niedziela, 9 grudnia 2018

Od Camille'a do Holiday

Autobus jechał po tak wyboistej drodze, że miałem wrażenie, iż zaraz wyskoczę z siedzenia, którego zresztą kurczowo się trzymałem, chociaż mina nie dała po sobie poznać gotującego się we mnie zestresowania. Między nogami ściskałem zieloną torbę - cały mój dobytek. Jako znany z niezbyt różnorodnej zawartości szafy nie musiałem się trudzić, żeby zabrać coś większego i ładować to do bagażnika autobusu. Kiedy wertepy nieco przystopowały z występowaniem, z zaciekawieniem zacząłem wyglądać za okno, racząc się widokami Chorwacji. Nieraz wehikuł skręcał tuż nad przepaścią, co wprawiało mnie w osłupienie. Dzikie drogi... Pokrzepił mnie widok pastwisk, na których pasły się moje ulubione kopytne. Nie myliłem się, wnioskując, że to tu mam rozpocząć swoje zupełnie samodzielne życie. Owszem - 18 lat skończyłem trzy wiosny temu, ale oprócz znalezienia pracy po szkole nie uczyniłem znaczących kroków ku faktycznej dorosłości. Nie stresowały mnie ewentualne komplikacje czy problemy w mieszkaniu bez rodziców, o nie! Bardziej obawiałem się, że natrafię na... kogoś nieodpowiedniego. Z ponurych myśli wyrwał mnie dźwięk skrzypiących hamulców autobusu. Zabrałem torbę i wysiadłem. Przystanek nie był okazały, za to widoki dookoła nieziemskie. Z drugiej strony las, rzeka, obok mnie zaczynała się łąka, dalej widać budynki stajni niczym klocki poustawiane równo, od linijki. Westchnąłem i wyruszyłem przed siebie. Wcześniej zaopatrzyłem się w mapkę terytorium wydrukowaną z Internetu, więc wyjąłem ją z kieszeni, a następnie porównałem dostępne obiekty z tymi na mapie. Po kilku chwilach dotarłem do niezbyt pokaźnego gmachu akademika. Widocznie z moją orientacją na mapie nie było aż tak źle. Przekroczyłem próg budynku, mrucząc pod nosem jedną z moich ulubionych sentencji łacińskich, która moim zdaniem dobrze odwzorowywała zaistniałą sytuację:
-Alea iacta est.
Równym krokiem ruszyłem w stronę swego rodzaju recepcji, gdzie wylegitymowałem się. Podałem imię, nazwisko, pokazałem dokumenty i zostałem pokierowany do wcześniej wybranego pokoju numer 29. Jakoś tak wyszło, że zadowolony z siebie podczas drogi na górę zacząłem podrzucać kluczyk. Góra, dół, góra, dół... I cyk, jest pokój! Zlustrowałem wzrokiem dębowe drzwi z numerem 29. Z grzeczności zapukałem, a gdy nikt mi nie odpowiedział, zrozumiałem, że lokatorka musiała gdzieś wybyć. Sprawnie otworzyłem drzwi. Rzeczy zostawiłem w przedsionku. Po upewnieniu się, że nikogo nie zastałem, podjąłem decyzję o spożytkowaniu czasu na zwiedzanie obiektu na własną rękę. Pochwyciłem klucz, ale gdy otworzyłem drzwi, coś trachnęło, jakbym natrafił na opór ze strony drzwi spowodowany uderzeniem w przeszkodę. Zaniepokojony wyszedłem z pokoju. Moim oczom ukazała się urocza dziewczyna. Nie sposób było nie zauważyć jej rudych włosów, ale jeszcze bardziej w oczy rzucał się grymas na jej twarzy. Uderzyłem ją?!
- Pardon! - rzuciłem przejmująco, gdyż w nerwach nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
Pospiesznie zamknąłem za sobą drzwi. Musiała iść zbyt blisko wejść do pokojów, kiedy przemierzała korytarz. Stałem przejęty, czekając na odpowiedź jak na wyrok sądu. Oby pierwsza spotkana uczennica (chyba) nie znienawidziła mnie za przypadkowe puknięcie drzwiami, bo to nie byłby dobry start.

Holiday?

465 słów = 3p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)