poniedziałek, 10 grudnia 2018

Od Camille'a - No, to do pracy!

- Camille de Croissant! - powietrze przeszył nieprzyjemny, szorstki głos pana Gilberta.
Odruchowo zadrżałem w siodle, kłusując w zastępie na mojej ulubionej Paris. Wracaliśmy właśnie z owocnego treningu. Oddychałem ciężko, byłem zmęczony.  Kiedy instruktor przywołał mnie gestem dłoni, wiedziałem, że coś się święci. Zawróciłem konia w jego stronę, zwalniając do stępa. Odruchowo pogładziłem szyję Paris, poluźniając wodze. Z opowieści krążących po akademii wiedziałem, że nie ma z nim żartów, więc byłem nieco zmartwiony. Obróciłem się za siebie i spostrzegłem miny osób z mojej grupy. Wyrazy twarzy mieli współczujące. Nerwowo przełknąłem ślinę. Pan Gilbert zmierzył mnie wzrokiem.
- Camille - powtórzył moje imię raz jeszcze. - Po pierwsze pięty w dół!
Faktycznie... Ze stresu nawet moje mięśnie nóg puściły wyuczoną pozycję. Było mi trochę wstyd. Przecież zamierzałem dojść do takiego poziomu, że z nim również przyjdzie mi się spotkać na treningu! Zarumieniony zacząłem przepraszać instruktora, ale ten przerwał mi dość brutalnym:
- Dość! Po drugie wyglądasz na takiego, który jest wystarczająco zacięty, żeby podjąć się tego zadania.
Zamilknął na moment. Przyglądałem mu się z wyczekiwaniem.
- Właściwie wcale nie wyglądasz. - Przechylił głowę. - Zwyczajnie musisz TO zrobić.
,,Co?" cisnęło mi się na usta, ale jak to miałem w zwyczaju, nie przemówiłem. Wkrótce pan Gilbert nakazał podążać za sobą, co też zrobiłem. Dałem Paris znak łydkami, żeby ruszyła w przód równym stępem. Klacz szła harmonijnie, wyciągając szyję. Nauczyłem się, że należy na to pozwalać. Pan Gilbert kilka razy zerknął na konia, ale poza tym szedł prosto bez poświęcania zbędnej uwagi naszej dwójce. W końcu znaleźliśmy się obok płotu ogradzającego podwórko instruktora, o który oparte były dwie łopaty do odśnieżania. Chyba zrozumiałem swoją rolę. Zsiadłem z Paris, żeby dobyć łopaty, którą podawał mi pan Gilbert.
- Bystrzak! Tylko rozsiodłaj konia i nie zapomnij o dwóch ujeżdżalniach, bo zapodziałem gdzieś drągi przez ten przeklęty puch - powiedział i zniknął za drzwiami do domu.
Oparłem łopatę z powrotem o płot. Szykowało się "miłe" popołudnie. Nie miałem odwagi odmówić. Ech, przecież ja zawsze muszę się wpakować w pomoc, że akurat mnie wypatrzył! Wsiadłem na Paris, którą przez cały czas trzymałem za wodze. Pojechałem na niej do stajni, gdzie sprawnie ją rozsiodłałem. W ciszy, która panowała o tej porze w domu koni (grupa już musiała pójść) narodził się nowy pomysł na inteligentne rozwiązanie mojego problemu z odśnieżaniem ogromnej powierzchni. Najpierw jednak wróciłem na podwórko, żeby wykonać przydzieloną mi pracę klasyczną metodą. Nie było aż tak wielkie. Nucąc La Carmagnole udało mi się z tym uporać tanecznym krokiem. Z niechęcią zerknąłem na ujeżdżalnie. Ich odśnieżanie nie zapowiadało się tak różowo, chyba że... Zaraz, zaraz... Wydawało mi się, że mają tutaj konia pociągowego. Skierowałem się do kwater wierzchowców z niższymi cyframi niż osiemnaście (tam mieszkała klaczka Paris). W ósemce poruszał się sporych gabarytów ogier. Z plakietki umieszczonej na boksie wyczytałem, że ma na imię Wogatti i specjalizuje się w powożeniu. Epicko! Cmoknąłem do konia, a on obrócił się w moją stronę, obdarzając mnie swoją uwagą. Poziom w jeździectwie pozwalał mi go dosiąść, ale potrzebowałem zgody instruktora. Na pana Gilberta nie ma co liczyć, a pani Laura już raczej zakończyła swoją pracę. Nagle za sobą usłyszałem męski głos:
