wtorek, 18 grudnia 2018

Od Riley C.D Ady

Już miałam coś powiedzieć, kiedy nagle wśród leśnych gęstwin rozniosło się wyjątkowo wysokie, głośne końskie rżenie, a niedługo potem z ciemności wyłonił się wielki gniadosz galopujący... prosto na nas!
- Chyba coś go wystraszyło... - zauważyła przyjaciółka i chwyciwszy moją dłoń podniosła się z gleby - Myślisz, że to któryś z koni akademickich?
- Nie wiem, ale nie możemy pozwolić mu tak po prostu tutaj biegać. Chodź, trzeba wziąć konie i ewentualnie kogoś do pomocy. - powiedziałam zdecydowanym tonem, i już obróciłam się w stronę ścieżki z zamiarem odejścia w stronę stajni, jednak poczułam, że ktoś mocno łapie mnie za rękaw, po czym przeciąga do tyłu.
- Czekaj, zanim wrócimy z końmi i całą ekipą ratunkową, jego może już tu dawno nie być. Może powinnyśmy pobiec za nim teraz? Bądź co bądź, minie trochę czasu nim przygotujemy wierzchowce do jazdy, a zabieranie ich po zmroku do lasu to chyba nie najlepszy pomysł... - stwierdziła Dua, rozglądając się dookoła.
W sumie miała sporo racji, aczkolwiek przyznam szczerze, że trochę obawiałam się pójścia do lasu bez jakiegokolwiek wsparcia, lecz jak słusznie zaznaczyła Ada - nie było ani chwili do stracenia. Im szybciej wyruszymy, tym większą mamy gwarancję, że poszukiwania zakończą się sukcesem.
Niebo ściemniało gdzieniegdzie przysłonięte szarymi kłębami chmur, których obecność nie zapowiadała niczego dobrego. Znając życie rozpada się na dobre, nim zdążymy znaleźć tego biednego zwierzaka (o ile w ogóle uda nam się go znaleźć, ale bądźmy dobrej myśli). Jak na złość temperatura nie zamierzała umilać nam życia i robiło się coraz zimniej, co również nie ułatwiało sprawy.
- Ril, jesteś pewna, że pobiegł właśnie w tym kierunku? Bo wiesz, zawsze mógł zawrócić albo pobiec inną drogą, czy coś... - zapytała dziewczyna, uważnie lustrując wzrokiem mijane przez nas drzewa.
W takich ciemnościach nietrudno pomylić pień z kamieniem i na odwrót, zwłaszcza gdy wszystko pokryte jest obfitą śnieżną szatą. I pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu tak się cieszyłyśmy z nadejścia zimy i uroków natury z nią związanych. Tak, jeszcze trochę takich "uroków", a za chwilę wyniosę się z powrotem do cieplutkiej Kalifornii, tam przynajmniej z zimna nie sztywnieją nogi podczas wieczornych spacerów.
- Wiesz co, teraz to już sama nie wiem... - westchnęłam, zastanawiając się jak właściwie mamy odnaleźć drogę powrotną.
Gdyby tylko było teraz widno, mogłybyśmy pójść po pozostawionych wcześniej śladach, bądź po prostu oznaczyć parę drzew. Niestety, w tym wypadku nawet ta druga metoda raczej by się nie sprawdziła, zważywszy na to, że już z odległości raptem kilku metrów jakiekolwiek kolorowe skrawki ubrań czy linki w mroku nocy i tak nie byłyby wystarczająco widoczne.
- Czyli się... zgubiłyśmy, tak? - brunetka zacisnęła zęby, spuszczając wzrok na ośnieżone buty.
- Nie no, może nie zaraz zgubiłyśmy... - zaczęłam, chcąc ją choć trochę uspokoić, ale średnio mi to wyszło - Um, no dobra. Może jednak odrobinę pokitrałyśmy tę trasę, ale nie panikujmy, w końcu znamy tutejszy las, nie?
- Mów za siebie. Ja tędy akurat nie jeżdżę. - skomentowała ciemnooka, patrząc na mnie spode łba.
- Okay, okay, spokojnie. Jakoś sobie poradzimy... - powiedziałam w zasadzie sama nie wierząc w we własne słowa, ale było to jedyne, co na chwilę obecną mogłam Adzie powiedzieć.
Na nasze szczęście, idąc przez cały czas prosto, dostrzegłyśmy jakieś maleńkie światełka w oddali. Czyżby jakiś dom? No na to wygląda. Tam gdzie jest światło są i ludzie, a tam gdzie są ludzie jest i ratunek. Chyba. Mam taką nadzieję.
