sobota, 1 grudnia 2018

Od Caroline C.D Harry'ego

W znudzeniu owijam mokre kosmyki włosów dookoła smukłego palca wskazującego. Drugą dłonią leniwie stukam o blat, oczekując oderwanej od dotychczasowych obowiązków sekretarki. Mieliśmy znaleźć się u niej co prawda nieco wcześniej, ale korki na drodze nie były zbyt przychylne naszym założeniom. Nathan dwa razy pod rząd upomina mnie o stanie w miejscu choć przez kilka sekund, ale nie słucham go po tym, jak niedługo wcześniej doprowadził mnie do granic jakichkolwiek możliwości. Stoimy więc przemoczeni we względnej ciszy, dopóki nie przerywa jej ciepły głos stosunkowo młodej kobiety. Urywam wystukiwanie rytmu i prawie akceptuje to, jak blondyn chce załatwić wszystkie formalności za mnie.
- Przepraszam, że musieliście państwo czekać – odzywa się zza blatu sekretarka łamaną angielszczyzną, a jej akcent zdradza pochodzenie właśnie z Chorwacji. Wygląda na prawie równie zmęczoną co i my, ale mimo to sili się na profesjonalny uśmiech. Jej włosy mają śliczny odcień chłodnego blondu. – Caroline Wilson, tak?
- Zgadza się.
Dalej słychać już tylko stukanie o klawiaturę – blondynka wklepuje coś kilkakrotnie i zerka na przywieszoną na ekranie monitora kartkę, zanim obraca się do tyłu i sięga po odpowiednią kartę, która, jak błyskotliwie zgaduję, otwierać musi drzwi do przypisanego mi lokum.
- Pokój znajduje się na drugim piętrze, na samym, samym końcu. Numer trzydzieści jeden – oznajmia, kładąc plastikowy prostokącik obok mojej położonej na blacie dłoni. Z wdzięcznością chowam go do kieszeni skórzanej kurtki, by nie postanowił się gdzieś zawieruszyć. – Mieszka w nim już od tygodnia jeden młodzieniec i nie zakładamy w nim nikogo więcej.
- Słucham? – Tym razem to Nathan zabiera głos, wściekle świdrując mnie chłodnym wzrokiem. Upijam się triumfem, doskonale wiedząc, że nie jest w stanie zabrać głosu także i w tej kwestii. Zakładam, że w głowie funduje mi już podwiązanie jajowodów, zakłada żelazną bieliznę i wygłasza dożywotni celibat. – Proszę to zmienić.
Kobieta przygląda nam się z dezorientacją, doskonale wiedząc, że szczegóły tego typu były dopięte na ostatni guzik już miesiąc przed moim przyjazdem.
- Ojciec się zgodził.
Blondyn prycha z niedowierzaniem.
- Tylko tego brakowało, to niedorzeczne…
- Zawsze można dokonać jeszcze zmiany – wcina się sekretarka. – Mamy jeszcze wolne pokoje…
- Nie, dziękujemy. – Uśmiecham się uroczo, by zamaskować niegrzeczne wtrącenie się w zdanie przedmówcy. Nie łagodzi to jednakże na moje oko sytuacji.
- W takim razie, jeśli byłabyś jeszcze dzisiaj w stanie, to prosiłabym cię o zejście do biura i podpisanie kilku formalności. Nic się nie stanie co prawda, jeśli załatwisz to rano, ale lepiej mieć już to z głowy. – Unosi na nas wzrok znad papierów. – Jeśli nie macie państwo pytań, to tyle ode mnie. Dziękuję.
- Dziękujemy.
Nathan czeka tylko, jak kobieta zniknie z naszego pola widzenia, a my zostaniemy sami. Chwyta mnie wówczas za nadgarstek, bym spojrzała w jego kierunku, co robię bez większego ociągania. Nie zliczę nawet który to już raz, podczas którego poczęłam zastanawiać się, dlaczego jest taki zaborczy i absolutnie nieustępliwy.
- Żartujesz sobie, prawda?
Kręcę, z cieniem uśmiechu na ustach, głową.
- Jestem już dużą dziewczynką. – Wyswobadzam się z ciążącego już uścisku i pokrzepiająco klepię go po barku. Blondyn stoi jednak niewzruszony i nie wygląda, jakby miał zamiar zmienić zdanie. Nie interesuje mnie to zbytnio. – Samodzielną, prawie dojrzałą…
- I naiwną. – Wywraca zielonymi tęczówkami. – Ale przede wszystkim upartą.