 - Dzień dobry, uczniu.
Ktokolwiek to był - spadł mi z nieba. Po odwróceniu się zauważyłem mężczyznę w starszym wieku z siwą brodą i włosami tego samego koloru. Trzymał sprzęt do jazdy konnej.
- Dzień dobry - odparłem uprzejmie, mimo że niezbyt wiedziałem, kim jest ów mężczyzna.
Na logikę - to nauczyciel. Ale czego? Na szczęście postanowił ujawnić się sam. Sprzęt ułożył na krawędzi boksu Wogattiego i przemówił:
- Właśnie miałem rozruszać tego konia, ale skoro przyszedł tu jeden z uczniów... Może masz ochotę, hm?
Połączyłem fakty. To musiał być Rick - instruktor powożenia. Trochę zmodyfikowałem mój plan w głowie. Pojawienie się tego człowieka było mi na rękę.
- Właściwie... tak. Mam jednak zadanie do wykonania i myślę, że można to połączyć z jazdą na koniu pociągowym - wytłumaczyłem.
Instruktor musiał się chwilę namyślić.
- Czy to zadanie od pana Gilberta? - Uniósł brew.
Pokiwałem głową i wyjaśniłem mu wszystko z moim kreatywnym planem włącznie. Na twarzy nauczyciela pojawił się tajemniczy uśmieszek.
- Pomogę ci, ponieważ jesteś pomysłowym człowiekiem - stwierdził.
Czekało mnie pół godziny przygotowań. Mimo zmęczenia dałem radę. Nauczyciel okazał się pomocnym i całkiem miłym mężczyzną. A może to tylko dlatego, że chciał ujrzeć działanie mojego niekonwencjonalnego planu? Nie wiadomo, ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać. Jak najszybciej zbudowałem konstrukcję. Pan Rick osiodłał Wogattiego. Było warto. A na czym tak dokładnie polegał mój plan? Otóż do sani starannie przytwierdziłem łopaty do odśnieżania tak, żeby jeżdżąc po ujeżdżalni, śnieg zgarniał się na kupki. Ruszyłem kłusem na Wogattim i w przeciągu kilku minut znalazły się nawet zaginione drągi. Widziałem, jak pan Gilbert patrzy przez okno, ocierając oczy ze zdumienia. Po skończonej pracy sprawnie rozmontowałem machinę. Zajęło mi to znacznie mniej czasu, ponieważ demontaż nie wymagał zbytniej kombinacji. Następnie przeszedłem do rozstępowania  Wogattiego. W tym czasie z domu kadry wyskoczył pan Rick z filiżanką herbaty. Podjechałem do niego, a od podał mi ją.
- Zagrzej się - powiedział. - Nie martw się, bo pan Gilbert dostał już swoją. Postanowiłem cię trochę wspomóc. Zaserwowałeś taki trening dla tego konia, że sam bym może nawet na to nie wpadł i należy ci się drobna nagroda.
Jednym chlipnięciem wypiłem herbatę. Podziękowałem. Pan Rick przejął ode mnie Wogattiego i zaprowadził go do stajni. Ja natomiast pożegnałem się, odstawiłem wszystkie części składowe zestawu na miejsce, a następnie  szybko wróciłem do akademika. Walnąłem się na łoże. Ana nawet nie pytała, co się stało. Uciąłem sobie krótką drzemkę. A pana Gilberta już tamtego dnia więcej razy nie widziałem.

903 słowa

Brawissimo 8) +30 punktów prezentowych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)