niedziela, 23 grudnia 2018

Od Camille'a - zadanie 21

Długo wahałem się, czy przyjąć propozycję wyjazdu na przedświąteczne zawody crossowe w okolicznej wsi. Nigdy wcześniej nie pokazywałem się z koniem w odsłonie skorej do rywalizacji poza drobnymi, akademickimi potyczkami na zajęciach. Zachęcał mnie jedynie fakt, że zawody miały być zupełnie niezobowiązujące. Ot, rozrywkowy cross przedświąteczny. Wytypowano mnie chyba tylko dlatego, że nie miałem planów na ten dzień. Wszakże za świątecznym szaleństwem nie przepadam, a podarki wolę zorganizować szybciej. Po rzeczowej rozmowie z panią Frau zdecydowałem się spróbować. Technicznie nic nie traciłem. Zawody były na tyle nieważne, że nie strach było mnie tam puścić. Na początku myślałem o Ice Tea jako mojej kompance w rywalizacji, jednak instruktorka szybko ostudziła mój zapał związany z dosiadaniem tak szybkiego, ale zarazem całkiem nieźle reagującego na sygnały konia.
- Cross to nie western. Nie wykraczaj poza jej specjalizację - stwierdziła, kiedy tylko dowiedziała się (Skąd? Nie mam pojęcia.) o moich niecnych domysłach. - Możesz wybrać konia szkółkowego. Proszę, tylko nie przeginaj, dobrze?
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Kiedy nie dosiadałem grzbietu Ice Tea, na zajęciach towarzyszyła mi ukochana Paris. Skakała pięknie, a w terenie potrafiliśmy złapać wspólny język. Uznałem ją za dobrą kandydatkę. Pozwolono mi na zabranie urodzonego skoczka, co tylko potwierdzało śmieszną rangę zawodów. Podziękowałem zarządowi. Z Wingsem albo Lemon czułbym się zbyt niepewnie. Wyboru dokonałem dwa dni przed startem, więc ciężko było o jakiekolwiek treningi. Postanowiłem oprzeć się na dotychczasowych doświadczeniach i dwa razy przejechanej trasie crossowej na terenie akademii. Przeszkody różniły się od tych na parkurze skokowym, ale byłem dobrej myśli, mimo że nie za każdy element wychodził idealnie. Organizatorzy zapowiadali niezbyt wysokie przeszkody w sam raz na debiut albo po prostu dobrą zabawę z przyjacielem koniem, więc po przeanalizowaniu tego zestawu faktów czułem się lepiej. Zawody miały miejsce po szkole, więc nie przysługiwano mi wolnego. Po zajęciach wyczyściłem Paris w boksie, a później klacz została zapakowana do przyczepy. Początkowo zapierała się, ale cierpliwością i małą marchewką dała się przekonać. Sprzęt przygotowałem dnia poprzedniego. Tym sposobem nie musiałem się o to martwić przed zawodami. Dostać się na miejsce rozgrywania konkursu nie było ciężko. Samochodem instruktorki crossu dostaliśmy się tam w dwadzieścia minut. Na miejscu miałem jeszcze mnóstwo czasu, więc oprowadziłem Paris po miejscu zdarzenia, zanim przystąpiłem do pełnego siodłania. Klacz nieco się niecierpliwiła, bo co jakiś czas grzebała kopytem w ziemi lub strzelała ogonem jak z bicza. Jednocześnie uszami ruszała jak nigdy, łapiąc każdy nowy dźwięk jak radarem. Pani Frau pokazała mi kartkę z dokładnie rozrysowanym planem trasy oraz objaśnieniami co do rodzajów przeszkód i zapoznała z zasadami.
- Startujecie z bramki ustawionej ze skrzydeł stacjonat. Kolejne pary są wypuszczane w odstępie czasowym, który wynosi dwie minuty - objaśniała, a ja kiwałem głową niemalże po każdym jej słowie.
