środa, 19 grudnia 2018

Od Caroline C.D Harry'ego + dzierżawa Hollywooda

Siwek obraca pysk na swoją ślepą stronę, usłyszawszy w pobliskich krzakach nagły, ewidentnie niepokojący go dźwięk. Spiął się, zatrzymał niespodziewanie pośrodku ośnieżonej dróżki, nie zamierzając ruszyć się z miejsca. Nieustępliwie nakłaniałam go do choćby najwolniejszego stępa, jednak zmienił swoją pozycję dopiero wtedy, gdy prowadzący Velvet Harry minął nas na szerokiej alejce. Widząc przed sobą okryty derką zad klaczy, Hollywood zignorował rozpraszający go dźwięk, ruszając wreszcie przed siebie.
Mimo nadrobionej ostatnimi czasy kondycji odetchnęłam z ulgą, gdy na powrót znaleźliśmy się z wałachem w jego boksie. Wszechobecny ziąb nie ułatwiał komfortowego oddychania, a siwek kręcił się, gdy ściągnąwszy z wilgotnego grzbietu siodło, subtelnie przejeżdżałam szczotką po lewej stronie jego ciała. Uspokoił się nieco, gdy znajdując się przy drugim boku, poczęstowałam go zagubionym w kamizelce smaczkiem. Wciąż jednak nie ułatwiał mi ściągnięcia ze swojego łba czarnego ogłowia.
- Harry? – Mówię na tyle głośno, by zarówno nie spłoszyć zamkniętych w boksach koni, jak i zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Dosłyszawszy mnie, także wychodzi nieco na stajenny korytarz. – Podejdziesz na chwilkę?
Na całe szczęście szatyn odwzajemnił uśmiech i wkrótce, zaraz po odłożeniu trzymanego przez siebie sprzętu, stanął tuż przy moim boku.
- Mam wybawić cię z opresji? – Kpi, zaczepnie posyłając mi rozbawione spojrzenie. Powstrzymując równie uszczypliwy komentarz, odsuwam się od szyi wałacha, by odstąpić mężczyźnie miejsca. Choć Hollywood wciąż unosił pysk wysoko ku górze, to powstrzymany lekkim, ale stanowczym naciskiem Harry’ego, który w przeciwieństwie do mnie potrafił dosięgnąć wtedy nawet i uszu konia, w końcu nieznacznie schylił się, wypuszczając pokornie wędzidło.
- Dzięki, wybawco. – Tym razem to ja śmieję się cicho, korzystając jednocześnie z faktu, że szatyn wciąż znajdował się na drugim końcu boksu. Naciągam wtedy derkę na wałacha, poprawiając granatowy materiał po bliższej sobie stronie.
- Zapniesz? – Umyślnie trzepoczę wówczas rzęsami, opierając się rękoma o grzbiet wierzchowca. Styles co prawda, wciąż rozbawiony, z początku pokręcił z politowaniem głową, ostatecznie dając się jednak bezwstydnie wykorzystać. Na odchodne pogłaskaliśmy jeszcze szyję Hollywooda, sięgającego już do niedawno wyłożonego siana. W związku z tym, wychodząc z przestronnego boksu, rozglądnęłam się uważnie za obecnością któregoś ze stajennych – spoglądnąwszy bowiem prędko na godzinę, podejrzewałam, że któryś z nich wciąż musiał przebywać z nami w budynku.
Nie zdążyłam się jednak na dobre rozejrzeć, kiedy to przyparta zostałam do dopiero co zamkniętych drzwiczek. Nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, początkowo stałam niewzruszona, ledwie po chwili rozpoznając cudownie miękkie i słodkie usta swojego współlokatora. Choć nie byłam na to przygotowana, prędko otrząsnęłam się z początkowego szoku, oddając każdy, nawet najdrobniejszy ruch warg Harry’ego. Jego ciało, ściśle przylegające do mojego, wciąż wywoływało na mnie piorunujące wrażenie, nie malejące nawet za kolejną zwiększoną bliskością. Zatracona w dość odważnym pocałunku, śmiało mogłam stwierdzić, że utrzymywałam się na nogach tylko dzięki podtrzymującym mnie dłoniom. Swoje własne zresztą umiejscowiłam na jego karku, bawiąc się między palcami kosmykiem brązowych włosów.
Niechętnie oderwaliśmy się od siebie jakąś chwilę później – trzeba przyznać, że przy nim upływ czasu przestawał mieć dla mnie szczególne znaczenie. Tęskniąc już niemalże za ubiegłą chwilą, posłałam mu ciepły uśmiech.
Z ust zszedł mi on jednak dużo szybciej, niż się spodziewałam. Ujrzawszy nieopodal Victora, wszystko stało się dla mnie jasne – zarówno dużo odważniejsze zachowanie współlokatora, jak i spontaniczność jego decyzji. Zrobił to dla siebie, dla uratowania swojej dumy i dowartościowania się w oczach stajennego. Nie mogąc w to uwierzyć, natychmiastowo odsunęłam go od siebie, chwytając się w rozczarowaniu za czoło.
