środa, 26 grudnia 2018

Od Any - Z kopyta kulig rwie

- To jest bardzo... bardzo zły pomysł - jęknęłam, patrząc na łeb Charlesa, który ten wystawił poza boks. - Przecież jeśli on sfiksuje...
- Daj spokój, Ana - zaśmiała się Riley, poklepując mnie po ramieniu. - To tylko jeden wyścig. Do tegu kuligów. Który ma być ZABAWĄ.
- Chyba przypnę Siwemu do kantaru karteczkę "Uwaga, jestem nieprzewidywalny, wsiadasz na własną odpowiedzialność" - zaśmiałam się histerycznie, kontynuując tym swoje biadolenie i pozostając głuchą na argumenty przyjaciółki.
- Przesadzasz - zawyrokowała brunetka. - Poza tym Charlesa prawdopodobnie dostanie Camille. A ty jego Ice Tea.
Mruknęłam pod nosem nieprzekonane potwierdzenie.
Pan Withmore wpadł na swój wspaniały pomysł urządzenia wyścigu kuligów podczas obserwowania, jak jeżdżę po Akademii na nartach ciągnięta przez Charlesa i ścigam się z biegnącym koło nas Ghostem. Od razu wspomniał też, że chyba już wie, komu przydzieli mojego ogiera. Gdy lekko spanikowana zapytałam go, kto to miałby być, uśmiechnął się porozumiewawczo i rzucił, że "bardzo pomysłowy chłopak, którego na pewno znasz". A że mianem "pomysłowego" pan Withmore mógłby określić w zasadzie tylko Camille'a po jego wyjątkowym pomyśle rozwiązania problemu odśnieżania placu, to mogę śmiało obstawiać, że o niego chodziło.
Biedny chłopak.
- Mam nadzieję że trafi na lepszy dzień Siwego. Bo inaczej mogę już zbierać pieniądze na odszkodowanie i pomoc przy pogrzebie dla jego rodziny.
- Ana - Riley położyła dłonie na moich ramionach, zmuszając mnie do spojrzenia sobie w oczy. - Nic mu się nie stanie. Przecież Charlie to nie potwór, tylko nieco narwany ogier. A Camille nie jest kompletnym nowicjuszem jeśli chodzi o jazdę konną.
W odpowiedzi jęknęłam tylko zrezygnowana i schowałam twarz w dłoniach.
- To będzie katastrofa.

~•~

W ostatecznym rozrachunku Mon Cherie faktycznie przypadł Camille'owi. Ciężko powiedzieć - na szczęście, czy niestety. W każdym razie dałam mu rano w dzień wyścigu kilka wskazówek, jak postępować z Księciem, gdy się nakręci. Istniała więc szansa, że da sobie z nim radę. Dodatkowo dzień wcześniej porządnie Siwka wylonżowałam, żeby jak najbardziej zmniejszyć prawdopodobieństwo pojawienia się w jego głowie dziwnych pomysłów.
Mi, wbrew wcześniejszym przewidywaniom Riley, przypadł w udziale Kashmir. Postanowiłam przyjść do stajni półtorej godziny przed planowanym startem, żeby przygotować przydzielonego mi konia oraz dać sobie jeszcze chwilę na rozgrzanie fryza i przyzwyczajenie się do nowych warunków (jako że nie zajmowałam się na co dzień powożeniem).
Nałożenie całego sprzętu zajęło mi więcej czasu, niż się spodziewałam (przeklęte niech będą poplątane, od dawna nieużywane paski uprzęży), jednak mimo to zostało mi sporo czasu przed startem. Zabrałam więc Kashmira na treningowy tor crossu. Zasiadłam na przypiętych za koniem sankach, wzięłam do ręki lejce i długi bat, po czym odetchnąwszy głęboko w ramach uspokojenia, zaczęłam rozstępowywanie fryzyjczyka.
Okazało się, że chodzi jak w zegarku, a ja nie mam większych problemów z prowadzeniem go. Sytuacja się zmieniła, kiedy dołączyła do mnie Riley z przydzielonym jej Wogattim. Kashmir widocznie miał jakieś problemy z innymi końmi, bo zamiast skupiać się na moich pomocach, co i rusz zerkał na kręcącego się nieopodal ogiera. Gdy tylko dwa konie zbliżyły się bardziej do siebie, Kashy położył uszy po sobie i kłapnął na kolegę zębami.
- Będzie ciekawie, co? - zaśmiała się Riley, gdy kierowałyśmy się razem na linię startu wyścigu, który miał się rozpocząć lada chwila.
- Widać nie tylko Camille będzie się musiał wykazać przy prowadzeniu wybranego dla niego konia - przyznałam, uśmiechając się po raz pierwszy od momentu ogłoszenia wyścigów.

