Cała złość, która jeszcze kilka sekund temu władała moim ciałem, nagle zupełnie ze mnie spłynęła. Przez moment dosłownie zesztywniałam, jakby mnie ktoś potraktował zaklęciem "drętwota" z książki J.K. Rowling. Po prostu stałam niczym zamieniona w posąg. Zapewne, moje zachowanie w obecnej sytuacji, pozostawało wiele do życzenia, ale jakoś tak przestałam myśleć o tym, co powinnam zrobić. Bez wątpienia, działo się teraz ze mną coś nietypowego. Przysunęłam wargi do ust Bellamy'ego. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam czegoś tak zaskakującego, a zarazem przyjemnego. Dotychczas miałam okazję oglądać tego typu sprawy tylko na filmach, a akurat na romansidła, gapię się naprawdę stosunkowo rzadko. Tym bardziej czułam się trochę głupio, bo się nigdy w życiu z nikim się nie całowałam. Z tego wszystkiego nogi mimowolnie mi się ugięły, co musiało wyglądać wyjątkowo nienaturalnie; a bukiet upadł na podłogę, bo dłonie znalazły się na ramionach chłopaka. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie...
Nagle dotarło do mnie, że ktoś zmierza w naszą stronę i w porę się opamiętałam. Oczywiście, Rose musiała przechadzać się po korytarzu akurat teraz! Czym prędzej weszliśmy do środka. Dokładnie zamknęłam za sobą drzwi, rzucając klucze na fotel.
- Pffff... Czemu pani Elizabeth kontroluje, co się dzieje w akademiku?
- Wiesz, ciekawe rzeczy się tu wyprawiają! - zaśmiał się chłopak - Co myśmy w ogóle przed chwilą robili?
- A bo ja wiem?... - wzruszyłam ramionami z nieco zmieszanym uśmiechem na twarzy, który musiał wyglądać wyjątkowo głupkowato - To mój pierwszy raz...
Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Obydwoje byliśmy trochę (okey, przyznaję, ja bardzo) zakłopotani całą sprawą.
Nabrałam szybko powietrza, po czym wypuściłam je, aby opanować narastające emocje i spojrzałam na ciemnowłosego, już trochę spokojniejsza - Dziękuję za bukiet...
Dobra, powinnam się bardziej wysilić z tymi podziękowaniami, ale mi słów zabrakło... Czułam do Bellamy'ego coś, czego nie byłam w stanie wytłumaczyć i bolało mnie to, że tak trudno było mi to powiedzieć.
- Em, cieszę się, że ci się podoba... - Bellamy'emu też jakoś mowę odebrało.
- Napijesz się czegoś? Sok, herbata...? - stwierdziłam, iż chyba lepiej będzie zmienić temat - Chodź, nie stójmy tak przy tych drzwiach.
- Może być sok. - odparł chłopak, podchodząc do szafki, by wyjąć szklanki, tymczasem ja sięgnęłam po karton soku pomarańczowego, po czym wlałam napój do naczyń. Gdy już opróżniliśmy zawartość szklanek, jeszcze chwilę porozmawialiśmy, jednak niedługo potem, Bell zakomunikował mi, że musi już się zbierać. Właściwie to nie chciałam, żeby sobie poszedł, ale postanowiłam go nie zatrzymywać. A może powinnam?
- Bellamy...? - zerknęłam na chłopaka, który słysząc mój głos, odwrócił się - Spotkamy się jutro? - zapytałam z nadzieją.
- Jasne. - ciemnowłosy skinął przytakująco głową, posyłając mi lekki uśmiech, po czym wolnym krokiem oddalił się korytarzem w stronę swojego pokoju.
***
Wyłączywszy lampkę nocną, padłam na łóżko. Nim udało mi się zasnąć, przez długą chwilę gapiłam się w sufit. Czułam się dziwnie, a nawet bardzo dziwnie. W głowie kłębiło mi się tyle myśli. Umysł buzował od emocji, zaś serce waliło niczym oszalałe, poruszane przez fruwające w środku motyle. Poniekąd, takie coś się dzieje, kiedy przychodzi miło... Hm, jak to nazwać? Miłość? No na to chyba wygląda. Ta, Riley, nie bój się tego słowa i przestań przez chwilę analizować to całe zajście, bo tego, co właśnie czujesz, raczej nie da się ubrać w słowa. Przestań tyle myśleć, wyłącz, choć na chwilę swój mózg i pomyśl serduchem.
