Samochód z trudem pokonuje twarde wyboje, które jeszcze kilka stopni Celsjusza temu były błotnistymi brejami. Gdybym nie zadziałała pod wpływem intuicji i nie zdecydowała się podkraść kluczyków limonkowego mercedesa Esmy, w przeciwieństwie do mojego trabanta dawno po zmianie opon na zimowe, z pewnością nie dotarłabym nawet do galerii. Słysząc pierwsze nuty rocka z końca ubiegłego stulecia, podkręcam radio na cały regulator.
- Oh, won't you please take me home?! - wydzieram się razem z głosem Axla, rozwijając przed Gale'em zadziwiającą wręcz gamę fałszów.
- Gdybyś tylko nie zaryzykowała z pokazaniem mi swoich walorów głosowych, może byłbym to w stanie wytrzymać - stwierdza chłopak, nie pozostawiając wątpliwości, iż wolałby posłuchać innych tonów. Nie mam pojęcia dlaczego, ale od początku zadziwiająco dobrze idzie mi dogadywanie się z nim. Prycham, udając urażenie i nie zmieniam wcale stacji radiowej ani nawet nie ściszam. Przypuszczalnie dlatego, że wjeżdżamy już na parking akademii.
Przyjaciółka najwyraźniej nie zdążyła zauważyć braku własności, bo nikt nie domaga się ode mnie zwrócenia kluczyków. Uznaję to za dobry fatum, więc wesoło wyskakuję z jasnozielonego samochodu.
- Od dawna tu jesteś? - pytam w locie towarzysza, mniemając, iż odpowiedź będzie przecząca, skoro wcześniej go nie zauważyłam.
- Nie, przyjechałem wczoraj rano - rzuca szybko w odzewie. - Aczkolwiek teren zdążyłem już poznać, bez obaw. Gdzie idziesz?
- Nie wiem. Do stajni będzie ok? Trzeba oddać Esmerce jej dobytek, poza tym chcę się dowiedzieć, kiedy mam trening z Rose.
Szybkim krokiem udajemy się do wskazanego przeze mnie budynku. Nigdzie nie znajdujemy szukanej dziewczyny, zatem decyduję się wrzucić brzęczący, metalowy przedmiot do torby na szczotki Divine'a, śmiejąc się sama z takiego posunięcia.
- Znajdzie je szybciej, niż myślisz.
James na szczęście jest na miejscu, proponuje mi jazdę o 18 na hali, za półtorej godziny. Przytakuję, powinnam bez problemu się wyrobić.
- Pod którym numerem mieszkasz? - zagaduję, idąc ponownie przez nie grzeszący ilością rozwalonej na boki słomy korytarz. - Z innej beczki, mogliby przynajmniej zgarnąć tę słomę, tym się już nikt nie zainteresuje.
- I tu się mylisz, moja panno! - nagle przed nami wyrasta sylwetka Gilberta. Marszczę śmiesznie czoło, nie za bardzo rozumiejąc, w jakim celu nagle wyrywa się z kontekstu, czego raczej nie ma w zwyczaju. - TY zamieciesz stajnię, podwórko, posprzątasz obie ujeżdżalnie oraz przy okazji odnajdziesz w śniegu drągi.
Z zaniemówienia nie przerywam mu wyliczanki, ale nie omieszkam zaprotestować tuż po jej skończeniu.
- Z jakiej racji? Pan powinien powiedzieć to stajennym, tudzież sam to zrobić, a nie rządzić przypadkowymi uczniami! - wołam pełnym oburzenia głosem.
- Możesz skorzystać z pomocy jegomościa obok. Masz czas do 18! - syczy mężczyzna głosem nieznoszącym sprzeciwu, ignorując moje starania. Chcę wyrażać sprzeciw dalej, jednak z góry wiem, jak to się skończy. A zemsta instruktora ujeżdżenia, która niechybnie dotknęłaby mnie po niewykonaniu zadań, mogłaby być jeszcze gorsza, niż uwinięcie się ze wszystkim w dokładnie jedną i pół godziny zegarowej, wliczając oporządzenie Empire.
- Boże, jak ja nie znoszę tego gościa - parskam, wyrażając dalsze oznaki niezadowolenia sytuacją.
- Spokojnie, damy radę. Ja ogarnę maneż, ty parkur, zgoda? - Gale w tej chwili wyraźnie wykazuje się większą trzeźwością umysłu.
- Pomożesz mi? - unoszę brew, choć w sumie od początku to zakładałam.
- Jasne, zresztą nie mam nic innego do roboty - mówi nonszalancko brunet. - To do pracy!
_*&--^^%))#@!+_)*_%)*=-8*))_*+_(&%$~tojestprzerywnik~@&+P_)**&^+)I-*++_=%$*%J(*&*&()*^)*_++(&5tojestnaprawdęprzerywnik*)&%
Po ponad pół godziny harówy skończyłam z miotłą i cavaletkami.
- Cholera, jeszcze tylko niecała godzina! - stwierdzam już w obecności chłopaka, korzystając z cyfr widniejących na zegarku. - J*bane czterdzieści pięć minut, nie zdążymy!
- Naprawdę cię tu biją? Skończę to z tobą i zbieram manatki! - towarzysz nadal ucieka się do ironii, a jego spokój o dziwo mi się udziela.
- No dobra, jedną ręką pozamiatam stajnię, a drugą wezmę się za konia. Ty w tym czasie zajmiesz się podwórkiem - nawet nie czekając na odpowiedź lecę do składzika po nowe narzędzie. Zamiatam słomę pod najbliższe boksy, co w żadnym stopniu nie można nazwać dobrymi porządkami, aczkolwiek efekt jest całkiem zadowalający. Potem dzierżąc na szybko pochwycony uwiąz w dłoni, udaję się na padoki.
- Cześć, Misiu, dzisiaj nie mamy czasu na żadne wybryki - mówię do Gniadosza, opatulonego od kopyt do pyska, co daje wygląd podobny do teletubisia. Goliłam go zaledwie kilka dni temu, toteż nie wypuściłabym go bez grubszej derki z kapturem i zimowymi ochraniaczami do wypasu, ale zdaję sobie sprawę, że tym razem mi to sprzyja - w jakim stanie mógłby być na golasa po wesołym tarzaniu w błocie? Zgarniam go na stanowisko, rozbieram, po czym czyszczę, starając się nie reagować na wszystkie zaczepki z jego strony. Zarzucam siodło, zapinam sprzączki ogłowia, gdzieś w locie zakładając kask. W międzyczasie Gale melduje się ze skończoną robotą. Jeszcze przed wjazdem na halę udaje mi się wyrazić szybkie podziękowania.
Gale? 754 słowa, proszę bardzo xD
+30 punktów prezentowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)