niedziela, 23 grudnia 2018

Od Caroline C.D Harry'ego

Ledwo widocznie drżę, gdy wprost na moją rozgrzaną, odkrytą sylwetkę, kierują się chłodne powiewy wiatru z nieopodal uchylonego okna. Nie umyka to wówczas spostrzegawczości szatyna, który momentalnie sięga po złożony niedaleko koc, z ujmującą delikatnością okrywając nim nasze ramiona. Z wdzięcznością, tuż po wtuleniu się w jego klatkę piersiową, nieznacznie unoszę się na łokciu, by złożyć na jego ustach krótki, subtelny pocałunek. Harry pogłębia go jednak tak długo, jak tylko starcza nam tchu. Rozbawiona, na powrót układam się na jego rozpalonym torsie, wskazującym palcem kreśląc kontury większych tatuaży. Wsłuchuję się wtedy w przyspieszone bicie serca mężczyzny i stopniowo zwalniający oddech, nieustannie się uśmiechając, gdy czułam sporą dłoń gładzącą mnie po łopatce. Nie mija zbyt wiele czasu, kiedy ponownie unoszę wzrok na twarz Harry’ego, zachwycona błękitem jego tęczówek. 
Łączymy swoje usta w serii krótkich, ale namiętnych pocałunków – opatulam jego biodra nogą, unosząc się nad rozgrzanym torsem, gdy szatyn ułożył jedną ze swych dłoni pod moimi żebrami. Mimo niemalże spektakularnej utraty równowagi, która nie miała miejsca tylko dzięki refleksowi mężczyzny, nie odrywaliśmy się od siebie na choćby najmniej dłużący się moment, bez przerwy obdarowując się muśnięciami warg.
- Jesteś najlepszym prezentem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. – Szepczę w przerwie pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim, leniwie przejeżdżając kciukiem po jego żuchwie. Widzę, że chciał coś dodać, ale zbyt bardzo boję się rezultatu, do jakiego doprowadzić mogłaby dłuższa rozmowa. Harry znaczył bowiem dla mnie dużo więcej, niż śmiałam się jeszcze całkiem niedawno spodziewać, o czym świadczył choćby śmiały fakt stracenia jedynej, niepowtarzalnej cnoty właśnie z nim. Nie mniej jednak, wątpiłam, byśmy byli wstanie zmienić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia i kiedykolwiek związać się ze sobą na poważnie. Z całą pewnością się w nim zakochałam, aczkolwiek wciąż obawiając się wyznania wprost jakiegokolwiek głębszego uczucia. Z tyłu głowy zresztą spodziewałam się, że mogę być tylko jednym z chwilowych epizodów w jego życiu, o co, w gruncie rzeczy, nie śmiałam mieć pretensji. Chciałam jednak wykorzystać poświęcony mi przez niego czas w stu procentach. W związku z tym, nie pozwalam zabrać mu głosu, uciszając go coraz to bardziej pogłębianym pocałunkiem, w międzyczasie błądząc palcami po jego szyi, w okolicy niedawno pozostawionego przy obojczykach siniaka. Szatyn mruczy jednakże z niezadowoleniem, gdy składając na jego ustach ostatniego, przelotnego buziaka, wyswobodziłam się z dotychczasowego uścisku.
- Spieszy ci się gdzieś? – Delikatnie chwyta mnie za dłoń, gdy siadam nieopodal niego na materacu. Szczelnie okrywam się wtedy kocem, choć nie ze skrępowania, ale odczuwanego zimna. Po oddaleniu się od rozgrzanego ciała współlokatora ponownie nie mogłam powstrzymać dygotania nagich ramion. Wkrótce i on, choć z niechęcią, podnosi się do siadu.
- Tobie też powinno. – Uśmiecham się lekko. Mimo że utrzymywana bliskość z mężczyzną była uzależniająca, starałam się zachować resztki rozsądku i także jego nakłonić do opuszczenia łóżka. Ostatecznie do łazienki dotarliśmy chwilę później, po zrzuceniu przez szatyna ze mnie ciepłego okrycia i niemniejszej niż wcześniej serii namiętnych pocałunków. Całkowicie gubiłam przy nim poczucie czasu.
