„Zaparkowałam” na środku i powoli osunęłam się po siodle i niezdarnie opuściłam się na ziemię. Lekko się zachwiałam, ale z gracją odzyskałam równowagę i jakby nigdy nic zajęłam się podwijaniem strzemion. Wogatti był tak wielki, że przy schodzeniu musiałam wykonywać jakieś alpinistyczne kombinacje!
– Nie zdążyliśmy się porządnie rozstępować, więc wyprowadzimy konie na krótki spacer stępem do tamtego pastwiska i z powrotem – usłyszałam głos trenerki gdzieś zza dwumetrowej ściany, którą był mój dzisiejszy wierzchowiec.
Gdy skrzypiące drzwi do hali zostały otwarte, wyszliśmy za panią Laurą na styczniowy mróz, każdy prowadząc swojego konia. Po drodze minęliśmy się z dwoma dziewczynami ze sportu, obiema na pięknych karych koniach.
Kiedy wyjechaliśmy na trochę szerszą przestrzeń, czyli drogę prowadzącą do pastwiska, zrównałam się z dwoma chłopakami idącymi przede mną. Jeden z nich prowadził Rosabell, drugi Lemon.
– Hej chłopaki, jak się jeździło? – zagadałam.
– Mogło być lepiej... – mruknął pierwszy wpatrzony przed siebie. – Widziałaś, jak ta krowa nie chciała skręcać, co nie? – dodał z lekką pretensją w głosie.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie.
– Rozumiem cię w stu procentach! Dla mnie to też nie była najlepsza jazda. Przyznaję się, że nie jestem najlepsza w sterowaniu dużymi końmi, ale to... – wskazałam na wałacha – to nawet nie chciało współpracować!
– Ej, Wogatti to świetny koń – odparował. – Wystarczy umieć na nim jeździć.
– No właśnie – przewróciłam oczami. – A ja uczyłam się jeździć na małych koniach.
Spojrzałam na jeźdźca Lemon, który do tej pory tylko przysłuchiwał się rozmowie.
– A tobie jak minęła jazda...? – spojrzałam na niego wyczekująco, oczekując podpowiedzi, gdyż nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia.
– Bellamy.
– Właśnie! – Spojrzałam na pierwszego rozmówcę. – Ty jesteś Karol, prawda?
Przytaknął.
– Ok, ja jestem Brenda...
– Wiemy, wiemy, pani Laura darła się do ciebie przez całą halę, kiedy nie mogłaś wyhamować i prawie skasowałaś Ametysta – odpowiedział Bellamy.
Mimo że spojrzał na mnie z wyższością, na jego twarzy zagościł wyraz rozbawienia.
– Tiaa... – popatrzyłam w niebo, a potem znów na niego. – Eee... to jak tam ci się jeździło? – rozchmurzyłam, się udając, że bardzo chcę zmienić temat.
– Bardzo dobrze; świetna jazda; Lemon to moja ulubiona klacz i świetnie się z nią dogaduję – odpowiedział z nieukrywaną dumą, po czym pogłaskał hanowera po pysku.
– Super, cieszę się twoim szczęściem – odburknął sarkastycznie Karol.
Tak sobie gawędząc, dotarliśmy do stajni, gdzie już każde z nas udało się do innego boksu. Wogatti tak bardzo miał już dość chodzenia, że szarpiąc się, zaciągnął mnie do boksu, o mały włos nie przygniatając mnie do ściany.
– Spokojnie, wielka baryło – powiedziałam do niego, odpinając popręg.
Koń natychmiast zabrał się do jedzenia, a latał po tym boksie w prawo i w lewo jakby chciał połknąć całe siano za jednym razem. Gdy tak się wiercił, jakoś zdjęłam mu ogłowie i z trudem ściągnęłam siodło z grzbietu znajdującego się dwadzieścia centymetrów nad moją głową. Zaniosłam sprzęt do stajni i powróciłam ze szczotkami oraz kopystką w celu rozczyszczenia spoconego po jeździe wałacha. Kiedy zajęłam się za tylne kopyta, nagle usłyszałam jakieś niepokojące dźwięki dochodzące spoza stajni. Wogatti też musiał je usłyszeć, ponieważ zamarł z postawionymi uszami i oczami wlepionymi w wejście do stajni. Wyjrzałam tylko na chwilę, by zobaczyć, jak dwa konie galopują drogą. Za nimi biegł ktoś, krzycząc:
– Prrr! Stój! Stać! Zatrzymajcie je!
Shire machnął łbem, zarżał głośno i tupnął raz jedną, raz drugą nogą.