Najbardziej zależało mi na zapamiętaniu trasy, aby nie pomylić się w czasie szalonego galopu. Sekwencję otwierała niska, prawie płaska kłoda. Kilka metrów od niej była ustawiona podobna. Nieco pod kątem wjeżdżało się na nieogrodzony, piaskowy teren, który poza zawodami służył zapewne jako ujeżdżalnia. Na środku znajdowała się stacjonata, co bardzo mnie ucieszyło, zważając na fakt, że planowałem mieć pod sobą prawdziwego skokowca. Następnie należało okrążyć stos drewna, aby wjechać na ścieżkę w zagajniku leśnym. Znajdował się tam dość długi, ale prosty odcinek z dwoma przepiłowanymi na pół kłodami wysokości drągów. Po wyjeździe z zagajnika czekała nas nieco wyższa, drewniana przeszkoda, którą należało pokonać po skręcie w prawo. Kilka metrów jechało się wzdłuż płotu, koń skakał przez konstrukcję z desek i ponownie wracało się na jakąś ścieżkę. Tam na zawodników czekały dwie przeszkody - najwyższa dotychczas i jedna przypominająca skok w dal, po którym wpadało się w obszerną kałużę. Przed zawróceniem należało przeskoczyć przez kolejną kłodę, aby następnie skierować się w stronę niskiej przeszkody tego samego typu. Następnie mieliśmy natrafić na zbite z desek pseudo-krzyżaki oraz żywopłot nie wyższy niż sięgający moich kolan. Całość zwieńczała skrzynia i wybudowany z grubych patyków okser. Dla mnie najważniejsze było, że przeszkody na torze odznaczały się zielonymi flagami, więc ryzyko pomyłki zostało zmniejszone. Kilka razy uważnie przestudiowałem plan, spojrzałem też na początek toru na żywo. Dwadzieścia minut przed startem, słuchając rad szkolnej instruktorki, poprowadziłem Paris na rozprężalnię. Tam podpiąłem jej popręg. Stępowałem przez dłuższy czas. Robiłem volty i zatrzymania. Później poprosiłem Paris o przejście do kłusa. Klacz musiała się już uspokoić, bo przestała się nerwowo rozglądać i wyglądała na całkiem skupioną. Nawet zagalopowałem raz czy dwa, ale tylko po to, żeby pokonać krzyżak na środku rozprężalni w celu dalszej rozgrzewki. Reszta czasu upłynęła nam na wyciągniętym kłusie oraz stępie. Wkrótce pani Frau podeszła do płotu rozprężalni i powiedziała, że nadszedł czas. Praktycznie się nie denerwowałem. Najwyżej wygram czekoladowy medal lub nie. Na znak sędziego Paris ruszyła galopem. Na początku była zbyt narwana, więc nie do końca dobrze odmierzyła foule do pierwszej z przeszkód, ale lekkie puknięcie kopytem ją opamiętało. Do kolejnej kłody podjechaliśmy spokojniejszym, równiejszym galopem. Trochę za późno zorientowałem się, że za chwilę trzeba skręcić w stronę stacjonaty na piaszczystym skrawku toru crossowego, ale dzięki zwrotności Paris najazd nie okazał się fiaskiem. Hop! Pokonana! Przy okrążaniu stosu drewna byłem już bardziej uważny, więc klacz weszła w zakręt perfekcyjnie, kierując się moimi wskazówkami. W zagajniku spotkała mnie niemiła niespodzianka. Wzdłuż ścieżki stało sporo gapiów. Klacz rozproszyła się, pukając dwa drągi po drodze przez chaotyczne rozglądanie się dookoła. Byłem zły na siebie, że swoim brakiem przewidywalności doprowadziłem ją do zakłopotania. Bardzo chciałem się poprawić. Wykonałem czytelną półparadę, cmoknąłem i dokonałem najazdu na wysoką, drewnianą przeszkodę ustawioną obok płotu, którą Paris pokonała pewnie. Zaśmiałem się w triumfie, kiedy nagle mój doskonały nastrój popsuł wierzchowiec zabiegający drogę klaczy skokowej. Paris zarżała i zaczęła cofać się w popłochu. Ledwo udało mi się utrzymać na jej grzbiecie. Uspokoiłem klaczkę i spojrzałem na siwka, który wyhamował tuż przed płotem, drżąc. Spostrzegłem, że w ciemnym miejscu pomiędzy krzakami leżał człowiek. Siwy mógł być jego koniem, z którego spadł. W tamtym miejscu brakowało strefy dla widzów lub punktów kontrolnych. Zawróciłem, stępem podjeżdżając bliżej. Człowiek leżący twarzą do ziemi ani drgnął. Przeraziłem się. Przez chwilę nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Krzyczeć? Zsiąść z konia i udzielić pomocy na własną rękę? Jechać dalej? Nie... Do tego akurat bym się nie posunął. Koniec końców postanowiłem poczekać na kolejnego zawodnika. Wkrótce ujrzałem czarnowłosego chłopaka wyjeżdżającego zza zakrętu na kasztanowym koniu. Pomachałem do niego ręką z grzbietu stojącej Paris. Nie zwolnił, więc krzyknąłem:
- Ktoś leży tu bezwładnie!
