wtorek, 11 grudnia 2018

Od Riley C.D Gabriela

No ja nie mogę! Współlokator, serio? Przenosząc się z Adą na szary koniec korytarza na parterze niby brałyśmy pod uwagę, iż z upływem czasu może przybyć tu kilku nowych lokatorów, ale do jasnej cholery - dlaczego tak szybko i tak nagle?! Doprawdy, jestem przekonana, że wśród wszystkich ponad trzydziestu pokoi, bez wątpienia co najmniej połowa jest jeszcze wolna. To jakaś złośliwość szanownej pani Rose, czy może urok osobisty mojej przyjaciółki, że napływają tu takie tłumy? Okay, to chyba nie najlepszy moment aby o tym myśleć, zwłaszcza, że jeszcze chwilę temu stałam sobie rozebrana do bielizny przed jakimś obcym facetem, który swoją drogą już na sam mój widok zgodnie z zasadami moralnymi (o ile w ogóle takowe posiada, w co śmiem wątpić) powinien był od razu opuścić pomieszczenie, bądź w najgorszym wypadku po prostu odwrócić się tyłem. Ku memu rozczarowaniu (jak nie irytacji, która swoją drogą sięgnęła już zenitu), brunet nawet nie był łaskaw przenieść wzroku i jakby nigdy nic wparował pewnym krokiem do pokoju. Rozumiem, że może i nie miał zbyt wiele do powiedzenia, gdy przydzielano mu miejscówkę w akademii, ale bez przesady! Trochę kultury może? Zapewne gdyby nie fakt, iż zaraz po wtargnięciu do środka na dzień dobry wyzwał mnie od jędzy czy czegoś tam, może i jeszcze byłabym w stanie darować mu to... ykhm... nie no, tego to akurat chyba bym nikomu nie darowała.
- Dobrze, że nie jesteśmy przyjaciółmi. - rzuciłam w zasadzie nie wiem czy bardziej do niego, czy samej siebie, niemniej jednak nim zdążyłam zatrzasnąć za sobą drzwi, dobiegło do mnie tylko:
- Również mnie to cieszy jędzo! - choć nie patrzyłam już w jego kierunku, dałabym sobie rękę odciąć, że na ustach chłopaka gościł teraz złośliwy uśmieszek.
Dopiero będąc po drugiej, bezpiecznej stronie drzwi łupnęłam pięścią w szafkę, przy okazji strącając z półki kilka butelek szamponów i płynów do kąpieli. Ja się zabiję. Zabiję się tu i teraz. Albo lepiej, zabiję jego. Taak, to dobry plan. Nie żebym miała coś do nowych członków akademii, bowiem większość z nich zawsze starałam się przyjąć jak najcieplej, ale ten gbur aż sam się prosił, by spuścić mu łomot. Ale to jeszcze nie teraz, poczekam na lepszą, bardziej dogodną okazję.
Miałam nadzieję, że po tym całym niezręcznym (przynajmniej dla mnie) zajściu Leith odpuści sobie jakiekolwiek komentarze, lecz nie zapowiadało się, by me modły miały zostać wysłuchane, bo gdy tylko opuściłam swoje chwilowe schronienie, brunet postanowił zadać jakieś pytanie.
- Skoro już zdemolowałaś łazienkę i się ubrałaś, to może powiesz mi gdzie tutaj można coś zjeść, jędzo? - odezwał się jakże wyniosłym tonem, spoglądając na mnie z lekkim rozbawieniem. Um, nawet tego nie skomentuję.
- Riley, jeśli łaska. - warknęłam wzdychając ciężko, na co rozmówca tylko wzruszył ramionami niewzruszony. Boże, dlaczego zsyłasz mi takich idiotów? Za jakie grzechy? - A po żarcie to musisz sobie iść do stołówki, bo ja nie zamierzam fundować ci obiadu - dorzuciłam dość wyraźnie dając mu do zrozumienia, że nie życzę sobie jego towarzystwa, czego Brendon chyba nie zanotował, a nawet jeśli, to nie przywiązywał do moich słów zbyt dużej wagi. W sumie można się było tego spodziewać. Ciekawy początek znajomości, nie powiem.

Gabriel?

508 słów = 3 punkty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)