sobota, 8 grudnia 2018

Od Caroline C.D Harry'ego

Działania mojego współlokatora wychodziły już poza granicę przyzwoitego absurdu. Słysząc ledwie słowa, oznajmujące mi obmyślone przez niego plany, od razu miałam zaprzeczyć i odesłać go z kwitkiem, wyśmiewając ich irracjonalność. Nie wiem jednak dlaczego w ostateczności uległam jego radosnemu spojrzeniu, wzdychając tylko, gdy uzmysłowiłam faktyczne podporządkowanie się jego decyzji.
- Nie powinnam… - Stwierdzam mimo wszystko, kręcąc z niedowierzaniem głową na własną lekkomyślność. W głowie analizuję powierzchownie wszystkie za i przeciw, mogąc mieć jedynie nadzieję, że z mojej nieobecności na zajęciach nie zostaną wyciągnięte szczególne konsekwencje. Na Harrym nie zdawały się one robić większego wrażenia.
- Dobra, poczekaj. – Dopowiadam po chwili, otwierając z powrotem drzwi. Zyskuję tym samym uwagę wszystkich zgromadzonych, w tym nauczycielki, która zapisywała na tablicy kolejne słowa.
- Już wszystko załatwione?
- Niezupełnie. – Starając się być jak najbardziej wiarygodną, domykam wejście do sali i z udawaną, lekką niechęcią, opowiadam o powierzonych mi obowiązkach. – Musimy pomóc w czymś z Harrym przy stajni i pewnie nie uda mi się wrócić na lekcję…
Uśmiecham się delikatnie, jak przystało na dobrze wychowaną, młodą kobietę, kiedy to nauczycielka mierzy mnie wzrokiem, jak gdyby sprawdzając moją wierzytelność.
- W porządku. – Stwierdza w końcu, nachylając się do położonego na blacie biurka dziennika, by usprawiedliwić moją nieobecność. – Przepiszesz sobie notatki od kogoś, dobrze?
- Oczywiście. – Z wdzięcznością unoszę kąciki ust wyżej, podchodząc do zajmowanej przez siebie ławki, by zabrać z niej wszystkie swoje rzeczy. Pakuję do torebki otwarty zeszyt i starając się nie stwarzać już kolejnego, zupełnie niepotrzebnego zamieszania, bezszelestnie opuszczam pomieszczenie. Za drzwiami wciąż czeka na mnie szatyn, z nosem utkwionym w wyświetlaczu swojego telefonu.
- Gdyby zobaczyli fajki w mojej torebce, to byłoby po mnie. – Wyjaśniam cicho, w nadziei, że nie zostałam dosłyszana po drugiej stronie ściany. – Swoją drogą, jesteś cholernie niepoważny i nie mam pojęcia, dlaczego wciąż się przy tobie trzymam…
- Bo ociekam zajebistością. – Parska sarkastycznie, łapiąc mnie za dłoń, gdy prawdopodobnie przemierzałam korytarz wolniej, niż tego oczekiwał. Nadgonienie jego obszernego kroku sprawiało mi lekkie trudności, zwłaszcza podczas równoczesnej próby założenia na siebie płaszcza. Dopinam go jednak dopiero pod samochodem, kiedy mężczyzna puszcza mnie ze swojego delikatnego uścisku i otwiera drzwi pojazdu. Próba wyciągnięcia przeze mnie papierosów spełzła na niczym, kiedy to Harry uprzedził moje wszelkie zamiary.
- Nie mamy zbyt dużo czasu, Kochaniutka. – Uśmiecha się nonszalancko, podtrzymując mi drzwi. Dał mi tym samym do zrozumienia, że najlepiej by było, gdybym wreszcie wsiadła do środka.
- Powiesz mi, chociaż, gdzie jedziemy?
Spodziewałam się co prawda, jak najprawdopodobniej będzie brzmiała odpowiedź, ale mimo tego, oczekiwałam jej we względnej cierpliwości.
Zamiast niej jednak zyskałam tylko roześmiane spojrzenie i nakaz zapięcia pasów.
- Cóż to by była za niespodzianka?
Tym razem to ja parskam krótko i pogłaśniam włączone przez szatyna radio. Uważnie, przez dłużącą się w nieskończoność chwilę ignorowania mnie, wyjeżdżał spod budynku. Zerknął na mnie dopiero wtedy, gdy wyjechał na główną drogę i zatrzymał się na pierwszych światłach.
- Harry, no powiedz… - Mruczę, nachyliwszy się w jego stronę, by zwiększoną bliskością wywrzeć na nim konieczność odpowiedzi. – Proszę?
Śmieje się, pstrykając mnie w nos.
- Nie.
Nie ustępuję, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie zmieniam pozycji nawet wtedy, gdy gwałtownie rusza z miejsca. Muszę przyznać, że całkiem wychodziło mu udawanie absolutnej obojętności.
- Kochaniutki…
- Caroline, przestań, nic ci nie powiem. – Jego donośny śmiech rozlega się w całym pojeździe, nawet samą mnie zmuszając do delikatnego uniesienia kącików ust. – Mówię poważnie.
- Byłam grzeczną dziewczynką. – Stwierdzam uparcie, wodząc palcem po jego policzku, by nieco go rozproszyć. – Nawet bardzo.
- No i dlatego masz niespodziankę, Kochaniutka. – Mówi, próbując naśladować ton mojego głosu podczas wypowiadania prześmiewczo przesłodzonego zwrotu.
Zrezygnowana siadam z powrotem na swoim siedzeniu, obruszając się nieco.
- Spodoba ci się. – Dodaje mi otuchy po skrywanej tajemnicy, tym razem to mi kładąc dłoń na kolanie. – Albo nie. Ale powinno.
~*~