~•~

Wszyscy biorący udział w wyścigu (całe pięć osób, dwa konie prywatne, dwa dzierżawione i jeden stajenny) ustawili się na wyrysowanej na śniegu lini startu. Strategicznie postanowiłam ustawić się po zewnętrznej, koło Kashtana (którego prowadziła Ada), którego obecnością Kashmir zdawał się najmniej irytować, a z dala od reszty koni. Zapewne ustawienie zmieni się w trakcie wyścigu, jednak na początku powinno mi ono nieco chociaż pomóc.
Sygnał do startu dawał pan Withmore, wcześniej przypominając jeszcze raz wszystkim trasę wyścigu. Biegła początkowo szeroką łąką, na której miała się ułożyć kolejność stawki. Ewentualne wyprzedzenia były więc możliwe w zasadzie tylko tam. Potem mieliśmy wjechać na ścieżkę leśną, gdzie koło siebie mogły jechać góra trzy konie. Ostatni fragment prowadził torem crossu, na którym ćwiczyłyśmy z Riley. Na nim odbyć się miał ostateczny fragment wyścigu, na którym wyłonić miał się zwycięzca.
Rozpoczęło się odliczanie. Mój wzrok powędrował ku Księciu. Nie wyglądał na zbyt nabuzowanego, stał spokojnie (jak na niego) i tylko oczy biegały mu z jednego konia do drugiego. Dawno nie przebywał w takiej grupie, co może być dla niego dekoncentrujące. Przeniosłam spojrzenie na Camille'a, który kurczowo trzymał lejce. Wydawał się lekko zdenerwowany. Miałam nadzieję, że powodem tego nie było nic, co Siwy mógł potencjalnie odwalić w boksie.
Odliczanie się skończyło, a wszyscy dali znak swoim wierzchowcom do startu. Kashy ruszył z miejsca galopem, kłapiąc przy okazji na Kashtana, który za bardzo się do niego zbliżył. Na całe szczęście prowadzony przez Adę koń nic sobie z tego nie zrobił.
Kashmir szybko wysforował się na czoło stawki. Biegł równo i żwawo, pełen energii, której często nie ma okazji spożytkować z powodu braku osób, które miałyby na nim jeździć. Jazda polem nie wymagała ode mnie w zasadzie wcale prowadzenia - pozwoliłam fryzowi samemu ustalić kierunek oraz tempo, (delikatnie tylko je zwalniając, żeby w połowie wyścigu nie wysiadł). Przy wjeździe do lasu byłam pierwsza. Obejrzałam się szybko za siebie. Tuż za mną biegł Kashtan z Adą, (pewnie nieświadomie) ułatwiając mi tym zadanie z prowadzeniem Kashmira. Dalej Alice z Melindą, Riley z Wogattim... I w końcu Camille z Mon Cherie. Siwy wydawał się nieco zdezorientowany nietypową dla niego sytuacją, ale Francuz całkiem dobrze sobie z nim radził. Wyścig jeszcze się nie skończył i może się okazać, że z końca stawki wyjdzie na prowadzenie.
Jazda dość krętą leśną ścieżką okazała się sporym wyzwaniem dla wielkich ogierów. Co jakiś czas któryś z nich przechodził do kłusa, żeby nie wyłożyć się na zakrętach, a sanki nie przywaliły w drzewo. Tylko zwinna Mel niemal cały czas utrzymywała tempo, szybko wskakując na drugie miejsce, a zaraz potem zrównała się ze mną.
