Po zapięciu lonży do kantara Wirtuoza wreszcie włożyłam nogę w strzemię i wybiłam się, lądując w siodle, wyregulowałam strzemiona, bo o dziwo wydawały mi się zbyt długie. Dałam sygnał w postaci łydki i Night ruszyła wolnym stępem, w jednej z łapek trzymałam ową lonżę, do której podpięty był młody, szedł dość blisko matki, czasem przybliżał się tak, że przygniatał mi nogę, albo opierał cały ciężar ciała na swojej mamusi, przez co ta szła bardziej po boku ścieżki. Westchnęłam zirytowaną postawą ogiera, widać, że lubił dominować nawet nad własną rodzicielką. Wjechaliśmy do lasu, który jeszcze był okryty gęstą kołderką mgły, przez którą ledwo widziałam, co się dzieje na ścieżce przed nami. Nagle coś zaszeleściło w powietrzu, młody nadstawił uszu, wywalił gały jak polaczek cebulaczek, kiedy widzi promocję na karpia w Lidlu i nagle na jego pysk wylądował wielki... okropny... złowieszczy... jednorazowy WOREK! Momentalnie ruszył z kopyta, wyrywając mi lonżę, z rąk, tym samym zrzucając mnie z siodła. Róża też uciekła, co nie powiem... zirytowało mnie naprawdę mocno, mocno. Podniosłam twarz z ziemi... poczułam nieprzyjemne pieczenie wargi i policzka, przetarłam je dłonią, na rękawiczce została plama krwi. Zaklęłam cicho pod nosem i zaczęłam nawoływać konie i charakterystycznie gwizdać... być może młody to usłyszy i przyjdzie do mnie, ale niestety nie. Nie pojawił się i chyba nie miał zamiaru, poczułam się jak dziecko we mgle... bo rzeczywiście we mgle byłam, ale dzieckiem już nazwać się mnie nie dało.
Uznałam, że siedzenie tutaj nie ma żadnego sensu... muszę poszukać koni, zanim stanie im się jakaś krzywda czy coś. Tak więc zdeterminowana i przestraszona do granic możliwości ruszyłam w wędrówkę ludów, w poszukiwanie moich czterokopytnych dzieci, które postanowiły mi się spłoszyć i pobiec w siną dal.
Po paru godzinach poszukiwań nadal nic nie znalazłam, ale nagle... usłyszałam przeraźliwe rżenie konia i... piłę łańcuchową?! Zaczęłam biec w kierunku mrożącego krew w żyłach dźwięku... Boże, jeżeli coś im się stało?! Szybko znalazłam się tuż obok Wirtuoza i Rose, a gdzieś w oddali jakiś facet postanowił naciąć drzewa, nie wiadomo, na jaki luj. Ulżyło mi... wzięłam wodze od klaczy i lonżę od młodego, który wtulił się pomiędzy moje... ekhem... zderzaki.
-Hola! Młody! To miejsce zarezerwowane dla kogoś innego!- Zaśmiałam się powoli, idąc do Akademii i zaczynając swoją codzienną pracę z końmi.
Gratulacje, otrzymujesz 20 punktów 8)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)