- Zanim całkowicie odpłyniesz, mógł mi podać swoje imię? - zapytała, a jej głos dotarł do mnie jakby przez szybę.
- Aiden Styles, moja droga, a teraz pozwolisz, że udam się w krótką drzemkę. - mruknąłem krytycznie i delikatnie ułożyłem się na boku, pilnując siebie, by nie zasnąć na plecach. Kilka wizji przebiegło jeszcze przez pobudzony, a zarazem osowiały mózg i zasnąłem, snem twardym, niemalże niemożliwym do przerwania. To było coś, co kochałem w niej najbardziej. Możliwość odpłynięcia.
~*~
kocham cię
Oślepiający blask, przebił się przez delikatnie zaciśnięte powieki i okalający je krótki wachlarz rzęs. Mruknąłem jakieś niezrozumiałe słowa i naciągnąłem białą kołdrę na głowę, odwracając się tyłem do okna. Przeszywający ból w czaszce dobitnie uświadomił mnie o zakończonym działaniu białego kryształu. Silne pragnienie ponownego zażycia zatańczyło wewnątrz mnie, lecz jeszcze silniejsza okazała się być wola, która wyraźnie uświadamiała reszcie, że nie stać mnie na ciągłe ćpanie. Z resztą nie jestem typowym narkomanem, zanurzonym w heroinizmie. Zacisnąłem pięści w koncentracji, usilnie próbując wydedukować jaki jest dziś dzień tygodnia.
- Sobota. - wydukałem, uprzedzając potężne ziewnięcie.
- Co? - Usłyszałem damski głos, kompletnie nieprzypominający żadnej lepiej, lub słabiej znanej mi barwy. Zaskoczenie i delikatne przerażenie zawirowało w mojej głowie, co wywołało u mnie niemalże natychmiastowe podniesienie się z wygodnego łóżka dwuosobowego. Oczy zostały skierowane szybko i bezbłędnie na źródło dźwięku, natarczywe przyglądanie się z mojej strony wywołało u nieznanej mi dziewczyny delikatny rumieniec, który spłynął po jej policzkach.
- Ahh, no tak, zapomniałam. Jestem twoją nową współlokatorką, Caroline Wilson. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Ja najpewniej ci się przedstawiłem, wybacz za moje wczorajsze przywitanie. - zaśmiałem się.
- Nie masz za co przepraszać. Teraz znikam, mam kilka formalności do załatwienia a niezbyt chcę mi się ciągnąć z tym niewiadomo ile czasu. - westchnęła i szybko wyszła z pokoju. Myśli mi szalały, dziewczyna była niesamowicie urokliwa. Przewróciłem oczami i z delikatnym pomrukiem wybrałem jakiekolwiek ubrania nadające się do jazdy. Czarne bryczesy zdawały się być idealnym odpowiednikiem do ciemnoszarego golfu, który bardzo szybko spoczął na moich barkach. W łazience wykonałem swoje podstawowe czynności, nie zapominając o zaczesaniu włosów, które musiały prędko odwiedzić salon fryzjerski. Z pośpiechem naciągnąłem sznurowane oficerki i wychodząc z pokoju, zatrzasnąłem drzwi. Kroki skierowałem do akademickiej stajni, gdzie zostałem powitany radosnym rżeniem wierzchowców. Kilka uczniów przechadzało się korytarzem, lecz żaden z nich nie wykazywał swoim strojem, ani zachowaniem na to, że chcą wsiąść i przeprowadzić sobie samodzielny trening. Moje oczy przewędrowały po dwóch szeregach, szukając wierzchowca, który idealnie nadawałby się na moje zamiary na dzisiejszy trening. Padło na Paris, która leniwie przeżuwała siano w swoim boksie. Ruszyłem do szafek uczniów, z której zabrałem kask i palcat skokowy, a później swoje kroki skierowałem do siodlarni, z której został zabrany ciemnobrązowy sprzęt Paris, który kolorystycznie idealnie pasował do skóry moich oficerek. Zabrałem wolnoleżące, suche ochraniacze, i rzuciłem na górę zabranego sprzętu. Siodło i ogłowie zawiesiłem na wieszakach, a skrzynkę niechlujnie rzuciłem na brukową kostkę, którą wyłożony był korytarz. Klacz wystawiła przez kraty boksu swoje ruchliwe chrapy i wypuściła powietrze, które prędko zamieniły się w białe kłęby dymu, przypominającego ten papierosowy.
