piątek, 1 września 2017

Od Noah'a C.D Lily

Nim na dobre zdążyliśmy przyzwyczaić się do niemalże całkowitej ciemności, z powrotem odzyskaliśmy zbawienie w postaci sztucznego, nikle palącego się światła po przeciwległej stronie stajni. Ubrudzony białą, lepiącą się do wszelkich struktur farbą, w dłoni wciąż dzierżyłem duży i wyjątkowo czysty pędzel. Wciąż uśmiechając się od ucha do ucha, bez większego celu spojrzałem w kierunku szerokich drzwi prowadzących do wnętrza zamieszkiwanego przez konie budynku. Nie musząc nawet wysilać specjalnie swojego zmęczonego wzroku, dostrzegłem w nich wyraźnie zarysowaną postać.
- Czy istnieje takie zajęcie, które potraficie wykonać dobrze od początku do końca? - kobieta, będąca ewidentnie zirytowaną dyrektorką zamieszkiwanej przez nas akademii, głośno westchnęła, gdy poczęła przyglądać się jakości wykonanej przez nas pracy. Stukot czarnych szpilek szybko rozniósł się po wszystkich boksach, zachęcając dostatecznie najedzone konie do wyciągnięcia swych smukłych, zadbanych pyszczków sponad drewnianych drzwiczek. - To doprawdy zaskakujące, jak można zmarnować kilka puszek niebylejakiej farby i równie niemałą ilość spędzonych tu godzin.
Obydwoje spojrzeliśmy po sobie, dokładnie pamiętając wszystko, co zdołało nas tak skutecznie odciągnąć od nieuniknionej pracy.
Postanowiłem dumnie zabrać głos, wcześniej kładąc pędzel na najbliższe zamknięte pudełko wypełnione białą cieczą.
- Stawialiśmy bowiem na komfort pracy, dbając wzajemnie o własne samopoczucie i zachowanie pozorów bezpieczeństwa - wyszczerzyłem się, spoglądając na pomalowane przez nas deski, które jakby na to nie spojrzeć, rzeczywiście niestety nie wyglądały tak, jak oczekiwała tego wyniosła Rose. - To prawdopodobnie wychodzi nam najlepiej.
Kobieta, najwidoczniej przyzwyczajona do ciętych języków naszej dwójki i co najmniej nietuzinkowych odpowiedzi, pokręciła lekko z widocznym niedowierzaniem swą głową.
- Niewątpliwie - odparła spokojnie, zaciskając jedną ze swych dłoni w drobną piąstkę. - Zostawcie to lepiej, bo odnoszę nieomylne wrażenie, że wygląda to gorzej, niż przed waszą cudowną ingerencją. Mam dla was dużo bardziej adekwatne zajęcie - westchnęła cicho, oczekując widocznie, jak podążymy za nią kilka metrów dalej. Nie wierząc w to, że może czekać nas jeszcze jakiekolwiek zadanie o tak nieludzkiej godzinie, podążaliśmy za nią jak na ścięcie, marząc jedynie o kawałku własnego łóżka i względnie kubku gorącej kawy. - Dzisiaj jest jeszcze jedna osoba z zewnątrz, która umówiła się na jazdę. Dokładniej siedmioletni chłopczyk, który prawdopodobnie nie widział nigdy wcześniej żadnego konia na własne oczy.
- Nie powinien już dawno spać? My też nie powinniśmy? Konie też nie powinny?
Właścicielka jedynie wywróciła oczyma na moją uwagę, podprowadzając nas pod boks jednego ze szkółkowych wierzchowców.
- Klient nasz pan - mruknęła, wciskając Lily do rąk jedną z nieopodal pozostawionych skrzynek. - Nieruszanemu dzisiaj kucykowi nic się nie stanie, jak podrepta przez pół godziny po kółku. Wam też nie - spoględnała na nas po raz ostatni, dobitnie dając nam do zrozumienia, że tym razem próba wywinięcia się z przykrego obowiązku nie zostanie puszczona nam całkowitym płazem.
Odprowadzając kobietę wzrokiem do odpowiedniego wyjścia, z niezmiennie dobrymi humorami zajęliśmy się tym, by przygotować poczciwego kuca na zdecydowanie zbyt późną jazdę.
Ferro, obwąchując stojącą najbliżej niego Lilian, dobitnie dał mi do zrozumienia, że niepotrzebuje do szczęścia mojej zbędnej obecności.
Opierając się więc o stosunkowo niskie drzwiczki, przyglądałem się temu, jak szatynka zaczyna powolnymi i spokojnymi ruchami rozczesywać zakurzoną sierść rozbudzonego wierzchowca. Minęła dłuższa chwila, zanim którekolwiek z nas postanowiło się odezwać.
- Nie masz ochoty jednak sama tam pójść? - ziewnąłem, z całkowitą rezygnacją opierając się o nieopodal położoną belkę. - Jeśli nie masz nic przeciwko, to chętnie przeszedłbym się do własnego pokoju i wrócił tutaj na... Mniej więcej dziesiątą. Albo i delikatnie później.
Szatynka zmierzyła mnie karcącym wzrokiem, jednocześnie starając się nie szarpać fiorda podczas rozplątywania pokołtunionego ogona.
- Lepiej przejdź się po siodło - uśmiechnęła się z maturalną dla siebie dozą cisnącego się na jej pełne usta sarkazmu, by już po chwili zachęcić mnie klarownym gestem do ruszenia w kierunku siodlarni. - Ogłowie i lonżę też możesz wziąć, zakładając, że będziesz na tyle życzliwy.
Wzdychając, posłusznie podreptałem w stronę ciemnego pomieszczenia. Męcząc się pierwsze kilkanaście sekund z odnalezieniem odpowiedniego włącznika, równie długi okres czasu zastanawiałem się nad tym, gdzie odnaleźć mógłbym odpowiedni osprzęt. Mimo wszystko, dzięki swojej wrodzonej orientacji w każdym terenie, wkrótce wróciłem do swojej towarzyszki, dumny z powrócenia ze wszystkimi wymienionymi przez nią przedmiotami.
Powracając jednak pod boks lśniącego wałacha, spostrzegłem u boku subtelnie uśmiechniętej młodej kobiety nieco młodszego osobnika płci dla dziewczyny przeciwnej. Plując sobie poniekąd w brodę z własnego niedopatrzenia, zawiesiłem sprzęt na drzwiczkach, czym zwróciłem uwagę swojego wybornego towarzystwa.
- Wystarczy zostawić Cię na chwilę samą, żebyś znalazła sobie coraz to nowszy model? - prychnąłem pod nosem, schylając się do malca, który musiał być jeźdźcem zapowiedzianym przez Rose. - A Ty, młody, jak masz na imię?
- To jest Noah, ale niekoniecznie musisz go słuchać - szepnęła mu na ucho Lilian, nieskutecznie siląc się na pozorną dyskrecję. - A to jest Toby, mój wierny luzaku - tym razem zwracając się w moim kierunku, pokrzepiająco poklepała mnie po obolałym ramieniu. Wymieniając się z blondynem uściskiem dłoni, z lekkim uśmiechem na ustach spoglądałem na to, jak szatynka ze spokojem godnym pozazdroszczenia tłumaczyła młodemu adeptowi jeździectwa rolę każdej części przeniesionego przeze mnie sprzętu.
Wkrótce zajęli się zakładaniem szmaragdowego czapraka na niski grzbiet skubiącego siano Ferra, nieco później mocując się także z siodłem, którego założenie wymagało mojej drobnej ingerencji. Ogłowie umiejscowione zostało na końskim pysku także po tym, jak udało mi się spacyfikować wałacha do zachowania względnego spokoju.
- Teraz Noah weźmie kucyka na plac, a my pójdziemy dopasować Ci jakiś ładny toczek - nawet nie siląc się na cukierkowy ton głosu, który widocznie wpisany był już jako odpowiedni w jej świadomości, pociągnęła Toby'iego do siodlarni, gdzie zajęli się mierzeniem mniejszych kasków. Sam chwyciłem wodze fiorda, by wkrótce wkroczyć z nim na ogromny, naturalnie opustoszały o tej godzinie plac. Mimo panujących ciemności, dzięki porozstawianym dookoła lampom spostrzegłem po drugiej stronie płotu właścicieli, którzy zajęci byli rozmową z młodym małżeństwem. Przypisując im rolę rodzicieli blondyna, w spokoju począłem przypinać lonżę, podczas gdy moje towarzystwo w ekspresowym tempie podjęło próbę dotarcia do przygotowanego wierzchowca.
Gdy tylko udało nam się skrócić ekstremalnie strzemiona, postaraliśmy się o wygodne usadowienie Toby'iego w czarnym siodle. Zaraz po tym Lily przejęła lonżę, wyganiając mnie poza wydeptywane przez kopyta kuca koło. Wzdychając, w głowie odliczałem minuty do momentu, w którym jazda powinna dobiegnąć końca.

