poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Camille'a - Kolacja wigilijna

Nie miałem gdzie spędzać tegorocznych Świąt. Z tego powodu pokładałem nadzieję w szkolnej kolacji wigilijnej. Nawet nie zakładałem, że mógłbym się nie pojawić! Zwątpiłem, kiedy o poranku tamtego dnia obudziłem się z pulsującym bólem głowy i dokuczliwym katarem. Jako że moja szanowna współlokatorka wcześniej wyjechała do domu na Boże Narodzenie, nie miałem nikogo pod ręką, żeby zwrócić się po poradę.
- Neron? - zagadałem do psa, który przechylił głowę z zainteresowaniem. - Parówka! Otwórz szafkę, proszę. Kiełbasa!
Starałem się wykorzystać jedyną umiejętność charta, która nauczona przypadkiem mogła dać praktyczne owoce. Z początku Neron kompletnie nie wiedział, o co go proszę, ale po przetworzeniu w mózgu wyrazu ,,kiełbasa" energicznie jak na siedmioletniego olbrzyma wyruszył w stronę szafek. Zaczął otwierać je po kolei, chociaż w żadnej z nich nie znalazł nic ciekawego. Opatulony kołdrą próbowałem przyjrzeć się ich zawartości. Mimo szczelnego okrycia nadal było mi zimno. Ech, typowe dla choroby. W końcu ujrzałem leki na jednej z półek w najniższej szafce. Krople do nosa, przeciwbólowe, plastry rozgrzewające i jakąś ziołową maść? Przynajmniej tyle leków rozpoznałem. W postaci wielkiego kokonu z kołdry poszedłem w stronę szafki, aby zgarnąć medykamenty. Przez cały ten czas Neron łypał na mnie niezadowolonym wzrokiem. Bez przesady, nie oszukałbym psa! Otworzyłem lodówkę i rzuciłem mu kawałek szynki. Przedtem jednak podzieliłem ją na mniejsze kawałki, aby nie miał problemów z konsumpcją. Tak lepiej! Zadowolony pies pochłonął kawałek mięsa, memłając je w pysku, a ja delikatnie poklepałem go po boku, głosem pełnym wdzięczności mówiąc:
- Neron, druhu! Dobry pies!
Z kopczykiem leczków wróciłem do łóżka. Przyjąłem odpowiednie dawki i poszedłem spać. Wigilia szkolna miała się odbyć dopiero po południu, więc miałem sporo czasu, żeby się wyspać. A wiadomo - sen to najlepsze lekarstwo. Kiedy obudziłem się po kilku godzinach, zorientowałem się, że do Wigilii zostało tylko dwadzieścia minut. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony. Szybko zacząłem się ubierać. Umyłem zęby, a nawet przeczesałem włosy, chociaż moja blada twarz z cieniami pod oczami (efekt przeziębienia) wyglądała jak przejechana przez buldożer. Profilaktycznie wziąłem ze sobą tabletki na ból głowy, gdyby miał dopaść mnie podczas wieczerzy. Zostało mi dziesięć minut. Powierzchownie ogarnąłem stan pościeli na łóżku i mogłem wyruszać. Do szkoły doszedłem szybko. Wigilia miała miejsce w sali geograficznej. Było w niej wiele roślin oraz globusów, co tworzyło specyficzny klimat, ale miejsca nie brakowało. Usadowiłem się na rogu stołu i czekałem aż zostaną wniesione potrawy. Schodziło się coraz więcej osób. W międzyczasie ocierałem nos chusteczką, pociągając nim. Witałem się z każdym,kogo znałem, chociaż przyznam, że nie był to jakiś tłum. Jedynie z widzenia kojarzyłem każdego.
- Hej, Camille! - Zaskoczyła mnie Gaia, nachodząc mnie od tyłu. - Chory jesteś?
Odstąpiłem od czynności dmuchania nosa, obracając się bokiem na krześle.
- Cześć, Gaia! Tak, wpadłem do jeziora i to dlatego, ale historia jest zbyt długa, aby ją teraz opowiadać - skomentowałem. - Joyeux Noël!
Gaia odpowiedziała tym samym, po czym dosiadła się do grupy dziewczyn z jej klasy, które wołały ją energicznymi ruchami dłoni, klepiąc miejsce obok siebie. Uśmiechnąłem się. Każdy był taki wesoły! To mi wystarczało do szczęścia w ten dzień. W końcu wyznaczone osoby wniosły na salę jedzenie. Podczas gdy ja spodziewałem się chleba niespodzianki i szampana, na stole zawitały śledzie marynowane oraz zupa z dorsza. Nauczyciele mieli osobny stolik bliżej tablicy. Na początek wygłoszono przemówienie na temat tego, jak integrujące są spotkania tego typu. Nudy. Gdyby Napoleon przemawiał jak ciało pedagogiczne akademii, towarzysze broni obrzuciliby go zgniłymi pomidorami. Następnie rozdano opłatek, aby każdy mógł się nim przełamać. Starałem się nikogo nie pominąć. Składałem przy tym typowe życzenia - zdrowia, szczęścia
i słodyczy Camille w Święta Tobie życzy albo coś w ten deseń. Nieważne. Ja sam dostałem kilka spersonalizowanych życzeń - żeby Rokosz się nie zachowywał jak opętany, żebym miał szczęście na testach z przedmiotów ścisłych, żeby studia szły gładko, a Neron cieszył się dobrym zdrowiem. Zdałem sobie wtedy sprawę, że ktokolwiek mnie tu widzi. To nawet miłe. W ogóle okazało się, że z zajęć kojarzę więcej ludzi niż mi się wcześniej zdawało. To natomiast nawet zaskakujące. Po wymianie miłych słów zasiedliśmy do stołu. Mimo mojego braku apetytu spróbowałem zupy. Oceniłem ją jako zjadliwą. Popiłem kompotem. Szampan się do niego nie umywał! Wiele osób przy stole dyskutowało na temat świątecznych tradycji w rodzinnych krajach. Cóż, trudno się dziwić. Wszakże Akademia Magic Horse to społeczność międzynarodowa. Zachęcony świąteczną atmosferą dodałem swoje trzy grosze. Później zmusiłem się do wypicia jeszcze jednej szklanki kompotu,żeby się przypadkiem nie odwodnić. Poczułem, że gorączka mi wraca, więc wstałem od stołu, podziękowałem i się ulotniłem. Wróciłem do pokoju, do Nerona. Gdyby nie incydent z rzeką, którego skutkiem była ta choroba, zostałbym dłużej. Po zmierzeniu temperatury i przyjęciu leków przeciwgorączkowych ponownie zasnąłem. Sny miałem bardzo ładne, takie świąteczne.

762 słowa

+30 punktów prezentowych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)