sobota, 8 grudnia 2018

Od Aidena C.D Caroline

W mojej głowie trwała gonitwa myśli. Z jednej strony gryzła mnie moja głupota, która pozwoliła mi na pozostawienie głupiego auta na leśnym parkingu, gdzie zazwyczaj kręcą się takie półgłówki, szukające w każdym miejscu zaczepki. Równie dobrze mogłem odjechać nieco dalej, stanąć na głupim poboczu, co dałoby już mniejsze szanse na taki występek, bowiem auto zanikałoby w gąszczu gałęzi. Jednakże nie to, było powodem mojego zamyślenia. Impulsem do tego, był po raz kolejny Victor, który delikatnie ugryzł moją dumę. Po raz kolejny uratował dziewczynę, a przy okazji mnie, z opresji, dając jej kolejne powody do polubienia swej nienagannej sylwetki. Zazdrość? Możliwe. Caroline niesamowicie mocno przypadła mi do gustu, nie mówiąc tu tylko o wyglądzie zewnętrznym, a ujawnionym przez nią, w małym stopniu swoim charakterku. Była pod pewnym względem wyjątkowa. Jej osobowość zachęcała rozmówcę do coraz to głębszego poznawania zakamarków jej oblicze. Sama szatynka nie miała jeszcze większej możliwości do poznania mnie od tej lepszej strony. Sprzeczka na początku znajomości, zniechęciła by większość ludzi do dalszego jej kontynuowania, zaś panna Wilson nie miała z tym żadnego problemu. Istniała możliwość, że robiła to tylko dlatego, żebyśmy jako współlokatorzy żyli w zgodzie, nie uprzykrzając sobie wzajemnie życia. Nawet jeśli, nie sądzę, żebym ja zostawił ją w spokoju, nalegając wręcz o danie mi kolejnej szansy. Do ciekawego charakteru pasowała wręcz idealnie jej uroda, która wpasowywała się w kanon, najpewniej, niemalże każdego faceta chodzącego po naszej planecie. Rysy jej delikatnej twarzyczki, zdecydowanie należały do tych dziewczęcych. Miała przecudowne brązowe oczy, w których mógłbym tonąć niemalże w każdej chwili swojego życia. Dopełnieniem dla jej wyglądu była idealnie wyrysowana figura, której nigdzie nie brakowało absolutnie niczego. Z zamyślenia jednak wyrwały mnie mokre ubrania, które stawały się nieznośnie ciężkie, a na domiar złego czułem, jak zaczynają przylegać do mojego rozgrzewającego się już ciała. Niektóre kosmyki włosów zaczęły już schnąć, tworząc na mojej głowie coś porównywalnego do gniazda. Nagle drzwi od łazienki otworzyły się, a z nich wyszła ukochana współlokatoreczka, owinięta w sam ręcznik, pokazując mi chyba nieco więcej ciała niż zamierzała, podeszła do szafy i próbowała ściągnąć coś z najwyżej umieszczonej półki. Cóż tu powiedzieć, widok dziewczyny w takiej sytuacji, wywołał u mnie delikatną falę gorąca, która zmusiła mnie do podniesienia się na równe nogi.
- Chyba jakiś niziołek wołał tu o pomoc. - zaśmiałem się, i przesunąłem dziewczynę nieco w lewo.
- Odpowiedział pan olbrzym. - mruknęła. - Ale skoro już usłyszałeś to nieme błaganie, możesz podać mi tą szarą koszulkę, Kochaniutki. 
- Ależ oczywiście, madame. - odpowiedziałem i nie sięgając wysoko ręką, podałem nastolatce wyżej wymienioną część garderoby. - A teraz pozwolisz, że zginę w otchłaniach łazienki. Poszukaj czegoś fajnego w moich szafkach, nie są to butelki, coś mniejszego, ale znacznie cenniejszego. - puściłem oczko do zaskoczonej Caroline, i zabierając suche dresy i bieliznę, ruszyłem pod gorący prysznic. 
- Trawka? - rzuciła jeszcze za mną, lecz w odpowiedzi, tylko i wyłącznie uśmiechnąłem się sam do siebie. 

