną ironię losu, przez tę samą osobę. Słysząc charakterystyczny stukot szpilek, równie szybko co i cicho rozstaliśmy się na korytarzu, podążając w kierunku własnych pokoi.
Jeszcze chwilę przyglądając się szatynce znikającej za odpowiednimi drzwiami, sam zająłem się otwieraniem własnych. Walcząc z czasem, nadchodzącą właścicielką i skomlącym psem przeklinałem siebie któryś raz z kolei, z trudem odnajdując w kieszeni przybrudzonych spodni odpowiedni pęk kluczy. Wchodząc do pomieszczenia, nie ukrywając, miałem mieszane uczucia - chęć snu zwyciężyła niemalże z wieloletnim nałogiem, który każdego wieczoru znajdował własne miejsce w moim napiętym grafiku. Ubierając się więc w nieco cieplejszą, granatową bluzę z kapturem, w której kieszeni bezpiecznie mogłem schować paczkę papierosów i równie nieodłączną zapalniczkę, położyłem się jeszcze na łóżku przykryty pierwszym lepszym kocem, by zwieść pewność nadchodzącej kobiety i móc bezproblemowo udać się na ostatni tego dnia krótki spacer.
Wkrótce właścicielka zawitała do mojego lokum, równie szybko je zamykając, gdy powitana została szczekaniem młodego zwierzęcia. Odczekując odpowiednią ilość czasu, dosłownie chwilę później pojawiłem się pod innymi drzwiami, lekko w nie pukając.
- Jest Lilian? - zapytałem nieco zaspaną Esmę, która miała ten zaszczyt otworzenia mi wrót. - Przecież wiem, że nie śpi.
Dziewczyna, kiwając z lekkim niedowierzaniem głową, wróciła na chwilę do głębi pomieszczenia, by po krótkich sekundach wyciągnąć Lily ze środka ciemnego wnętrza. Lekko uśmiechając się na widok jeszcze nie tak dawno widywanej towarzyszki, zamknąłem za nią drzwi, by po chwili, bez najmniejszych oporów z jej strony, móc delikatnie uścisnąć ją w ramionach. Wewnątrz własnego umysłu zastanawiając się nad tym, jak długo uda nam się pociągnąć to wszystko w stanie takim, jakim jest, po długiej chwili nieco poluźniłem uścisk, by wygodniej spoglądać w jej błyszczące, niezauważalnie wręcz powiększone tęczówki.
- Nie mogłem pójść od tak - mruknąłem na jej ucho, z uśmiechem na ustach odnotowując fakt, że dziewczyna wciąż pozostawała smukłymi dłońmi na moich plecach. Ponownie tego dnia nie mogąc się powstrzymać, odgarnąłem kosmyki jej włosów za ucho, by niemalże bezkarnie nachylić się nad nią i rozchylić jej blade usta własnymi. Dużo pewniej niż wcześniej, zainicjowałem kolejne delikatne i tak bardzo wyczekiwane przeze mnie, niepowtarzalne pocałunki.

Skarbie? ❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)