niedziela, 14 stycznia 2018

Od Naomi C.D Louise

- W takim razie Lou. Pani Rose prosiła, żeby dać Ci jeszcze to. Widocznie James zapomniał przekazać na miejscu - wytłumaczyłam, podając zapisaną drukiem kartkę, chyba z rozkładem posiłków na stołówce. Dziewczyna bez słowa z machinalnym uśmiechem chwyciła zwitek i weszła do pokoju. Zadowolona, że moja rola dziewczyny na przesyłki została spełniona, wróciłam do swojego pokoju. Tam zdecydowałam się zaparzyć herbatkę na rozgrzanie - moją ulubioną w zimie, pierniczkową ze śliwką. Pożerając wczoraj upieczone, kruche ciasteczka i popijając przygotowany napój, spędziłam czas, jaki pozostał do przyjścia blondynki, którą miałam oprowadzić.
- Hallo? - usłyszałam znajomy głos, poprzedzony pukaniem.
- O, to ty! Wcześnie - stwierdziłam. - Chcesz może herbatki? Jestem prawdziwym ekspresem do tego napoju, mam z 40 rodzajów i sporo syropów.
- Hmm... A ta, co pijesz? - Louise niepewnie weszła do pokoju, wskazując dzbanek z cieczą. Najpewniej nie chciała tu długo siedzieć.
- Tak, piernik i śliwka, rozgrzewająca. Chcesz?
- Może być.
Podałam gorący kubek.
- Z kim dzielisz pokój? - zagaiła dziewczyna, spróbowawszy picia.
- Z Adą i Esmą. Poznasz pewnie później. Lepiej chodźmy już, za chwilę zrobi się jeszcze zimniej - ponagliłam, zarzucając na siebie kurtkę.
Przeleciałyśmy szybko plac, 2 stajnie, siodlarnię i paszarnię oraz jeszcze kilka innych, podobnych budynków. Streściłam Lou opis tych koni, które moim zdaniem były godne polecenia. W końcu weszłyśmy do stajni prywatnej.
- To moje wierzchowce - 3-letni Mezzo aka Pędzel i był jeszcze Szczurzy, czyli Empire du Rouet, niecałe 6 latek, ale jest ciepło i go padokuję. Pierwszy to KWPN, drugi natomiast selle fracais - wytłumaczyłam, wskazując ciemnogniadego członka Zgrai Czynnego Padokowego Rozrabiania.
- Wow, ładny. A czym się z nimi zajmujesz?
- I skokami, i ujeżdżeniem, nigdy nie mogę się zdecydować, dlategoż biedne koniki są zmuszane do bycia wszechstronnymi. Ale Mezzo dopiero co zaczyna pracę pod siodłem. Chodź, zobaczymy, co tam u Szczurka.
Kiedy znalazłyśmy się za stajnią, a przed padokami, otworzyłam usta ze zdumienia. Empi, tak, właśnie mój podopieczny, spokojnym kłusikiem biegł między ogrodzeniami pastwisk. Jakby to była jego rutyna codzienna. Nie wiedziałam, jak się wydostał z wybiegu, ale na samą myśl, że znowu najprawdopodobniej go przeskoczył, przeszły mi ciarki po plecach. Nie miałam zamiaru go uczyć, czego nie wolno, to już 6-letni koń. Kiedy już się otrząsnęłam, szybkim, zdecydowanym krokiem podążyłam w jego kierunku, krzycząc:
- Du Rouet, co ty sobie wyobrażasz?! Zasad wyuczonych od malucha Ci się zapomniało, pewnie!
Mój własny koń spojrzał na mnie tak, jakby dopiero co mnie zauważył, z wielkim zdziwieniem, po czym... skręcił w boczną ścieżkę, przyspieszając tempa. Prychnęłam zdenerwowana i także zaczęłam biec. Za nami, wolniejszym krokiem szła Lou, chichocząc niemiłosiernie. W końcu, po jeszcze kilku zmianach kierunku, zagoniłam go w ślepą uliczkę, czyli łączkę, która kończyła tereny przeznaczone na wypas. Ślepą... tylko pozornie, bo sąsiadującą z padokiem Rosabell i Wings, które za bramkę miały linkę, nauczone respektu do niej. U Empika nie stosowałam takiego rozwiązania, więc chytrus pod taką wymówką staranował im wejście - sznurek rozwiązał się, a on dumnie wkroczył na ich posesję. Klacze nie były zadowolone z sytuacji, ale oczywiście tym razem wyjścia już nie było, Empire chyba nie przewidział. Stanął w kącie i nagle przyjął pozę niewiniątka. Prychnęłam jeszcze raz i chwyciłam go ostro za kantar.
- Dwu-latek czy sześcio? Jesteś już teoretycznie dorosły, Du Rouet. I przeskakujesz ogrodzenia. Masz ze mną na pieńku - powiedziałam, prowadząc go z powrotem na padok. Oczywiście, swojej postawy nadal nie zmienił. Louise kontynuowała rechotanie, wlokąc się z tyłu, z drugiej strony nie pomyślałam, jak komicznie mogłoby to wyglądać.
- Patrz, chyba jednak nie przeskoczył, furtka jest otwarta! - wskazała nagle pastwisko Szczurzego. - W ogóle, to też ogier, że puszczasz go samego?
- Nie, wałach, z jajkami pożegnał się już dawno... Rzeczywiście. Zazwyczaj hasa ze Stormem, ale tego dnia akurat tamten nie był padokowany i nie miałam go gdzie włożyć.
Ogier wysłał mi znaczące spojrzenie.
- Czyli samotność i majstrowanie przy bramce, tak? - westchnęłam przeciągle. - Dobrze, wybaczam Ci, Gryzoń. Cyrk mógłby być mniejszy, ale... Hmm, i tak już w sumie się wybiegałeś, nie, pójdziesz już za to do stajni.
Odprowadziłyśmy Gniadego do stajni.
- W sumie to już cię oprowadziłam... - zaczęłam.

Lou? Nie jest idealne, nie jest dobre i wgl, ale... następnym razem odpiszę fajniejszym (ktoś wgl rozumie ten koniec?) xDDDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)