Moje prośby zostały dosyć szybko wysłuchane. Młodzieniec, śpiący po długiej podróży, którą jak nam opowiedział przeżył, postanowił zejść z wierzchowca szybciej, niż sam się tego spodziewał. Znikając wkrótce ze swoimi rodzicami za horyzontem, pozostawił nas z wałachem, którego niewątpliwie byliśmy zobowiązani zaprowadzić do boksu.
- Chyba nie przypadłaś mu do gustu - zaśmiałem się, pomagając dziewczynie rozsiodłać niemalże w ogóle niezmęczonego kucyka. - Teraz grono Twoich adoratorów zmieniło się do jakże pięknego i okrągłego zera.
- Spokojnie, jeszcze do mnie wróci - mruknęła z delikatnym uśmiechem, odpinając spod brzucha wałacha przydługawy popręg. Samemu zajmując się ściąganiem praktycznie idealnie zachowanego ogłowia, spuściłem ze spojrzenia swych czujnych oczu posiadaczkę wybitnie zawiłego charakteru.
Nim się spostrzegłem, sama zainteresowana przygniotła mnie do jednej ze ścian przymałego boksu, gdy Ferro postanowił ograniczyć jej własną przestrzeń. Puszczając do tej pory trzymany nachrapnik, przeniosłem swój wzrok ponownie na przymusowo wtulającą się do mnie szatynkę. Zastygając w miejscu, z trudem przełykałem kolejne dawki ciążącej mi już śliny.
Pomimo tego, że chciałem odwrócić wzrok, w kompletnej ciszy i panującym mroku świdrowałem smukłą twarz równie zdezorientowanej Lily. Napotykając blask jej oczu, bez względu na dalsze konsekwencje, postanowiłem nie zastanawiać się nad tym już ani chwili dłużej - nachyliłem się nad jej wyjątkowo piękną twarzą, by powoli zacząć muskać jej pełne, miękkie wargi.

Lilu, skarbie, nie bij zbyt mocno 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)