sobota, 27 stycznia 2018

Od Louise C.D Holiday

Uśmiechnęłam się diabelsko w stronę czajnika, który nagle zmienił swoje nastawienie do mnie i zaczął leniwie ogrzewać swoją zawartość. Choć ten jeden kubek mógł mnie uratować od zamarznięcia na dzisiejszych jazdach, późna godzina zmusiła mnie do pozostawienia ugotowane wody.
Wieszak ledwie się podniósł z ziemi. Przewrócony przed chwilą przez gwałtowne pociągnięcie kurtki teraz upierał się, by pozostać na brzozowych panelach. Tym razem to ja uległam i machnąwszy ręką, wyleciałam jak z procy przez drzwi.
Prędkość, jaką moje nogi nadały ciału, była wręcz zaskakująca. Niezrozumiałe spojrzenia innych przechodzących akurat wtedy studentów budziły we mnie jeszcze większego demona szybkości. Szybko zerknęłam na dzisiejszą rozpiskę.
Lekko pomiętolona kartka informowała drobnym druczkiem o wierzchowcach. Automatycznie zmierzyłam wzrokiem wszystkie boksy, próbując sobie przypomnieć ten konkretny, w którym zazwyczaj przebywała wyznaczona hanowerka.
Szósty boks, od potężnych wrót stajni, zajmowała wysoka i umięśniona klacz. Tabliczka na drewnianych drzwiach boksu miała szczęście nosić imię równie wdzięczne co jego właścicielka.
Lemon stała wyprostowana, jakby tylko czekała na odrobinę ruchu.
— To do roboty. — westchnęłam przeciągle, gwałtownie się odwracając do klaczy plecami i podążałam za mokrymi śladami butów zapewne w stronę siodlarni. Jednak nie zobaczyłam upragnionego pomieszczenia, a ustawione w stos bele słomy.
— Emm... Hej? — Zaciekawiony ton osoby tonącej w słomie z książką sugerował na to, że musiałam nieźle zabłądzić. Zza beli wystawiła jedynie głową rudowłosej dziewczyny o bladoniebieskich oczach, których barwą dorównywał ocean.
— Zbłądziłaś w tym labiryncie? — Uśmiechnęła się, nie czekając na odpowiedź.
— Tylko ja potrafię się zgubić w stajni, zapewniam — odparłam w przerwach pomiędzy śmianiem. Czas nagle przestał wywierać na mnie takie poczucie winy. Towarzyszka się przyłączyła do mojej rozweselonej osoby nie cichszym śmiechem.
— Zauważyłam — przyznała z dziwną szczerością — chodź za mną, jak masz mieć za dziesięć minut jazdę, lepiej się pospieszyć.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością w oczach, którą, jak mam nadzieję, była chociaż przez chwilę widoczną. Raczej nie próbowałam kusić losu, by obrócił przemiłą dziewczynę przeciwko mnie.

Dwie pary butów wydawały charakterystyczny stukot, tuż obok siebie. Dźwięk odbijał się łagodnie od ścian, czym prędzej powodując rodzaj echa.
— To tutaj. Weź sprzęt, pomogę ci ze szczotkami. — Oferta nadal nieznajomej mi choćby z imienia towarzyszki, właśnie ratowała moją biedną osobę przed spóźnieniem na pierwszą godzinę nieubłaganie zbliżających się zajęć.
— Chyba zapomniałam się przedstawić, wybacz, jestem Holiday — przedstawiła się, nie zaniechając ani na chwilę uśmiechu na twarzy.
— Louise, wszystkie ksywy dozwolone — odparłam, taszcząc przez korytarz kawał ciemnobrązowej skóry z niezabezpieczonymi strzemionami, przez co wdzięcznie się odbijały. Dźwięk sprawiał wrażeni, jakby z nieba urwał się przedszkolak i wesoło zabawiał się w perkusistę. Holiday przeklęła pod nosem na temat nieumytego wędzidła i odpowiedzialności najmłodszych uczniów. Zaśmiałam się, jednak nie tyle z nieodpowiedzialności dzieciaków, jednak przepłynięcia zgrabnie przez usta przekleństwa. Zabrzmiało co najmniej tak, jakby powtarzała je codziennie.
— Zaraz wracam, Lemon nie zasługuje na takie wędzidło. Zacznij beze mnie, byle się pospiesz i w miarę możliwości zachowaj porządek.

Obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła z powrotem do pomieszczenia, które jeszcze nie tak dawno zostało zaszczycone naszą obecnością.

Mój język sięgał już szarej cegły, a z gardła wyrywało się dyszenie, świadczące o przyspieszonym oddechu i większej ilości pompowanej krwi.

Klacz zmierzyła mnie ciekawskim spojrzeniem, jednak ledwie to zrobiła, już łeb skierowała w dół, szukając w słomie czegokolwiek, co mogłaby uznać za interesujące.

Fioletowy kantar, nieco bezwładnie zwisający na smukłym łbie gniadoszki, szybko znalazł się pod władzą czarnego uwiązu. Pociągnięta przeze mnie klacz, leniwie wyczołgała się z czterech ścian boksu. Jednak ledwie zdążyłam ją przywiązać, już ktoś przebiegł, równie donośnie dysząc.

Holly?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)