Łazienkę opuściłem w stanie absolutnej czystości, jak i suchości, co satysfakcjonowało mnie do tego stopnia, że mogłem ułożyć się do snu jak normalny, cywilizowany człowiek, ale przecież żyje się tylko raz. 
- I co? Znalazłaś coś ciekawego? - wystawiłem język w kierunku Caroline, która siedząc na łóżku, pomachała woreczkiem strunowym tuż przed swoim noskiem. 
- Dawno tego u mnie nie było, poznaj metamfetaminę. - powiedziałem. - Urokliwa, nieprawdaż? 
- Zrobisz ze mnie ćpunkę. - syknęła szatynka, rzucając mi obwijające spojrzenie. - Ale trudno. Z resztą, czemu wpadłeś w narkotyki? - dodała. Nie siląc się jednak na żadną odpowiedź, ukształtowałem dwie kreski, starając się odmierzyć jak najbardziej po równo. 
- Narkomana nie pyta się czemu wpadł. Zapamiętaj to sobie. - rzuciłem, zawijając z banknotu rulonik. - Uważaj, bo może kopnąć. - dodałem i sprawnie zaciągnąłem się białą substancją. Machnąłem głową i wydałem blisko niezidentyfikowany dźwięk, czując narkotyk. Szatynka z delikatną niepewnością, powtórzyła mój czyn, jednakże jej reakcja różniła się głośnością, bowiem jej krzyk, był najpewniej słyszalny w całym akademiku. Już po kilku sekundach było czuć pobudzające ciało mety, która często robiła z mózgu wodę, lecz przecież raz w tygodniu można się zabawić. Euforia, która się pojawiała była nie do opisania, nastolatka puściła muzykę, która idealnie pasowała do idiotycznych tańców czy wzajemnego wygłupiania się. To co działo się w mojej głowie było niesamowite, problemy nie istniały, byłem tylko ja i roześmiana Caroline, która chwytając mnie za ręce, zaczęła kręcić się wokół własnej osi. 
- Patrz jeszcze nic nie zniszczyliśmy! - krzyknęła szatynka i jakby przez przypadek strąciła z szafki doniczkę z rośliną. - Ups! Ależ ze mnie niezdara! - zachichotała. Zaśmiałem się i sięgnąłem po ledwie rozpoczętą butelkę wody, której zawartość szybko się jednakże skończyła. W moich ustach zaczęła panować pustynia, przez co chodziłem po pokoju będąc jakby w transie, poszukując jakiegokolwiek napoju, ratującego mi życie. Niestety byłem zmuszony do rozwiązania ostatecznego, czyli napicia się kranówki, która uparcie nie chciała trafiać między moje wargi. 
Cztery godziny upłynęło tak szybko jak kilkuminutowa przerwa między zajęciami. Caroline, zakopana w swojej kołdrze, spała jak zamordowana, a ja dopiero zajmowałem miejsce na swoim materacu. Okrutne zmęczenie pulsowało we mnie od środka, przez co zasnąłem niemalże od razu, gdy moja głowa dotknęła puchatej poduszki. 

Budzik zadzwonił równo z godziną siódmą, kolejny tydzień szkolny miał się dzisiaj rozpocząć. Poniedziałek był chyba najgorszym dniem pod względem planu zajęć. Matematyka na rozpoczęcie dnia nigdy nie była, nie jest i nie będzie najlepszym pomysłem. Zdziwił mnie brak nastolatki w swoim łóżku, lecz po krótkiej chwili mocniejszego skupienia, przypomniałem sobie o odbywanej przez dziewczynę karze, którą nadał jej dyrektor Akademii. 
Szykowanie się na lekcje zdecydowanie nie należało do moich ulubionych czynności, dobieranie ubrań nigdy mnie nie pociągało, lecz elegancka koszula była od zawsze lekiem na wszystko. Wychodząc z pokoju, zabrałem kluczyki do auta i zakręciłem nimi na palcu. Drzwi samoczynnie się zatrzasnęły i z nonszalanckim uśmiechem ruszyłem przez korytarz, witając się ze znajomymi twarzami, które także zmierzały do budynku zajęć. Nie poddając się jednak żadnej dłuższej rozmowie, dotarłem do eleganckiego budynku i przepychając się przez niemały tłum uczniów, dotarłem do swojej klasy niemalże idealnie równo z dzwonkiem oznaczającym rozpoczęcie lekcji. Zająłem wolne miejsce na końcu sali, tuż za niejaką Esmeraldą. Profesor szybko zaszczycił nas swoją obecnością i z poważnym uśmiechem, zasiadł przy swoim wysłużonym już biurku. Po zakończeniu sprawdzania listy obecności i rozpoczęciu kolejnej lekcji z cyklu "Przetrwaj niepytany, lub zgiń godnie", stwierdziłem, że nie ma sensu siedzenia w ławce z takim nastawieniem do nauki.
- Przepraszam, czy mogę wyjść do toalety? - zapytałem, a mężczyzna skinął mi na pozwolenie głową. Zadowolony stanem rzeczy, wyskoczyłem z ławki i prędko opuściłem salę. Wyciągnąłem kluczyki zastępczego auta i ruszyłem do klasy, w której zajęcia miała Caroline. Z lekką niepewnością, zapukałem w drzwi i wszedłem do klasy. 
- Czy można poprosić Caroline Wilson? - zapytałem, rzucając dziewczynie przelotne spojrzenie. 
- Tak, proszę. Caroline, wróć szybko. 
Szatynka uniosła brew i wyszła z klasy, rzucając mi już swoje typowe spojrzenia przepełnione emocjami.
- Czy możesz mi powiedzieć co ty robisz?
- Jedziemy na wycieczkę.

CAROLINEEE? 

1111 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)