– Ej, uspokój się. Nic się nie dzieje – pogłaskałam go, ale on się odsunął. – No stary nie rób cyrku, muszę ci jeszcze doczyścić kopyto.
To powiedziawszy, chwyciłam jego tylną nogę, lecz on zamachnął się nią, wyrywając mi ją z ręki. Zarżał dwukrotnie, wiercąc się niespokojnie, zatoczył niezgrabne kółko po boksie i znów tupnął. Z oddali wciąż dochodziły stłumione odgłosy gonitwy. Ewidentnie więcej ludzi zaangażowało się w łapanie koni.
– Hej! Ja się tak nie będę bawić – podjęłam kolejną próbę czyszczenia, już nieco zirytowana.
Wałach obrócił się tyłem do mnie i świsnął mi ogonem przed nosem. Nie podobało mi się to, ale postanowiłam się nie poddawać. Jednak kiedy dotknęłam stawu skokowego, położył po sobie uszy, przestąpił z nogi na nogę i wykonał wykop w tył. Zachwiałam się i czując, że nie mogę już ustać na nogach, runęłam do tyłu, przy okazji nadziewając się plecami na belkę. Obraz mi się rozmazał i nie mogąc złapać oddechu, zemdlałam.
– ...już jadą, powinni za chwilę być.
– Zadzwoniłam do matki.
– Mam telefon!
– Świetnie, dziękuję.
– Jeszcze się nie... o! Brenda słyszysz mnie?
Najpierw dochodziły do mnie tylko dźwięki, dopiero później otworzyłam oczy. Leżałam na ławce w portierni owinięta kocem termicznym. Nade mną sterczała pani Laura, Karol, Bellamy, Rhaea i jeszcze jedna instruktorka, której nie kojarzyłam.
– Jak się czujesz? – spytała brunetka.
– Tak, jak wyglądam – wymamrotałam. – Co się stało? – spytałam, po czym poczułam okropny ból w lewym kolanie i pieczenie na plecach. – Au...au! Au!
– Masz coś z kolanem – wyjaśniła czarnowłosa trenerka.
– Zadzwoniłam do twojej mamy i zawiadomiłam pogotowie – dodała pani Cooper.
Wyglądała na przejętą, ale chyba była na mnie trochę zła.
– Dzięki – mruknęłam. Ból w kolanie był tak nieznośny, że aż kręciło mi się w głowie. – Wogatti mnie kopnął? – rzuciłam pytanie, marszcząc czoło.
– Najprawdopodobniej – odpowiedział Karol. – Rzucał się po boksie, więc podszedłem, żeby go uspokoić, ale znalazłem cię leżącą w środku, więc zawołałem panią Alison, która była wtedy w stajni – wyjaśnił.
– Kurde...słabo – skwitowałam. – Nie będę mogła jeździć konno, co nie?
– Pewnie przez jakiś miesiąc nie, ale jak na razie nikt nie wie, co jest z twoim kolanem – odparł Bellamy.
Zerknęłam na swoje kolano. Było nieźle spuchnięte i lekko przekręcone.
– No to trochę przerąbane – skrzywiłam się.
Zaraz potem przyjechało pogotowie. Pani Laura wsiadła w swój samochód i ruszyła za karetką, żeby później miał mnie kto odwieźć z powrotem. W szpitalu lekarze stwierdzili, że staw kolanowy został skręcony. Wsadzili mi nogę w protezę i dodatkowo opatrzyli zadrapania na plecach. Jak się okazało, miałam tam też wielkiego siniaka, przez co przez najbliższy tydzień pewnie nie będę mogła spać na plecach. Późnym wieczorem mogłam już wrócić z panią Cooper do akademii. Akurat zdążyłam na kolację. Właściciel stadniny wygrzebał skądś i wręczył mi kulę, którą zapewne trzymał na wypadek takich okazji. Za jej pomocą pokuśtykałam na jadalnię. Przysiadłam przy pierwszym stoliku z brzegu, przy którym siedzieli już Karol, Gale, Nolan i Bellamy.
– Tak szybko cię wypuścili? – spytał ten ostatni, gdy niezdarnie klapnęłam na wolne miejsce.
– No tak. Zrobili ze mnie cyborga i powiedzieli, że mogę wracać – wzruszyłam ramionami. – A teraz wybaczcie, ale muszę się napchać tymi kanapkami, bo w szpitalu mnie nie nakarmili i jestem cholernie głodna!
Ktoś ze stolika chce dokończyć? ;) (Karol? Gale? Nolan? Bellamy?)
Super, dostajesz punkciki ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)