piątek, 14 grudnia 2018

Od Gai C.D Camille'a

Po jednym przebytym kole na grzbiecie Ametysta zatrzymałam konia i pogładziłam go po szyi. Była całkowicie sucha, a sam koń nie wyglądał na zmęczonego. Nic nie pochyliłam się i dotknęłam ręką szyi Pompei, która stała na tyle blisko bym mogła dotknąć jej sierści. Jej jeździec patrzył się ze zmrużonymi oczami na moje poczynania. Wyprostowałam się z powrotem w siodle i spojrzałam się na wejście hali.
- Co ty na to, żeby już wracać? Pompeja i Ametyst są najwyraźniej rozstępowane, a ja i tak muszę iść, bo za niedługo mam jazdę. - zaproponowałam.
Camille kiwnął głową.
- Dobra. - odparł. - Pomóc ci naszykować ją lub niego?
Parsknęłam śmiechem. Czy to nie ja pierwsza zaproponowałam pomoc? No, ale nie odmówię. Do jazdy zostało mi niecałe czterdzieści minut, a ja musiałam rozsiodłać i naszykować konia. Dlatego też pokiwałam twierdząco głową i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po krótkim zastanowieniu zsiadłam z haflingera, a następnie otworzyłam dwuskrzydłowe drzwi. Gdy Ametyst i kasztanowata klacz byli na zewnątrz, zamknęłam je i ponownie wsiadłam na konia. Deszcz zaprzestał swoje działania, a na niebie pojawiło się słońce. Może Cooper poprosi nas o pójście na parkour, czy tam czworobok?
Gdy rozsiodłałam i pożegnałam kuca, z jakim miałam przyjemność przez chwilę pracować, poszłam do siodlarni, by zobaczyć rozpiskę. Pokazywało na niej, że na dzisiejszą jazdę miałam wziąć wałacha rasy morgan, jakim był Sifil. Jeśli dobrze wiem, nie miał zbyt wielu wielbicieli, a sam był uroczy, o czym przekonałam się kilka dni temu. Wzięłam jego sprzęt i ruszyłam w stronę wyjścia. Tam też zderzyłam się z zielonookim chłopakiem. Oboje wstaliśmy z zimnej podłogi. Podniosłam sprzęt wałacha, po czym przeprosiłam mężczyznę w tym samym momencie co on, co mogło być powodem, dla którego oboje zachichotaliśmy. Gdy oznajmiłam mu, kogo mi przydzielono, ruszyliśmy, w stronę boksu tego szczęściarza. Przywitałam się z Sifilem, po czym wyprowadziłam go.

~-~

Po jeździe byłam kompletnie wyczerpana. Kompletnie. Nie dość, że pani Laura musiała zaszczycić nas swoją cudowną propozycją o jazdę bez strzemion, to kazała nam jeszcze skoczyć szereg składający się z krzyżaków o wysokości siedemdziesięciu centymetrów. Jak ja uwielbiam tę kobietę! Opierający się o płotek Camille, jak powiedział, zjawił się na treningu. Być może dzięki temu bardziej się starałam. Gdy poznaję nowe osoby i pokazuje im, jak jeżdżę, staram się, nawet jeśli nogi mi odpadają. W tym przypadku tak właśnie było. Rozsiodłując Sifila, rozmawiałam z Camille o mojej dzisiejszej jeździe, a raczej o żartach, jakie rzucała w moją stronę Cooper, gdy wykonywałam jakieś ćwiczenie źle. Wałach, na którego miałam przyjemność wsiąść, jechał energicznie, bezproblemowo.
- Pff! - prychnęłam. - Nie było tak źle.
Mężczyzna pokręcił głową.
- A wiesz co? Rzeczywiście, poszło ci całkiem nieźle.
Udałam obrażoną. Całkiem nieźle? Uniosłam brwi i uniosłam jeden z kącików ust. Widząc mój wyraz twarzy, Camille parsknął śmiechem.
- Jeśli mi poszło dobrze, to jak tobie poszło?
Zadając to pytanie, wyszłam z boksu wraz ze szczotką, którą czyściłam morgana i zamknęłam go, tak, by ten nie uciekł. W końcu konie miewają różne pomysły. Te mądrzejsze i te mniej.
- Mi? Ah, droga Gaiu, mi poszło très bien. - odparł.
- W tej chwili nie jesteś zbyt skromny.
Camille zrobił minę, jakby chciał mi przyznać rację. Po chwili jego telefon zawibrował. Jego właściciel odczytał treść pokazaną na ekranie, po czym oznajmił mi, że musi iść, i jutro pewnie się spotkamy na lekcjach. Kiwnęłam głową. Pożegnaliśmy się, a chłopak ruszył w stronę akademika. Spakowałam wszystkie rzeczy do torby i również ruszyłam w stronę budynku, w którym znajdował się swój pokój.

Camille? ^^

556 słów= 3p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)