- Przynajmniej teraz mnie stąd nie wyrzucisz. – Parska cichym śmiechem, gdy zamknął za sobą wejście do kabiny. Odwzajemniam uśmiech, delikatnie kładąc dłonie na jego rozbudowanych barkach. Ku mojemu zaskoczeniu, na ten gest spina swoje mięśnie i z ociąganiem włącza wodę.
- Boli cię? – Gładzę czule policzek mężczyzny, obracając go do siebie tyłem. Na jego plecach widzę ślady swojej działalności, co bez wątpienia mogło mu sprawiać dyskomfort.
- Było warto. – Szczerzy się, ponownie znajdując się na wprost mnie, dzięki czemu mógł swobodnie położyć dłonie na moich biodrach. Mimowolnie na moje policzki wstępuje rumieniec, gdy bezwstydnie spogląda na moje nagie ciało. Do tej pory postanowiłam się nad tym nie skupiać, co czynię ponownie, z dbałością nakładając na jego tors płyn. On zresztą zajął się dokładnie tym samym, przerywając od czasu do czasu mycie moich ramion skradanymi pocałunkami. Stał w miarę spokojnie dopiero wtedy, gdy zyskałam dostęp do jego pleców, lekko masując obolałe, zaczerwienione łopatki. Wkrótce dotarłam jednak do samego końca cierpliwości szatyna. Przerywając mi ostrożne spłukiwanie piany ze swojego ciała, bez ostrzeżenia przyszpilił mnie do ściany, powolnie łącząc nasze usta w długim, wyjątkowo czułym pocałunku. Cała drżałam, gdy dłonią obrysował kontur zewnętrznej strony prawej piersi, przenosząc ostatecznie dłoń tuż nad rozgrzany przez kontakt z gorącą wodą pośladek. Sama skrzyżowałam własne przedramiona na jego karku, z wrażenia upuszczając trzymaną dotychczas butelkę szamponu. Całowaliśmy się powoli, leniwie, od czasu do czasu czule trącając się nosami, przerywając sobie tylko na chwilowe zaczerpnięcie oddechu. Harry sprawiał, że byłam gotowa rzucić wszystko i wszystkich, byleby móc nieustannie być blisko niego. Zwłaszcza wtedy, gdy schodził swoimi miękkimi wargami na jednego z wytworzonych przez siebie siniaków, zaczepnie jeżdżąc palcem po moim udzie. Oderwanie się od niego sprawiało mi ogromne trudności.
- Dasz mi się umyć? – Śmieje się, zdolna do tego, by w końcu odeprzeć go od siebie na nieznaczną odległość. Ostatni raz na dłużej spoglądając w chłodne, przenikliwe tęczówki, przejmuję tym razem własne kosmetyki i na pewno sprawniej, niż czynił to on, kończę mycie swojego ciała. Zaskoczona ilością siniaków, które zdołał pozostawić na moich udach, poddaję się ostatecznie pokusie i wplatając w nie swoje palce, płuczę z szamponu jego brązowe, miękkie włosy. Po wyjściu z kabiny, podczas podawania także i jemu ręcznika, złapaliśmy ze sobą dłuższy kontakt wzrokowy. Złapałam się wówczas na tym, że pod wpływem emocji po wszystkich przeżytych niedawno ze sobą chwilach, niemalże byłam gotowa oznajmić mu, jak wiele dla mnie znaczy. Powstrzymałam się w ostatniej chwili, obwiązując swoje ciało puchatym materiałem.
- Potrzebuję zajrzeć do stajni. – Mówię zamiast tego, szukając po szafce suszarki. Podał mi ją jednakże szatyn, znacznie przewyższający mnie wzrostem. 
- Nie potrafisz usiedzieć nawet chwili w miejscu? - Prycha, obowiązując się ręcznikiem w pasie.
- Nie, po prostu jest zimno, a Victor z całą pewnością nie założy po tym wszystkim Hollywoodowi cieplejszej derki. – Mamroczę, nakazując mężczyźnie usiąść na znajdującym się w łazience krześle. Zaraz po tym, gdy znacznie się zniżył po zajęciu miejsca, włączyłam suszarkę i z delikatnością zaczęłam suszyć  kosmyki jego włosów. – Velvet zresztą tym bardziej.