Wskazałem na przestrzeń za płotem. Jeździec nadal nie reagował. Przegalopował obok, rzucając z pogardą:
- To zawody, frajerze.
Jego koń odskoczył lekko od prychającej Paris. Siwy wierzchowiec nadal stał obok swojego prawdopodobnego kompana, a ja poczułem się jeszcze bardziej strapiony przez reakcję zawodnika. Wiedziałem o odstępie czasowym. Jeśli zacząłbym się cofać na trasie, nie wpadłbym w nikogo. Znów popędziłem Paris do galopu, aby ponownie skręcić w zagajnik, gdzie wśród drzew miejsca zajęli obserwatorzy. Na mój wywód uwagę zwróciła kobieta z brulionem na kolanie, która pieczołowicie coś notowała. Okazało się, że to kontrolerka. Zapisywała, która para przejechała przez zagajnik. Szybko powiedziała coś do krótkofalówki w języku chorwackim i podążyła za mną. Kłusem dojechałem na miejsce zdarzenia. Sytuacja nie uległa poprawie. Człowiek nadal leżał bezwładnie między zaroślami, a siwy koń czekał obok. Z drugiej strony już nadchodzili medycy. Zapewne oni stacjonowali w kolejnym punkcie kontrolnym, do którego tamta para nie zdołała dojechać. Zabrali chłopaka na noszach, a kobieta przytrzymała siwka za wodze. Jak się później okazało, wstrzymano starty. Byłem prawie na końcu, więc jedynie czterech jeźdźców musiało powtórzyć lub w ogóle zacząć pokonywać tor crossowy. Tym razem udało mi się uniknąć błędów, które popełniłem za pierwszym razem. Jedynie skok w kałużę okazał się dla Paris takim wyzwaniem, że odskoczyła w bok, czując rozpryskującą się wodę, jednak wkrótce wróciła do aktywnego galopu na kontakcie. Nieco wahania wywołała także skrzynia, lecz dzięki zamknięciu w korytarzu z pomocy udało się wspólnie wykonać zadanie. Na mecie pochwaliłem Paris, oddając klacz w ręce instruktorki. Ja sam pospieszyłem do namiotu medycznego, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Poinformowano mnie, że osobie nie grozi niebezpieczeństwo. Podobno koń spłoszył się, bryknął i wyrzucił jeźdźca przez niski płot, gdzie stracił przytomność po uderzeniu głową o podłoże. Podziękowano mi za czujność i uczciwość. Gratulacje przyjąłem z uśmiechem na ustach. Przez chwilę nawet moje myśli odbiegły od tematu zawodów, których wyniki miały się wkrótce ukazać. Na dekorację przybyłem niemalże w ostatniej chwili. Na szczęście instruktorka przejęła ode mnie zadania związane z rozstępowaniem Paris po dużym wysiłku, zważając na moją "przygodę" podczas pierwszego przejazdu, żebym bez obaw o czas mógł zawitać w namiocie ratowniczym. Zajęliśmy czwarte miejsce. Bardziej niż sukces ucieszył mnie brak podium dla chłopaka na kasztance, który całkowicie zignorował wypadek. Jeszcze jedno... Nie przesadziłem, mówiąc, że nagrodą dla każdego był medal... czekoladowy!

1420 słów

30 punktów :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)