***
Ostatnia lekcja dłużyła mi się tego dnia jak nigdy wcześniej. Z wyczekiwaniem śledziłam wzrokiem smętnie przemieszczającą się po tarczy zegara wskazówkę. Oderwałam się na chwilę od urządzenia, aby zapisać podyktowane przez profesora zadanie.
- Riley, może ty nam coś powiesz na ten temat?... - niski, męski głos wyrwał mnie ze stanu zamyślenia.
Masz ci los! Zauważył... Odgarnąwszy z czoła kosmyki włosów, które wpadały mi do oczu; skierowałam spłoszony wzrok na twarz nauczyciela. Jego spojrzenie było takie... Aj, lepiej nawet nie mówić. Ewidentnie zalazłam mu teraz za skórę. Właściwie i tak zrobiłam te kilka zadań wcześniej niż pozostali, więc z teoretycznego punktu widzenia, nie powinnam się zbytnio stresować.
- Ymhh... - usiadłam prosto, aby móc nieco lepiej wypaść podczas odpowiedzi - Może pan powtórzyć pytanie?
- Podaj wynik podpunktu D z zadania szóstego. - wypowiadając te słowa, wciąż mierzył mnie wzrokiem.
Przyznaję, odpowiedzi ustne nie są moją mocną stroną, aczkolwiek czy miałam teraz jakikolwiek wybór? Zerknęłam na kartkę w zeszycie, gdzie zostało zapisane zadanie.
- 18,44... - odparłam ściszonym głosem, bo nie byłam pewna, czy to dobry wynik.
Mężczyzna lekko zmarszczył brwi, spoglądając na mnie krytycznie spod grubych szkieł okularów - Dobrze.
Odetchnęłam z ulgą, udało się.
Z pewnością poszłoby znacznie lepiej, gdyby mój język łaskawie nie zawiązywał się na supeł, przy nawet niewielkiej domieszce stresu. Na sklerozę nie narzekam, bo to nie ona jest tutaj przyczyną. Jakby nie mogli zrobić matematyki na trzeciej albo czwartej godzinie. Nie mnie jedynej wysiada mózg pod koniec lekcji. Niedługo potem, naszą klasę uratował głośny sygnał dzwonka. Opuściwszy salę, kierowałam się korytarzem w stronę szafek, gdy nagle moim oczom ukazała się znajoma, ciemna czupryna. Trzeba przyznać, chłopak miał w sobie niezaprzeczalny urok. Uśmiechnęłam się pod nosem, czym prędzej go doganiając.
- Skończyłeś już lekcje? - zapytałam znienacka, lekko cmoknąwszy chłopaka w policzek.
- Riley?... - Bellamy wyglądał na odrobinę zaskoczonego, moim nagłym pojawieniem się.
Muszę przyznać, wyraz jego twarzy rozśmieszył mnie do tego stopnia, że musiałam zasłonić usta, by choć trochę zatuszować cichy chichot, który wydobywał się teraz z moich warg.
- A kogoś się spodziewał? - wzruszyłam ramionami, na moment odwracając rozbawiony wzrok dla niepoznaki, po czym szybko zmieniłam temat - Masz jakieś plany na dzisiaj?
- Właściwie to nie, idę teraz na obiad. A jak ci dzień mija? - Bell uśmiechnął się szeroko.
- Weź, nawet nie pytaj...
- Niech zgadnę, znowu pan Harrison?
- Ta... - przewróciłam wymownie oczyma.
Przez chwilę obydwoje milczeliśmy, przedzierając się przez tłumy ludzi na korytarzu. Dopiero gdy dotarliśmy do stołówki, mogliśmy usiąść i spokojnie porozmawiać.
***
- Chcesz dziś pojeździć na parkurze? - zagadnął Bellamy, kończąc już posiłek.
- Chętnie. - westchnęłam - Właściwie już skończyłam lekcje, więc nie musisz na mnie czekać.
- Świetnie! - poprawił plecak na ramieniu - Tylko odniosę książki do pokoju...
Niedługo potem, wyszliśmy z budynku szkoły.
- To widzimy się na parkurze? - chłopak zerknął na mnie, aby się upewnić, że nie zmieniłam zdania.
- Tak, osiodłam tylko Dancing Stara. - w odpowiedzi skinęłam głową, chowając ręce do kieszeni, bo poczułam nieprzyjemny chłód, przemykający między palcami (jak zwykle zapomniałam rękawiczek).
- Przecież nigdzie się nie spieszymy... - stwierdziłam, wyrównując krok z szybkim marszem Blake'a.
Bellamy?♡
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)