- Nie wierzę… - Mamroczę, posyłając mu najbardziej wymowne spojrzenie, na jakie było mnie tylko stać. Nie chciałam go słuchać, nie chciałam go widzieć ani nawet już o nim myśleć – szybko zabrałam spod boksu swój kask i nie czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, szybko przemierzyłam długość całego korytarza.
- Caroline. - Słyszę obok siebie, jednak nie muszę się obracać, by przed oczami mieć widok czarnowłosego. Dobrali się z Harrym jak ulał.
- Nie teraz. – Niemalże warczę, śmiejąc się w duchu, że współlokator zyskał to, czego chciał. Odrzuciłam na jego oczach Victora. Ba, nawet nie raczyłam go wówczas spojrzeniem.
Nie patrząc się zresztą na żadnego z nich, rozstrzęsiona wpadłam do pokoju tylko po to, by odłożyć swoje rzeczy i przebierając się najszybciej, jak tylko potrafiłam, opuścić go z powrotem po zabraniu z półki przypadkowej książki. Nie wpadając na szczęście już na nikogo po drodze, bez zastanowienia skierowałam swoje kroki do ogólnodostępnego salonu. Co prawda nie znajdowałam się tam sama, ale musiałam się z tym liczyć. Właściwie, było to lepsze niż siedzenie w jednym pokoju z Harrym czy natknięcie się przy stajniach na Victora – miałam święty spokój, bez wyjątkowo uciążliwych bodźców. Mimo nieustannego mętliku w głowie położyłam się na wolnej, dwuosobowej kanapie, choćby próbując przyswoić historyczną wiedzę z czytanej książki. Zamiast jednak z rozmysłem studiować bitwy na terenie dziewiętnastowiecznej Francji, irracjonalnie skupiałam się na swoim współlokatorze. Było mi zwyczajnie przykro. Nie oczekiwałam od niego cudów, zwłaszcza, że nie łączyło nas nic poza stanowczo początkowym etapem przyjaźni i wzajemną słabością. Ale, do cholery, ja nie całowałam się z nim tylko po to, by coś komuś udowodnić. A nie potrafiłam zrozumieć jego ówczesnego zachowania w inny sposób.
- Wilson?
Miałam już bezzastanowienia odwarknąć, kiedy to zdałam sobie sprawę, że nade mną nie stoi jednakże żaden z winowajców mojego wisielczego nastroju. Unosząc wzrok znad wertowanej książki, starałam się uśmiechnąć do stojących nade mną dziewczyn. Prawdopodobnie wyszło mi to ze znikomym rezultatem.
- Idziesz z nami jutro na imprezę? – Riley zsuwa moje nogi z kanapy, by mimo mojej niechęci, usiąść obok mnie i szturchnąć swoim ramieniem. – Nie daj się prosić.
- Mogę jednak odmówić? – Mamroczę, beznamiętnie wracając do lektury. Smukła dłoń wyrywa mi ją szybko z lekkiego chwytu i kładzie na pobliski stolik. Esma wydaje się być równie nieugięta, co siedząca obok Black. Marszczę brwi, nie potrafiąc sobie przypomnieć epizodu, w którym zwykłam powiedzieć bierzcie mnie na imprezę nawet wtedy, kiedy nie chcę.
Dziewczyny, będące zresztą prawie moimi rówieśniczkami, może i były sympatyczne i całkiem polubiłam je podczas zamienionych dotychczas zdań, ale zdecydowanie trafiły na nieodpowiedni moment.
- Nie. – Stwierdza ostro Esmeralda, chowając trzymany dotychczas telefon do kieszeni dopasowanych rurek. – Dwudziesta pierwsza ci pasuje?
- Chyba nie mam innego wyjścia.
Komentują to tylko lekkim śmiechem, choć ja sama wątpiłam, bym nadawała się wtedy na towarzyszkę spontanicznej nocy. Gdy mnie opuszczają, stwierdzam jednak, że pomysł może być niegłupi – nie spędzę wtedy przynajmniej wieczoru w czterech ścianach z współlokatorem, co idealnie wówczas wpasowywało się w mój plan. Miałam zamiar dwa dni później, z samego rana, wylecieć do rodzinnego domu i wrócić do Akademii dopiero na dzień przed własnymi urodzinami. Skutkowało to więc tym, że wymykając się dnia następnego do miasta, do spędzenia w jednym towarzystwie z szatynem miałam tylko jedną, nadchodzącą noc.
~*~
- Jaka decyzja?
Spoglądam to na dosiadanego przeze mnie siwka, to na stojącą nieopodal właścicielkę, próbując ocenić, czy podjęcie się obowiązku dzierżawy będzie adekwatnym wówczas pomysłem. Kobieta co prawda zapewniała mnie, że w każdej chwili mogę się wycofać, a na obserwowanym przez nią treningu poszło nam bardzo dobrze, jednak ja sama nie byłam szczególnie przekonana. Klepiąc więc Hollywooda po umięśnionej szyi, w konsternacji wzdycham.