- Pokłóciliście się? – Unosi na mnie wzrok, a ja nie muszę się nawet mu przyglądać, by wiedzieć, że był mniej lub bardziej zadowolony z takiego obrotu sprawy. Kiwam twierdząco głową.
- Nie mamy już ze sobą kontaktu, bo wybrałam ciebie.
Szatyn naciska wyłącznik suszarki, wyjmując mi ją delikatnie z ręki.
- Naprawdę? – Uśmiecha się tak uroczo, że sama nie potrafię nie odwzajemnić równie radosnego uśmiechu. Wstaje wówczas z krzesła, unosząc mój podbródek ku górze.
- Naprawdę. – Nie protestuję, gdy przyciąga mnie do swojego wilgotnego torsu, składając czułego całusa na czubku  mojego czoła. Momentalnie się wtedy rozluźniając przez bezpieczeństwo, które niezmiennie czułam wtulona w jego ramiona, odwzajemniam delikatny uścisk. 

- Przyniesiesz derki? – Trzepoczę błagalnie rzęsami, obdarowując policzek szatyna całusem. Zdejmując dłoń z mojego kręgosłupa, potulnie podąża do siodlarni. W tym czasie upewniam się, że zarówno siwek, co i dzierżawiona przez mężczyznę klacz, otrzymali już kolację. Mieliśmy zjawić się co prawda u nich wcześniej, ale udało nam się wybłagać od akademickich kucharek mocno spóźniony obiad. Gdy Hollywood wydaje się bardziej zainteresowany jedzeniem, niż moją obecnością, kieruję się do Velvet, znacznie mocniej zaciekawionej przyniesionym przeze mnie smaczkiem. Zaczynam się jednak martwić, gdy przyniesienie derek zajmuje Harry’emu zdecydowanie więcej czasu, niż przewidywałam. Spotykam go, gdy wchodził już na niezamieciony jeszcze, stajenny korytarz.
- Boże, Hazza, co ci się stało? – Natychmiast ujmuję jego twarz w obydwie dłonie, przyglądając się krwawiącemu nosowi. Oprócz tego, dostrzegam drobną ranę na jego wardze.
- Stajenny miał za dużo do powiedzenia. – Śmieje się cierpko, podając mi odpowiednie derki. Chyba wyczuwa, że mam zamiar spytać go o konieczność zadzwonienia do właścicieli, bo ubiega moje słowa. – Nie ma potrzeby, urządziłem go znacznie gorzej.
Choć nieszczególnie mnie to pociesza, zwłaszcza, gdy spoglądam na jego zranioną twarz, to ostatecznie wzdycham z nieznaczną ulgą. 
- Założę im je szybko i się tym zajmiemy. – Szepczę, gładząc go po policzku. Chciał protestować, ale nie miał zbyt dużo do powiedzenia, kiedy to rzeczywiście prędko poradziłam sobie z zadbaniem o obydwa wierzchowce. Nie minęło dziesięć minut, jak znaleźliśmy się w naszym pokoju po zaobserwowaniu, że pielęgniarka pojawić miała się w Akademii dopiero następnego dnia. W związku z tym, skorzystać musiałam z zabranej z domu, prowizorycznej apteczki i swoich zdobytych umiejętności.
- Na szczęście mój brat też lubił się bić o byle co. – Śmieję się krótko, oczyszczając twarz szatyna. Na całe szczęście nos nie wyglądał na złamany.
- Nie pobiłem się o byle co, ani o byle kogo. – Mruczy, intensywnie skanując mnie wzrokiem. Syczy cicho, gdy chcąc nie chcąc, sięgam w końcu po wodę utlenioną. Postanawiam zmienić temat, żeby zająć czymś innym jego myśli.
- Pójdziemy jutro na basen? – Spoglądam w jego niebieskie oczy, przecierając delikatnie ranę na wardze. – Jak nie, to może przystojny wuefista postanowi nauczyć mnie pływać… 

Harry?
1420 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)