sobota, 9 grudnia 2017

Od Leny - "Przeprowadzka"

Upychałam swoje rzeczy do ostatniej już walizki.
- Zamknij się w końcu - warknęłam.
Trochę dziwnie jest gadać do rzeczy, ale jeśli jest się wkurzonym, takie sprawy nikogo nie obchodzą. Usiadłam na pudle, jednak mimo wielkich chęci nie chciało się ono zamknąć.
- Dobra, przełożę to tutaj - stwierdziłam zrezygnowana, przekładając kilka pudełeczek i innych szkatułeczek do torby, po czym zarzuciłam ją sobie na ramię. W każdej dłoni znalazła się rączka od walizki. Zaczęłam ciągnąć je do drzwi i z pomocą matki przerzuciłam je przez próg.
- Cieszę się, że nie widzę tego pokoju całkiem pustego - stwierdziłam z niemym uśmiechem na twarzy.
Odwróciłam się, patrząc w głąb pomieszczenia. Było ono teraz całkowicie mono kolorystyczne- szare ściany, meble, zasłony. Westchnęłam. Serce mi się krajało na myśl, że nie wrócę już do tego miejsca. W oczach zaczęły kręcić mi się łzy, jednak udało mi się to w miarę zamaskować.
- Idziemy? - zapytała matka, chwytając jedną z waliz.
- Idziemy - powiedziałam, ruszając powoli przez opustoszały korytarz.
- Masz szczęście, że nasz lot został odwołany. Inaczej nie miałabyś pieniędzy na lot, musiałabyś tu zostać. Chociaż, na to pewnie też by ci zabrakło.
- Pojechałabym do ciotki - mruknęłam.
- Przecież nawet nie wiesz, gdzie mieszka i jak wygląda.
- Zadzwoniłabym do ciebie, musiałabyś mi podać jej adres - odparłam.
Po budynku niósł się odgłos uderzania kółek i obcasów o stopnie. Nie odzywałyśmy się do siebie, przez co pukanie owo rozbrzmiewało głuchym echem również w mojej głowie i rozsadzało mi czaszkę.
- Nareszcie jesteście - powiedział na przywitanie Raphael, gdy otworzyłyśmy bagażnik i zaczęłyśmy pakować do niego moje rzeczy.
- To nie jest takie lekkie, na jakie wygląda - mruknęłam do niego, rzucając mu wnerwione spojrzenie. Westchnął, przewracając oczami.
Otworzyłam drzwi i usiadłam na czarnym, skórzanym fotelu volvo. Zapięłam pas i zajrzałam do torby, sprawdzając dla bezpieczeństwa, czy wszystko co najpotrzebniejsze tam jest. Gdy wymacałam smartfona i laptopa ze wszystkimi kablami oraz portfel, usiadłam prosto i zwróciłam wzrok na akademię. Stajnia oraz wszystkie budynki mieszkalne wyglądały na strasznie samotne, jeśli takie określenie może być użyte w takim kontekście. Choć wiedziałam, że w niektórych pomieszczeniach są jeszcze ludzie, a w co poniektórych boksach stoją jeszcze samotne konie, za oknem było bardzo pusto. Silnik zaczął pracować, a chwilę później ruszyliśmy z parkingu i wjechaliśmy na drogę.
- Za pięć kilometrów skręć w prawo - robotycznym głosem powiedziała pani z nawigacji.
- Dobrze proszę panią - odpowiedział mój ojczym, z uśmiechem zerkając na mnie poprzez lusterko.
Jednak, kiedy zauważył, że nie mam humoru na jego żarty i patrzę na niego wilkiem, skupił się na jeździe. Jego próby przekonania mnie do jego osoby nie wychodziły mu. Powinien być świadom, że umawianie się z moją matką przekreśla jego szanse na ciepłe stosunki ze mną. Na początku jechaliśmy w ciszy, co jakiś czas odzywał się tylko GPS. W końcu znudziło mi się patrzenie tępo w świat za oknem, taki ciepły i znany. Rozejrzałam się po wnętrzu auta. Mama, widząc ten ruch, schyliła się, po czym odchyliła się do mnie i podała mi torbę. Wydrukowany był na niej wzór w reniferki, sanki oraz śnieżynki. Napis 'Merry Christmas' zapalił małą lampeczkę w moim umyśle, że być może to prezent mikołajkowy.
- To od Mikołaja. Przyszedł do mnie w noc i powiedział, żebym ci to przekazała - mama uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Nie stwierdziłam, że nie wierzę w świętego Mikołaja. Po prostu się rozpłakałam. Tak jak zawsze, kiedy widziałam lub słyszałam coś, z czym dawno nie miałam styczności. Pierwszy raz od kilku lat to nie mama kupiła mi prezent, ale sam święty. Raphael, który początkowo przyglądał się ojej reakcji, odwrócił szybko głowę i udawał, że ciągle pilnował drogi.
- Jaki miły, święty Mikołaj - szepnęłam, co sprawiło, że do moich oczu napłynęło jeszcze więcej płynu.
Jednak opanowałam się szybko i wytarłam łzy chusteczką higieniczną. Zajrzałam do środka opakowania. W środku standardowo zalegała cała armada mandarynek oraz czekoladek różnej maści. Pod spodem tego morza słodkości coś jednak szeleściło. Wysypałam słodycze na siedzenie obok (ojczym nawet nie pisnął!) i otworzyłam owe foliowe opakowanie. W środku znajdował się niebieski kantar i uwiąz.
- Co powiesz na posiadanie konia? - zapytali pozostali pasażerowie auta.
- Tak, tak, TAK! - pisnęłam wniebowzięta.
- Po naszym pobycie u rodziny Raphaela mamy zamiar przylecieć do ciebie i kupić ci rumaka.
- Ależ to musi być straszliwie drogie - powiedziałam, boleśnie wracając na ziemię.
- Rodzina obiecała pomóc - odpowiedział ojczym.
Chyba zaczynałam go lubić.
~~~*~~
- Za chwilę podchodzimy do lądowania - odezwał się głośnik w samolocie.
Przygotowałam się psychicznie do zetknięcia z ziemią, które według opowieści ludzi latających machinami tego typu, jest nieprzyjemne. Jednak nie było to takie straszne, jak sądziłam i chwilę potem stałam bezpieczna na ziemi. Było bardzo zimno, a z nieba padał śnieg.
- Witamy w nowej rzeczywistości - mruknęłam do siebie, karcąc się za to, że za młodu kręciłam nosem na przyjazd do takiego miejsca. Właściwie to pierwszy raz miałam styczność ze śniegiem. Poszłam w stronę przystanku autobusowego. Akurat w momencie, kiedy stanęłam tam, podjechał bus. Kupiłam bilet i usiadłam na miejscu przy oknie. Nie jechałam bardzo długo, a gdy wysiadłam z 'puszki' przy pomocy mapy kupionej na przystanku trafiłam do nowej akademii.

The End

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)