Szatyn obejmuje mnie delikatnie ramieniem, odkąd to postanowił, że niespodziankę spotęguje dodatkowo zakryciem mi oczu. Szliśmy powoli, ale wydawało mi się, że nie poszliśmy zbyt daleko – spacer, którego niestety nie mogłam podziwiać także wizualnie, trwał być może dziesięć minut i składał się z nieskomplikowanej trasy. Dziękowałam za to współlokatorowi w duchu, bo trzygodzinna podróż i fatalne samopoczucie po kąpieli w mroźnym jeziorze całkowicie pozbawiały mnie jakichkolwiek sił. Dzielnie jednak podążałam na przód, już i tak wystarczająco zadowolona po wizycie w świetnej, okolicznej restauracji – Harry zabrał mnie na najlepszy posiłek, jaki tylko udało mi się zjeść od czasu wyjazdu z rodzinnego domu. Na nasze nieszczęście co prawda śnieg zaczął prószyć i tutaj, kiedy to postanowiliśmy zjeść na zewnątrz, ale nawet i to nie zdołało popsuć ogólnego, fenomenalnego wrażenia. Całkowicie jednak odebrało mi mowę, gdy mężczyzna ściągnął dłonie z moich oczu i uśmiechając się lekko, oczekiwał mojej natychmiastowej reakcji. Nie zważając na otaczających nas ludzi, bez zbędnych słów rzuciłam mu się na szyję i obejmując go szczelnie, starałam się wydusić z siebie chociażby cokolwiek na wzór podziękowania.
- Chyba cię uwielbiam. – Oznajmiam wreszcie, ponownie odsuwając się od mężczyzny na dystans dwóch, niezbyt dużych kroków. – Nie wiem, jak będę ci się mogła odwdzięczyć…
- Coś się znajdzie. – Śmieje się, wywołując tym samym u mnie szeroki, absolutnie najszczerszy na świecie uśmiech. – Nie spodziewałem się aż takiej reakcji.
- Mam słabość do lodowisk. – Przyznaję, schowawszy zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza. – Matka kiedyś stwierdziła, że skoro nie miałam zamiaru zostać baletnicą, to mogę zostać baletnicą na lodzie. Ale standardowo, raz się połamałam i wybiłam jej ten pomysł z głowy… - Śmieję na samo wspomnienie absurdalnego pomysłu rodzicielki, od samego początku nie myśląc o łyżwiarstwie jako przyszłościowym rozwiązaniu.
- To chyba nic nowego? – Parska cicho, chyba w nadziei, że nie zdołałam usłyszeć podważania moich kompetencji w dziedzinie pozostawania całą i zdrową. Co prawda byłam żywym przykładem pecha, kiedy to jako jedyna z naszej dwójki, czułam się fatalnie po zmoczeniu w jeziorze.
Zresztą, na wypadek Harry’ego nie trzeba było czekać zbyt długo. Ledwo tylko wstąpiliśmy na lód, a chciał mi udowodnić, że pomimo swojego całkiem sporego doświadczenia, nie dorównywałam jego umiejętnościom w nawet jednym, najmniejszym stopniu. Jeżdżąc powoli, zważywszy na liczbę towarzyszących nam na lodzie osób, przypatrywałam się tylko z rosnącym śmiechem na jego poczynania. W końcu, poruszając się tyłem, z niebywałą gracją stracił równowagę i uderzył o śliską powierzchnię. Mimowolnie od razu znalazłam się tuż obok niego, wierząc, że nie potrzebuję już żadnych słów do udowodnienia swojej racji. W zupełnej ciszy więc, wystawiam w jego stronę dłoń, w nadziei, że nie podzielę jego nieszczęsnego losu.
- Wstawaj, ty moja ofiaro. – Chichoczę pod nosem, choć jego wizerunek w oczach pozostałych ludzi pewnie i tak zdążył ulec zmianie.
Widzę po nim, że już miał coś mi odpowiedzieć, ale nie było mu to dane. Dotychczasowe, wypełniające otoczenie rozmowy milkną, a wszyscy zbierają się dookoła nas – zachęceni przez pierwszych prowoderów, zaczynają gwizdać, klaskać i skandować zachęcające słowa. Rozglądam się dookoła w dezorientacji, kiedy to w tym samym momencie udaje nam się dostrzec, co przykuło wszystkich uwagę – całe lodowisko obwieszone było świątecznymi ozdobami, a tuż nad naszymi głowami zawieszona była symboliczna jemioła. Nie wiem, jaki dowcipniś postanowił zabawić się wówczas naszym kosztem, ale spoglądałam w oczy Harry’ego, nie do końca wiedząc, co powinnam zrobić. To tylko niewinny całus, prawda? Tłum nie milknie, coraz głośniej tylko zachęcając nas do poddania się wszelkim okolicznościom.
W tym samym momencie niwelujemy dzielącą nas odległość. Bez dodatkowego tracenia czasu, kładę chłodne dłonie na jego karku, bez jakichkolwiek protestów dając się przyciągnąć do jego klatki piersiowej. Momentalnie zrobiło mi się duszno. Delikatnie łączyliśmy ze sobą wargi, bojąc się wzajemnych reakcji – szybko jednak tracimy kontrolę nad sytuacją i dając się ponieść cudownie spontanicznej chwili, uchylam wargi, czując na nich nasilający się, choć wciąż subtelny kontakt z ustami szatyna. Czynność ta była na tyle przyjemna, że nie sposób było mi odsunąć się od mężczyzny na choćby jeden centymetr. Sam Harry, trzymając mnie w swoich ramionach, nie puszczał mnie ze swojego uścisku nawet na drobną sekundę.

Hazzuś?
1289 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)