wtorek, 2 stycznia 2018

Od Oriane C.D Riley - zadanie 23

Dzisiejszy dzień był dość ciężki jak dla mnie, musiałam użerać się z Wirtuozem, aby posłusznie dał się wyczyścić, już nie wspominając o tym, żeby zapiąć na spokojnie lonżę. Spoglądałam na siwka kątem oka, kiedy postanowił kopnąć w ścianę boksu, chwyciłam za końcówkę liny i wyprowadziłam go, był dziś bardzo niespokojny, dlatego postanowiłam pójść na parkur, aby trochę sobie poskakał, jednak już ktoś tam był... w moje czy rzucił się srokaty wałach, który nagle zatrzymał się przed przeszkodą, prawie wyrzucając jeźdźca w powietrze, następnie spojrzał w naszym kierunku, a ja znieruchomiałam, ignorując mojego ogierka, który już zaczął się wiercić, kłusując w kółko. Podeszłam bliżej, chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku.
- Nic Ci się nie stało?- Zapytałam, ale dziewczyna pokiwała głową z delikatnym uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą...- Nazywam się Oriane.- Przedstawiłam się, ignorując Wirtuoza, który wargami skubał moją koszulkę.
- Riley.- Podałyśmy sobie ręce, patrząc na siebie. Przeprosiłam nowo poznaną osóbkę i poszłam na kryty lonżownik, próbując coś zdziałać, ale niestety nic się nie dało dziś zrobić. Westchnęłam podirytowana, spoglądając na ogiera, który co chwile zatrzymywał się, albo kopał powietrze, po prostu nic tylko rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.
Po nieudanym treningu stwierdziłam, że dam sobie spokój z tym młodzieńcem i wstawię go z powrotem do boksu, którego nie wiem jak ale zapomniałam zamknąć. Państwo Rose poprosili mnie wcześniej, abym się zajęła tym ich ogródkiem, tak więc gdy tylko przebrałam się w stare dresy, poszłam zabrać się do roboty, zabrałam potrzebne mi narzędzia i skierowałam się ku zieleninie. Rosły tam najróżniejszej maści kwiaty oraz warzywa i może kilka owoców, widać było, że państwo Rose dbali o ten ogródek... zastanawiałam się, ile czasu w to włożyli... bo przecież mieli jeszcze z nami lekcje... kiedy oni na to znajdywali czas?! Zaczęłam się brać już do roboty, kiedy nagle usłyszałam rżenie i urwany stukot kopyt. Odwróciłam się i... nie mogłam uwierzyć w to, co widzę... siwa paszcza zaczęła jeść marchewki, i niszczyć nieumyślnie roślinki.
-Wirtuoz!- Krzyknęłam, rzucając motykę gdzieś w bok i chwytając go za kantar, ale ten mimo wszystko rozgrzebywał kopytem wszystko, co według niego nadawało się do jedzenia. W końcu szpinak i brukselka wylądowały na drodze... widocznie nawet końskim dzieciom nie smakowały, nie powiem, trochę mnie to rozbawiło. Szarpnęłam go za kantar, ale wkrótce do akcji wkroczyły dwa inne konie, które uwolnił chyba po drodze. - No chyba sobie ze mnie jaja robicie.- Szepnęłam i spojrzałam w kierunku innych kopytnych, które zaczęły rozwalać ogródek.- No nie wierzę... to chyba jakiś koszmar.- Jęknęłam załamana i próbowałam pochwycić kolejnego, jednak ten szybko odskoczył, niemalże kopiąc mnie... cudem uniknęłam spotkania z kopytami ogier, który nie był zbyt zadowolony, ale chyba niszczenie ogródka państwa Rose sprawiało mu dużą frajdę.
-Pomóc Ci?- Usłyszałam głos, który skądś kojarzyłam, jednak nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Odwróciłam się w jego kierunku i zauważyłam tę samą dziewczynę, którą poznałam kilka chwil temu.
-Bardzo bym prosiła... nie dam sobie z nimi rady.- Powiedziałam zakłopotana, gdyż nie bardzo lubiłam, jak komuś zawracałam tyłek. Wkrótce konie były już w swoich boksach, tym razem byłam pewna, że boks Wirtuoza był zamknięty dość dobrze. Odwróciłam się w kierunku dziewczyny z lekkim uśmiechem.- Dziękuję Ci za pomoc. W ramach podziękowań posprzątam boks Twojemu koniowi- Zaśmiałam się i wróciłyśmy na miejsce zbrodni. Ogródek był w opłakanym stanie.
-Może uda się go jakoś naprawić.- Odezwała się.- Przynajmniej część z tych roślin.
Bez słowa pokiwałam głową i pochyliłam się nad ogródkiem. Chwila pracy i wrócił do prawie normalnego stanu. W końcu zauważyłam samochód państwa Rose, przełknęłam ślinę i podeszłam bliżej nich.
- I jak? Poradziłaś sobie?- Zapytała Elizabeth z lekkim uśmiechem, wyciągając siatki z zakupami.
-No cóż... nie do końca, Pani profesor.- Zaczęłam, drapiąc się po głowie.- Bo... konie, że tak powiem, wbiły i zrobiły rozróbę... ale ja i Riley opanowałyśmy sytuację i ten... uratowałam trochę roślin. Mam nadzieję, że się Pani na mnie nie gniewa.- Powiedziałam, szurając butem po kostce brukowej.-
-Oj to nic! Naprawdę nic! Dobre i to... ach te nasze rumaki... ciągle coś nabroją. Dlatego kocham tę Akademię.- Po tych słowach przytuliła mnie, przez co na mojej twarzy wymalował się szok.
- Dziękuję Pani profesor.- Uśmiechnęłam się, kiedy mnie puściła i wkrótce odeszłam razem z moją nową koleżanką w kierunku stajni.- No to... może się poznamy trochę bliżej? Masz ochotę na teren? Albo nie wiem... może masz ochotę posiedzieć w akademiku i napić się czegoś?

<Riley? xD

Punkciki ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)