czwartek, 20 grudnia 2018

Od Leny do Gai

Wracając z shoppingu postanowiłam zatrzymać się w przytulnie wyglądającej kawiarni niewiele oddalonej od przystanku. Już od progu uderzył mnie słodki zapach ciastek. Stanęłam w dość krótkiej, na moje szczęście, kolejce i zdjęłam z siebie płaszcz. Przechylając się na bok, lustrowałam zawartość menu zapisanego za ladą. Kiedy dokonałam już wyboru, stanęłam prosto i błogim wyrazem twarzy. Było tu idealnie, choć coś mi widocznie przeszkadzało, chwiało równowagą wnętrza. Rozejrzałam się na boki. Wszystko było w porządku. Znowu stanęłam jak trzeba. Coś tu nie grało. I wtedy już wiedziałam, co. Tuż przede mną stała blondynka, może trochę starsza ode mnie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jej ubiór. Biały sweterek w czarne paski na klatce piersiowej, jasne, przylegające jeansy i czarne kozaki. Wyglądała dokładnie jak manekin ze sklepu, który odwiedziłam tydzień temu oraz... Zupełnie jak ja. Przez chwilę zastanawiałam się, co z tym fantem zrobić. W gruncie rzeczy, każdy by to zignorował. Ale czy nie była to idealna podstawa, by nawiązać świeży kontakt? Pstryknęłam palcami, wskazując na nieznajomą. W ten oto sposób zwróciłam na siebie jej uwagę.
- Ciekawy styl - powiedziałam.
Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, po czym się lekko uśmiechnęła.
- Twój też niezły.
- Lena Macke jestem - wyciągnęłam do niej rękę.
- Gaia Lavelle - uścisnęłyśmy dłonie w geście pozdrowienia.
- Co zamawiasz? - zapytałam, chcąc jakoś rozpocząć naszą znajomość. Cóż bardziej zbliża, niż kawa?
- Latte Macchiato. A ty?
- Cappuccino - uniosłam przyjaźnie kąciki ust - Podobny gust, ha?
- Jak widać.
Przesunęłyśmy się do przodu. Została jeszcze jedna osoba.
- Hej, a może byśmy usiadły razem? - wzruszyłam ramionami, mówiąc to, by dodać jeszcze więcej ,,niechcenia" do wypowiedzi.
- W sumie, to na kogoś czekam, ale nie wygląda na to, żeby miał się zaraz pojawić, więc czemu nie? - odwróciła się, by złożyć zamówienie.
Kiedy już dostałyśmy swoje ciepłe kubeczki, znalazłyśmy przytulną kanapę tuż przy oknie. Umościłam się w rogu i postawiłam napój przed sobą.
- To... Co robisz w mieście? - tym razem to Gaia zwróciła się pierwsza do mnie.
- Tak sobie przyszłam na zakupy i dobrą kawę - umoczyłam wargi w spienionym mleku - Potrzebowałam kiecki na wigilię i nowej derki - zerknęłam na nową towarzyszkę - Taki kubraczek dla konia na zimę.
- Wiem, co to derka. Też jeżdżę.
- Nie żartuj! Od kiedy? - od razu się ożywiłam. Ja to jednak mam szczęście do wynajdowania koniarzy z tłumu.
- W sumie, to od dzieciństwa. Ale miałam bardzo długą przerwę, więc nie licz na cudowne opowieści zawodnika reprezentacji. Nawet konia własnego nie mam.
- Rozumiem. Tak czy inaczej, konie od wczesnych lat... - odstawiłam kawę, obawiając się jej rozlania. Moje ręce znowu zaczęły żyć własnym życiem, energicznie gestykulować i ogólnie machać, o mało się nie urywając - Ja końmi zainteresowałam się w wieku jakichś ośmiu lat, niedługo potem zaczęłam odwiedzać stajnię i brać lekcję. Zabawne, ja też miałam przerwę, tylko, że roczną. Niby mało, ale teraz biję się w myślach za to. Mój poziom jazdy mógłby wtedy tak bardzo podskoczyć. Ah, czasami robimy głupie rzeczy, nie zdając sobie z tego sprawy, prawda?
- Jakoś tak - westchnęła - A jaką derkę kupiłaś?
- Błękitną w szare i srebrne gwiazdki - klepnęłam ręką w torbę z końskim wdziankiem - Wzór kojarzy się z zimą, nieprawdaż?
- Prawdaż, prawdaż - zamilkła na chwilę, pewnie zastanawiając się nad pytaniem - Skoro kupujesz sprzęt, pewnie masz swojego wierzchowca, zgadłam?
- Tak jest. Mam hanowerską klacz Merci. Słodka kasztanka, tylko ciągle szpanuje przed ziomkami ze stada - udałam naburmuszoną. Obydwie wybuchłyśmy śmiechem.
Następne minuty upłynęły nam na sączeniu źródeł kofeiny, wesołym dyskutowaniu o ogóle jeździectwa, pod koniec przechodząc w luźną pogadankę o ciuchach.
- Wiesz, muszę już lecieć - powiedziała Gaia, patrząc nad moją głową przez okno - Ale miło było cię poznać.
- Również - podałam jej dłoń, przy okazji wciskając mój numer telefonu, napisany naprędce na trochę zmęczonym kawałku papieru, który magicznym sposobem znalazłam w portfelu - Jakbyś chciała kiedyś pogadać.
- Jasne - założyła kurtkę i włożyła kartkę do kieszeni.
- Na razie - machnęłam ostatni raz ręką i również zaczęłam się zbierać. Zastanawiające, gdzie też ona jeździ?

~*~

Po małym popołudniowym treningu, już całkiem zmęczona życiem, miałam wejść do akademika, kiedy drzwi otworzył ktoś od środka. Odskoczyłam do tyłu, o mało nimi nie obrywając. Odzyskałam równowagę i wyprostowana byłam już gotowa solidnie owalić kogoś za tą próbę morderstwa, kiedy zobaczyłam twarz owego zamachowca. Stanęłam jak wryta, nie wiedząc, co teraz powiedzieć.
- To są chyba jakieś jaja - sapnęłam, przyglądając się obliczu Gai.

Gaia?

695 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)