- Cześć, piękna. - mruknąłem, otwierając boks. Czule pogładziłem siwiejące czoło wierzchowca, który radośnie wpychał swój łeb jeszcze bardziej pod rękę.
- Ja najpewniej ci się przedstawiłem, wybacz za moje wczorajsze przywitanie. - zaśmiałem się.
- Nie masz za co przepraszać. Teraz znikam, mam kilka formalności do załatwienia a niezbyt chcę mi się ciągnąć z tym niewiadomo ile czasu. - westchnęła i szybko wyszła z pokoju. Myśli mi szalały, dziewczyna była niesamowicie urokliwa. Przewróciłem oczami i z delikatnym pomrukiem wybrałem jakiekolwiek ubrania nadające się do jazdy. Czarne bryczesy zdawały się być idealnym odpowiednikiem do ciemnoszarego golfu, który bardzo szybko spoczął na moich barkach. W łazience wykonałem swoje podstawowe czynności, nie zapominając o zaczesaniu włosów, które musiały prędko odwiedzić salon fryzjerski. Z pośpiechem naciągnąłem sznurowane oficerki i wychodząc z pokoju, zatrzasnąłem drzwi. Kroki skierowałem do akademickiej stajni, gdzie zostałem powitany radosnym rżeniem wierzchowców. Kilka uczniów przechadzało się korytarzem, lecz żaden z nich nie wykazywał swoim strojem, ani zachowaniem na to, że chcą wsiąść i przeprowadzić sobie samodzielny trening. Moje oczy przewędrowały po dwóch szeregach, szukając wierzchowca, który idealnie nadawałby się na moje zamiary na dzisiejszy trening. Padło na Paris, która leniwie przeżuwała siano w swoim boksie. Ruszyłem do szafek uczniów, z której zabrałem kask i palcat skokowy, a później swoje kroki skierowałem do siodlarni, z której został zabrany ciemnobrązowy sprzęt Paris, który kolorystycznie idealnie pasował do skóry moich oficerek. Zabrałem wolnoleżące, suche ochraniacze, i rzuciłem na górę zabranego sprzętu. Siodło i ogłowie zawiesiłem na wieszakach, a skrzynkę niechlujnie rzuciłem na brukową kostkę, którą wyłożony był korytarz. Klacz wystawiła przez kraty boksu swoje ruchliwe chrapy i wypuściła powietrze, które prędko zamieniły się w białe kłęby dymu, przypominającego ten papierosowy.
- Cześć, piękna. - mruknąłem, otwierając boks. Czule pogładziłem siwiejące czoło wierzchowca, który radośnie wpychał swój łeb jeszcze bardziej pod rękę.
~*~
Po efektywnej rozgrzewce, rozpocząłem pracę na drągach i koziołkach, które Paris pokonywała bardzo ochoczo, rozluźniając się i otwierając na kontakt z pyskiem. Pchana siłą zadu, wykonywała efektywne przejścia kłus-galop. Klacz należała do koni obdarzonych niesamowicie wygodnymi chodami, które w połączeniu z jej anielskim charakterem tworzyły cudownego konia. Lubiłem ją najbardziej z dotychczas poznanych tu koni. Wykorzystując pozostawioną przez poprzedniego użytkownika placu krzyżaki, zacząłem główną część treningu, czyli skoki. Nie miałem zamiaru pracować na dużych wysokościach, chciałem popracować nad swoją rónowagą, dosiadem i samym doprowadzeniem konia do przeszkody.
Jazdę zakończyłem na wysokości ledwie siedemdziesięciu centymetrów, które zostały pokonane w zadowalającym mnie stylu. Rozgrzane ciało klaczy parowało, więc od razu po opuszczeniu jej grzbietu, i poluźnieniu popręgu, narzuciłem na nią osuszającą czarną derkę. Po wykonaniu okrążenia w ręku, opuściłem plac i w zamyśleniu ruszyłem do stajni. Dogłębnie analizowałem nasze dzisiejsze poczynania i bez namysłu pogładziłem muskularną szyję. Zanim się obejrzałem, znaleźliśmy się w boksie. Paris wyjątkowo współpracowała przy rozsiodływaniu, więc bardzo szybko pozbyłem się z jej nóg ochraniaczy, a siodło ustąpiło miejsce na grzbiecie derce. Nagle usłyszałem ciche brzęknięcie krat od boksu. Klacz nastawiła uszy w kierunku dźwięku, tak samo jak ja skierowałem tam swój wzrok.
- Dzień dobry, współlokatoreczko. - zaśmiałam się i ściągnąłem ogłowie.
Caroline?
970 słów = 3 punkty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)