Światła zgasły w najmniej oczekiwanym momencie, z resztą, jest to rzecz, która występuje w kinach niemalże zawsze. Czołgałem się po naszym rządzie, w poszukiwaniu kluczy do auta, które na moje nieszczęście wyślizgnęły się z mojej kieszeni. Słyszałem tylko intro, rozpoczynającego się horroru, czyli niewiadomego pochodzenia wrzaski czy ostatnie tchnienia mordowanych ludzi.
- Ja pierdole... - mruknąłem, macając w dalszej części podłogę. - Zabiję się zaraz, jak nie znajdę tych kluczy. - dodałem, próbując dopatrzeć się wyrazu twarzy szatynki, która z pełnym oddaniem, wpatrywała się w kinowy ekran. Nagle, ku mojemu zadowoleniu, odnalazłem klucze tuż przy nodze dziewczyny. Sposobność przestraszenia dziewczyny, poprzez złapanie za kostkę, była tak kusząca, jak chęć ponownego zażycia heroiny. Moja dłoń gwałtowne zacisnęła się na nodze nastolatki, która zaczęła piszczeć i na nieszczęście kopać, przy próbie wspięcia się całym ciałem na wygodny fotel. Oberwanie w brzuch przyczyniło się do wypuszczenia przeze mnie salwy donośnych przekleństw, które na salę filmową zaprosiły pracowników kina. Słysząc zbliżające się kroki, prędko zająłem miejsce obok dziewczyny i próbując ją uciszyć, zasłoniłem jej usta dłonią. Szatynka ściągnęła brwi i posłała mi pełne wściekłości spojrzenie, szarpała się, oczekując na to, że ją puszczę. Jednakże na uspokajanie się było już za późno, bowiem obok nas wyrosła pracownica kina, która karciła nas spojrzeniem, a gestem dłoni informowała, że mamy wyjść z sali. Zaśmiałem się donośnie i powstrzymując kolejne napady śmiechu, podniosłem się ze swojego miejsca i skierowałem się do jednych ze schodów. Czułem jak pozostali na sali ludzie, wlepiają w nas swój rozwścieczony wzrok, którym trzaskali w nas za najpewniej przerwanie im seansu.
- Jesteś kretynem. - fuknęła dziewczyna, dościgając mnie swoim krokiem. Nie wchodząc z nią w zbędne dyskusję, pociągnąłem ją za rękę, by uciec przed pracownikami, którzy najpewniej nieśli dla nas konsekwencje za nasze "haniebne" zachowanie na sali. Nastolatka na szczęście nie stawiała się mi i dopadła tuż za mną do przeszklonych drzwi. Na dworze panował półmrok, pierwsze lampy nocne zaczęły się zapalać, dodając uroku miasteczkowi. Caroline, korzystając z okazji wyjścia na dwór, wyciągnęła z paczuszki papierosa i sprawnie go zapaliła. Przewróciłem oczami, widząc pierwsze kłęby dymu, którego zapach usilnie wpadał do mojego nosa. W chwili nieuwagi szatynki wyrwałem fajkę spomiędzy jej palców i sam zaciągnąłem się nikotyną.
- Robisz to zawsze, wiesz, że zdążyłam się przyzwyczaić? - powiedziała, siląc się na przesłodzony ton głosu. Zdążyła już wyciągnąć drugą sztukę, na co skarciłem ją wzrokiem, lecz współlokatorka na ten gest, tylko lekko zachichotała. Kończąc palenie, rzuciłem niedopałek na ziemię i przycisnąłem go butem.
- Chodź, skoro kino nie wypaliło, możemy się przejechać nad jezioro. - mruknąłem, i ruszyłem w stronę błyszczącego, czarnego auta. - Wiem, że pogoda nie zachęca, ale tamtejszy widok jest warty wszystkiego. - dodałem, widząc nieprzekonaną minę brązowookiej.
- Naprawdę chcesz jechać nad jezioro? Ściemnia się, jest coraz ciemniej, a godzina też nie jest już młoda. - powiedziała, próbując wykręcić się od mojego pomysłu. - Będą się o nas martwić w Akademii.
- I tak cię zawiozę nad jezioro, i tak, więc nawet nie próbuj z tymi żałosnymi wymówkami. - fuknąłem i otworzyłem dziewczynie drzwi. Również zająłem swoje miejsce w aucie i z głośnym rykiem silnika, ruszyłem w drogę powrotną, która zamieniła się także w drogę nad butonigę.