Fragment, gdy Mel i Kashmir biegli łeb w łeb był dla mnie prawdziwą próbą, jeśli chodzi o kontolę nad koniem. Fryz cały czas łypał nieprzyjaźnie jednym okiem na klacz. Wszelkie próby ataku musiałam przewidywać tylko obserwując go, co było niesamowicie trudne. Postanowiłam zaryzykować i niemal przy samym wyjeździe z lasu, zmusiłam Kashmira do jeszcze szybszego galopu, byleby tylko klacz zniknęła z pola rażenia fryza.
Pędziliśmy przed siebie, Kashmir nie patrząc na nikogo, ja starając się kontrolować ogiera. Gdzieś w międzyczasie na granicy pola widzenia mignęła mi zgrabna sylwetka Charliego, który wyminął pozostałe konie i zbliżał się do pozycji czołowego. Uśmiechnęłam się pod nosem i jeszcze bardziej przyspieszyłam Kashmira. Mimo moich obaw Camille całkiem nieźle sobie radził z Siwym. Do czasu, aż mój koń mnie nie zauważył. Natychmiast stracił zainteresowanie prowadzącym go chłopakiem. Wbił we mnie wzrok i zarżał wesoło, jeszcze bardziej przyspieszając, żeby mnie dogonić.
- To nie fair! - zawołałam ze śmiechem do mojego współlokatora. Odpowiedział mi śmiechem, w którym tylko delikatnie dało się wyczuć zdenerwowanie (albo mi się wydawało).
O tym, kto wygra, zadecydowały ostatnie metry. Kashmir tradycyjnie, gdy tylko Charlie się do nas zbliżył, zaczął się na niego szczurzyć. Nie chcąc, żeby Książę oberwał, odbiłam nieco na bok, dając tym moim przeciwnikom kilka sekund na nadrobienie strat.
Zbliżaliśmy się do mety łeb w łeb. Pewnie gdyby nie to, że Mon Cherie w ostatnim momencie się potknął i nieznacznie zwolnił, wygrałby Camille. No ale cóż... Wygrała Ril z Wogattim, która podczas gdy ja zajęta byłam moim koniem, minęła nas z drugiej strony. Druga byłam ja, Camille trzeci.
Wychamowawszy, zeskoczyłam z sanek, podbiegłam złapać Kashmira za kantar i ruszyłam truchtem ku Camille'owi, który miał problem z opanowaniem Siwego. Ogier, mimo że chłopak trzymał go już za kantar, kłusował wokół niego z wysoko podniesioną głową, wyrywając się do dalszego galopu.
- Trzymaj Kashmira - poleciłam Francuzowi, sama łapiąc za kantar Charliego. Szarpnęłam, zwracając tym na siebie jego uwagę i zatrzymałam się, wbijając pięty w ziemię. - Prrrrryt.
Charlie stanął w końcu w miejscu, ale nadal był pobudzony i rozglądał się dookoła podekscytowany. Coś mi się widzi, że następna jazda na nim będzie ciekawa.
Przekazałam Mon Cherie z powrotem Camille'owi i odebrałam od niego Kashmira.
- Teraz powinno być łatwiej - mrugnęłam do Camille'a. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do pana Withmore'a, gdzie zbierali się wszyscy uczestnicy.
Szybka dekoracja odbyła się od razu po zakończeniu wyścigu. Za pierwsze trzy miejsca nagrodą były czekoladowe figurki - mikołaj, bałwan i renifer - po jednym dla każdego z podium. Dla koni również były nagrody - przygotowane przez naszego poczciwego instruktora specjalne ciastka.
Oprócz tego, dla każdego uczestnika w szkolnej stołówce przygotowana była gorąca czekolada. Z piankami!

1397 słów

+20 punktów prezentowych ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)