Szłyśmy wyjątkowo powoli, ostatkami sił stawiając nogi w grubych, białych zaspach, które Adzie sięgały mniej więcej do kolan, a mnie... no cóż, przy takim wzroście prawie do ud, ale mniejsza z tym. Wraz z upływem kilku kolejnych minut naszym oczom ukazała się niewielka, acz całkiem sympatycznie wyglądająca drewniana chata, usytuowana niemalże na samym środku pola, co początkowo nieco nas zaskoczyło, ale nie było teraz czasu na tego typu przemyślenia, tak więc bez zbędnych ceregieli stanęłyśmy u progu domku. Zapukałam do drzwi, w głębi serca mając nadzieję, że ten kto je otworzy będzie na tyle wyrozumiałym człowiekiem, by nie przepędzić nas za zakłócanie spokoju, co swoją drogą mogłoby mieć miejsce biorąc pod uwagę fakt, iż dochodziła już... hm, dwudziesta druga? Jak nie lepiej...
Po dłuższej chwili czekania z wewnątrz domu dobiegł do nas cichy odgłos kroków, a następnie przenikliwe skrzypienie otwierających się drzwi, w których stanął pewien siwowłosy mężczyzna, obrzucając nas przepełnionym zdziwienia spojrzeniem.
- P-przepraszamy za najście... - zaczęła niepewnym głosem Ada, zaciskając nerwowo palce.
Zerknęłam kątem oka na przyjaciółkę, po czym chwyciwszy ją za rękę, powiedziałam:
- Wie pan może gdzie znajduje się Akademia Magic Horse? Trochę zabłądziłyśmy i nie wiemy którędy mamy się udać, a po zmroku nie widać nawet głównej trasy. - wytłumaczyłam ledwie łącząc w myślach jedno zdanie z drugim. Niezbyt komfortowa sytuacja, zwłaszcza że jegomość zdawał się nie być zbytnio zachwycony naszą obecnością (w sumie to wcale się nie dziwię, ale cóż poradzić?).
- Tak, to jakieś trzy kilometry drogi stąd - odparł po krótkim namyśle, spoglądając spod grubych szkieł okularów to na nas, to na coraz bardziej prószący śnieg - Proszę, wejdźcie. Nie ma sensu żebyście tak stały i marzły... - dodał otwierając szerzej drzwi. No dobra, tego to się akurat nie spodziewałyśmy. Może i to niezbyt rozsądne wchodzić ot tak sobie do domu obcego człowieka, aczkolwiek w obecnej sytuacji jedynym o czym byłyśmy w stanie myśleć to miłe ciepło wydobywające się z wnętrza budynku, nietrudno więc się domyślić, że mężczyzna długo nie musiał czekać aż przyjmiemy zaproszenie.
Um, chwila, moment! Czy ja go czasem już kiedyś nie... spotkałam? Dziwne. Nawet tak zakręceni ludzie jak ja nie często miewają déjà vu, czy jak to tam inaczej można nazwać. Ten głos, powaga, a nawet okulary - coś jest na rzeczy.
Z głębokich rozmyślań zdołał wyrwać mnie dopiero lekki, acz wystarczająco silny bodziec sprzedany z łokcia przez przyjaciółkę, która w porę ogarnęła, że zaczynam odpływać; tym samym doprowadzając mnie do porządku. Kiedyś jej za to podziękuję. Kiedyś.
- Trzy kilometry?! - podniosła głos Ada, patrząc na rozmówcę z niedowierzaniem. Faktycznie przedrałowałyśmy kawał drogi nawet nie wiadomo jak i kiedy. Ciekawa sytuacja.
- Zgadza się. Rozumiem, że jesteście uczennicami Akademii, czyż nie? - dopytywał się siwowłosy, przy okazji zalewając już kubki z przygotowaną esencją.
- Tak.
- Znam stamtąd kilka osób... - no nie wytrzymam, to déjà vu naprawdę za chwilę mnie wykończy! Kurde, co się dzieje? - ...między innymi państwo Rose'ów, bardzo sympatyczni ludzie. - zakończył zdanie z pogodnym uśmiechem na twarzy.
Popatrzyłyśmy na siebie z towarzyszką z lekkim zakłopotaniem. Nie wiedzieć czemu, jakoś nie przewidziałyśmy, że nasz wybawiciel (jakkolwiek beznadziejnie miałoby to zabrzmieć) mógłby znać dyrekcję Magic Horse. A to ci niespodzianka.
Nagle dotarło do mnie coś bardzo, bardzo ważnego. No przecież! Że też wcześniej sobie tego nie przypomniałam. Siwy mężczyzna, którego dane mi było spotkać rok temu, wtedy, tego zimnego, niezbyt sprzyjającego jakimkolwiek podróżom ranka, kiedy to wysiadłszy z wagonu usilnie starałam się wstukać lokalizację w telefonie. To właśnie wtedy poznałam tego człowieka, to on powiedział mi jak dotrzeć do Magic Horse i co najśmieszniejsze (a może i najdziwniejsze?) robi to już drugi raz. Ciekawe czy on również ma podobne odczucia co do tej całej sytuacji. Hah, jednak życie bywa nieprzewidywalne. Tak, wyjątkowo nieprzewidywalne.

Aduś? c:

1146 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)