- Chyba jestem zdecydowana. – Uśmiecham się słabo, mając na uwadze wszelkie problemy wierzchowca. Z racji swojego ograniczonego wzroku, jazda na nim bywała niebezpieczna – płoszył się znacznie częściej, rezygnował z przebycia przeszkody mimo odpowiednich sygnałów, czy zwyczajnie gubił własną równowagę, momentami nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W gruncie rzeczy jednak, ujął mnie całym sobą.
- W takim razie rozstępuj go, schowaj do boksu i przyjdź podpisać dokumenty.
~*~
Jak postanowiły, tak też zrobiły. Pojawiając się tuż przed dwudziestą pierwszą przed moim pokojem, dziewczyny nie dawały mi spokoju – zwłaszcza wtedy, gdy oznajmiłam swoje zawahanie, chęć zostania w łóżku i wyspania się przed nadchodzącym lotem. One wówczas, ignorując moje ostatnie próby poprawienia makijażu, wyciągnęły mnie z własnego lokum niemalże siłą. Podziękować im jednak mogłam za to, że pomyślały o zamówieniu taksówki, nie skazując nas na dodatkowe nieudogodnienie w postaci podróży miejscową komunikacją miejską.
Wciskając się między nie na tylne siedzenie, tylko co jakiś czas wcinałam się w trwającą rozmowę, na dobrą sprawę nie znając jednak jej ścisłego tematu.
- Ja zapłacę. – Odzywam się, gdy kierowca parkuje pod sporym klubem w centrum miasta. – Oszczędzę wam dzielenia przez trzy.
Mruczały coś co prawda, że matematykę to one mają w jednym paluszku, a ja miałam odzywać się kiedy indziej, ale nie słuchałam ich, podając mężczyźnie wyznaczoną kwotę.
- Rozerwiesz się w ogóle? – Śmieje się ze mnie Esmeralda, kiedy rzeczywiście jawnie pokazywałam swój brak humoru i jakiejkolwiek chęci na wejście do środka budynku. Na szczęście nikt nie legitymował naszego wieku.
- Daj jej spokój. – Riley wcina się między nas, lekko popychając nas w głąb obszernego pomieszczenia. Esmy nie trzeba było jednak zbyt długo zachęcać – nim zdołałam się obejrzeć, zniknęła mi z pola widzenia, po drodze zagadując jakiegoś nieznacznie starszego od niej blondyna. Uśmiecham się lekko.
- Idźcie, złapię was.
Szatynka upewnia się chwilę, choć i ona wkrótce znika w tłumie. Przeciskanie się przez tłum spoconych ludzi okazało się jednak niezwykle opłacalne – odnajduję bar i to z całkiem przystępnymi cenami jak na środek miasta. Nie docieram ostatecznie do niego, czując natarczywy uścisk na bladym nadgarstku.
- Napijesz się? – Chrypie całkowicie nieznany mi mężczyzna, co kwituję uśmiechem z rosnącym politowaniem. Wyrywam się spod naporu jego dłoni.
- Jak kupisz nowego przy mnie, to tak. – Prycham, na co on prawdopodobnie traci zainteresowanie moją osobą. Co nie zmienia faktu, że żałowałam wtedy założenia kusej sukienki.
Bez zbędnych utrudnień docieram w końcu do baru. Zamawiam od razu dwa drinki – oficjalnie dla jednej z towarzyszek, w praktyce dla szybszej utraty świadomości. Na swoje nieszczęście, głowę do alkoholu miałam mocną, co choć skutecznie odpierało napalonych adoratorów, to nie sprzyjało rozwojowi wyobraźni.
A wolałabym, żeby mi się zdawało, że widzę całującego się Stylesa z jakąś dziewuchą. Szczupłą, wyższą ode mnie, o blond tlenionych włosach. Nabieram wówczas większej dawki powietrza i szybko wypijając zamówionego kolejnego drinka, obracam spojrzenie w przeciwnym kierunku. Akurat wtedy, gdy współlokator postanowił przenieść na mnie swój wzrok.
Chcę jak najszybciej stamtąd wyjść, nie mogąc znieść widoku kogokolwiek innego niż mnie w jego objęciach. Na samą myśl, że te same usta całowały mnie nieco wcześniej…
W tłumie nie mogłam odnaleźć jednak dziewczyn. Wyciągnęłam więc telefon i wysyłając im smsa o treści, że wracam z powodu koszmarnego samopoczucia, wyszłam z klubu wcześniej, niż śmiałam tego podejrzewać. Na szczęście, na parkingu wciąż czekało wiele taksówek. Wsiadłam więc do jednej z nich i kasując z telefonu tapetę ustawioną przez Harry’ego, przedstawiającą jego rozkosznie uśmiechniętą twarz, starałam się skupić tylko na tym, że za kilka godzin wrócę do upragnionego domu.

Harry? ♥
1725 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)