Wyjeżdżając z miasta, dodałem nieco gazu, wiedząc, że rozpoczyna się odcinek drogi, który nie posiada niemalże żadnych zakrętów. Podkręciłem głośność muzyki i zacząłem nucić, do czego przyłączyła się Caroline. Szaleństwo się rozpoczęło, darliśmy się w niebogłosy, próbując przekrzyczeć siebie nawzajem. Coraz, rzucałem okiem na drogę, by nie wjechać w żadne auto czy okoliczną zwierzynę, której było w tych okolicach mało, ale jednak był to las. Szatynka chciała po raz kolejny zapalić, lecz widząc mój wzrok, wrzuciła paczkę do torby i kontynuowała swoją zabawę. Czyżbym zdobył, choć minimalny szacunek dziewczyny? Widząc znajome okolice, zacząłem się rozglądać za skrętem w leśną dróżkę, która już bezpośrednio prowadziła do zbiornika wodnego. W ostatnim momencie zauważyłem szosę i gwałtownie zahamowałem. Jakież to było zdziwienie, gdy z maksymalnie wciśniętym hamulcem, przejechałem jeszcze kilkanaście metrów. Przewróciłem oczami, gdy zorientowałem się, że na ulicach pojawia się cienka warstewka lodu, która skutecznie będzie się nam uprzykrzać w dalszej drodze. Na wstecznym podjechałem do wąskiej drogi i wjechałem w nią. Starając się unikać największych dołów, wykręcałem kierownicę na każdy możliwy sposób, pilnując jednocześnie, by lakier nie został porysowany przez żadną z gałęzi.
- No co się zestresowałaś, będzie przynajmniej śmiesznie przy powrocie. - zaśmiałem się, poruszając delikatnie ramionami zmartwionej nastolatki. - O, widzisz, już jesteśmy. - powiedziałem i zaparkowałem auto na leśnym parkingu. Wyszliśmy z pojazdu i spadzistą drogą, ruszyliśmy na szeroki i długi pomost. Ujemna temperatura sprawiła, że na drzewach pojawiła się magicznie wyglądająca szadź, dodająca jeszcze większej urokliwości temu miejscu. Ciemność, która zapadała, wpędzała w moją psychikę myśli o czyhających na nas zagrożeniach, lecz te myśli zostały szybko wywiane, gdy usłyszałem westchnięcie Caroline, która była zapatrzona w jezioro z cienką warstwą lodu.
- Widzisz, mówiłem, że warto? - wystawiłem język i pewnym krokiem wszedłem na pomost. Okazało się, że jest pokryty wilgotnym lodem, na którym zacząłem się ślizgać, machając rękami, by ratować się przed ewentualnym upadkiem. Niestety nie było już odwrotu, poczułem całkowitą bezwładność i jestem w stanie z pewnością stwierdzić, że zaliczyłem najbardziej spektakularny skok do jeziora. W zimę. Przy ujemnej temperaturze. Zimno jakie mnie przeszyło było nie do opisania, czułem milion szpilek, wbijających się we mnie raz za razem, powodując niesamowity ból, do którego jednakże byłem w stanie przywyknąć. Wynurzyłem się spod wody i zobaczyłem stojącą na pomoście Caroline, która beztrosko, śmiała się, wtulając w szalik.
- Przepraszam, współlokatoreczko.
Po tych słowach wciągnąłem dziewczynę do wody, puszczając ją, czekałem na jej wynurzenie i rzucane w moją stronę obelgi. Z wody wystawały jej dłonie, szaleńczo machały w każdą stronę, tworząc drobne falę na powierzchni wody. Jednakże czynoość ta trwała zbyt długo, w głowie szalała bitwa myśli, czy szatynka urządza sobie żarty, czy też naprawdę stała się jej krzywda. Zacząłem po omacku szukać jej dłoni, byle jakiej części ciała, starając się nie skupiać na towarzyszącym mi zimnie. Na całe szczęście, odnalazłem jej talię, i gwałtownie uniosłem ją ku górze. Caroline, zaczerpnęła ogromnej dawki ostrego, zimnego powietrza.
- JESTEŚ IDIOTĄ! KRETYNEM! - krzyknęła, łapiąc gwałtownie powietrze. Próbowała wyswobodzić się z mojego uścisku, lecz nie byłem skłonny do puszczenia jej, ponieważ wiedziałem, że skończy się to szybkim pójściem na dno.
- Przepraszam, ale mogłaś powiedzieć, że nie potrafisz pływać. - mruknąłem. - Z resztą, nie obrażaj mnie, nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem, gdy nie wychodziłaś na powierzchnię. - dodałem, odgarniając z czoła mokre włosy.
- Jedziemy do akademii, nie mam zamiaru być chora przez ciebie i twoje idiotyczne pomysły.
- Przynajmniej się ze mną nie nudzisz, Kochaniutka. - wyszczerzyłem się i posadziłem szatynkę na podeście. Na nasze nieszczęście, pogoda miała wobec nas okrutne plany, bowiem zesłała na dzisiejszy dzień pierwsze opady śniegu.
Caroline? c:
PrzepraszamXDD
1086 słów = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)