poniedziałek, 10 grudnia 2018

Od Any do Ady

Tego dnia, podobnie jak niezliczoną ilość wcześniejszych, odkąd kupiłam Charlesa, musiałam zostać w stajni po treningu. Tym razem jednak, o dziwo, nie miał z tym nic wspólnego pan Blythe.
Doszłam w końcu do wniosku, że treningi z "cudownym, błyskotliwym i posiadającym jakże rozwinięte poczucie humoru" instruktorem ujeżdżenia nie mogą zajmować całego mojego życia. A żeby się od niego "legalnie" uwolnić uznałam, że mogłabym popracować z Charliem nad czymś, w czym również czułby się dobrze, a nie wymagałoby jednocześnie aż tak zabójczego treningu (tym bardziej, że nie było ku niemu podstaw, bo na żadne zawody się nie przygotowywaliśmy). W końcu ile można harować jak woły? Nam też należy się odrobina zabawy!
No więc, wiedziona tą myślą, poinformowałam jakiś czas temu Blytha, że mam zamiar co najmniej jeden dzień w tygodniu po jazdach, na które nie biorę Księcia (typu skoki, cross), zrobić trening przygotowujący do pokazów. Co nieco robiłam z nim już wcześniej, ale nie poświęcałam temu zbyt wiele uwagi. Ale po ostatniej takiej, prawdę mówiąc, zabawie, Charlie bardzo ładnie się rozciągnął i wyluzował. To dodatkowo skłoniło mnie do kontynuowania pomysłu, dając tym samym odpowiedni argument dla Blytha, żeby wyraził na to zgodę.
Wracając więc do sedna: po treningu crossowym, który z powodu okresu zimowego i szybszego zapadania zmroku przeniesiony został na godzinę wcześniej, umówiłam się na ćwiczenia z panem Rickiem Withmorem. Zazwyczaj szkoleniem Charlesa pod kątem pokazów zajmowałam się sama, jednak zawsze dobrze mieć kogoś, kto w tym pomoże, prawda? Tym bardziej, że chciałam przyzwyczaić Księcia do tego, że coś się za nim ciągnie (nie bryczka czy coś równie wielkiego, bo to nie koń pociągowy, ale cokolwiek; myśląc pod kątem zimy - sanki czy narty, choć nie tylko), a kto lepiej się do tego nadaje, niż instruktor powożenia?
Trening okazał się wyjątkowo przyjemną odmianą. Zamiast burkliwych uwag Blytha, spokojne tłumaczenia pana Ricka, momentami nawet przerywane wybuchami śmiechu, gdy któreś z nas zrobiło bądź powiedziało coś zabawnego. Poczułam się na nowo zmotywowana do pracy.
Trening jako taki skończyliśmy po pół godzinie, ale pan Rick został ze mną jeszcze jakiś czas, chcąc zobaczyć, jakie postępy zrobiliśmy z Charlesem.
Około 17:00 miałam już wychodzić ze stajni, jednak los najwidoczniej chciał inaczej. Byłam już prawie za drzwiami, kiedy usłyszałam cichą rozmowę dobiegającą ze stajni koni akademickich. Wiedziona ciekawością postanowiłam tam zajrzeć.
- O, Ana, jak dobrze się złożyło - zawołała pani Laura z pod poksu Blanci. - Potrzebujemy twojej pomocy.
Dopiero wtedy zobaczyłam stojącą koło niej z nietęgą miną Adę.
- A o co chodzi? - zapytałam ostrożnie, podchodząc do nich.
- Trzeba objeździć Blancę i Ferro - oznajmiła instruktorka. - A w zasadzie pojeździć dużo drążków, kawaletek, porobić różne ćwiczenia i porządnie przegonić galopem. Coś dzisiaj jedno z drugim kombinowało na jeździe i trzeba im przypomnieć, kto tu rządzi, bo jutro znowu muszą iść na jazdę i obawiam się, że grupa początkująca może ich nie ogarnąć.
Zamrugałam zdziwiona i spojrzałam na Adę. Potem na kuca stojącego w boksie. I znowu na Adę. Chyba domyślałam się już powodów jej co najmniej średniego zadowolenia z zaistniałej sytuacji.
- Ale... - zaczęłam, chcąc zwrócić uwagę instruktorki na to, że do tego zadania wybrała chyba dwie najwyższe dziewczyny w Akademii. Jednak pani Laura nie dała mi dojść do głosu.
- Naprawdę nie mam komu innemu zlecić tego zadania. A one muszą pobiegać.
Spojrzałam niepewnie na Adę. Dziewczyna westchnęła w końcu ciężko i mruknęła:
- Jak trzeba, to trzeba.
Zapowiadała się komiczna jazda, nie ma co.

Ada? XD

557 słów = 3p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)