Wpatrujemy się w siebie dłuższą chwilę, tocząc walkę na równie zawzięte spojrzenia.
- Dobranoc? – Unoszę kąciki ust, uznawszy dyskusję za skończoną. Trochę się rozluźnił i nawet przytulił mnie ostatecznie, więc uznaję to za niewerbalną kapitulację.
- Dobranoc. Dasz sobie radę z tymi walizkami?
- Chyba tak. – Całuję go lekko w policzek i staję na palcach, by poczochrać mu zmoknięte włosy. – Jeszcze raz dzięki.
Mimo wszystko pożegnanie było dla mnie w jakimś stopniu ciężkie. Spoglądanie na odchodzącego brata, pozostanie na ciemnym korytarzu tylko i wyłącznie z własnymi walizkami i odgłosami rozmów wywarło na mnie wrażenie – pierwszy raz bowiem zdałam sobie sprawę, że do rodzinnego domu mam osiem godzin drogi, a ja pozostałam skazana na pastwę dostosowania się charakterem do zupełnie obcych mi ludzi. Oblewa mnie jednak fala zmęczenia i ogromnej ochoty znalezienia się w nowym pokoju, więc ostatecznie dość szybko zabrałam się za wniesienie swoich bagaży.
Jak się okazało, problemem było jedynie otworzenie drzwi w ciszy bez uszkodzenia własnej osoby. Rozchyliłam więc je w akompaniamencie głośnego odgłosu i rozchodzących się z tylnej kieszeni moich spodni wibracji, które postanowiłam jednakże chwilowo zignorować.
Nie musiałam, jak się okazało robić zbyt wielu kroków, by uświadomić sobie, że istotnie nie jestem sama. Nie spodziewałam się co prawda zastać współlokatora podczas narkotyzowania się, ale zaskoczenie było pozytywne - dobrze wiedzieć, że potencjalnych towarzyszy do odurzania się w jakiejkolwiek formie nie będę musiała szukać zbyt daleko.
- Witam panią serdecznie. – Brunet odzywa się jako pierwszy, czym ratuje mnie z delikatnie niezręcznej sytuacji. Odłożywszy walizki niedaleko, bo tuż obok wolnego łóżka, oddycham z nieukrywaną ulgą po długiej wycieczce z bagażami.
- Cześć – uśmiecham się lekko, postanawiając nie naruszać jednak prywatności chłopaka zbyt bardzo i zaniedbuję z początku kontynuowania dyskusji. Pukam jedynie o dużą szafę, chcąc upewnić się, że mogę spakować tam kilka ubrań, uniemożliwiających mi wyjęcie z największej walizki najpotrzebniejszych rzeczy.
Jestem jednakże pewna, że pomimo początkowego skinienia głową, mężczyzna zdawał się chwilowo nie mieć zbyt dużego pojęcia o tym, co się dzieje. Założyłam jednak szybko, że potrafi podejmować samodzielne decyzje i nie zamierzałam w to jakkolwiek ingerować. Ułożywszy na jednej z nielicznie wolnych, górnych półek, po oczywistym doskoczeniu tam na palcach, pary ubrań, bez dłuższego zastanowienia ruszyłam pod prysznic. Chłodna woda otrzeźwiła mnie na tyle, bym pomimo zmęczenia, pomyślała o potrzebie zapalenia fajki. Najlepiej co prawda dwóch, ale na razie starałam się je oszczędzać – z domu przemyciłam jedynie dwie paczki, co oznaczało podróż do miasta po kolejne najlepiej dnia następnego. Wychodząc więc z łazienki w zbyt dużej, męskiej koszulce, podarowanej mi na odchodne przez najlepszego przyjaciela i może nieco za bardzo opiętych szortach, przelotnie tylko kontrolując jeszcze stan towarzysza, zapaliłam papierosa przy otwartym oknie.
Uznałam też wtedy, że to idealny moment na powiadomienie ojca o dotarciu do Akademii. Nie obyło się co prawda bez skarcenia na początku za tak późne sprawozdanie, ale ostatecznie ucieszył się, że wszystko było w porządku.
- Caroline? – odezwał się głośno, po chwili konsternacji.
Mruknęłam w odpowiedzi, starając się jak najciszej wydmuchać dym spomiędzy wilgotnych warg.
- Czy ty właśnie palisz?
Cholerka. Nie chciałam, żeby się denerwował. Jego zdenerwowanie jest trudniejsze do obejścia niż jego młodszej, męskiej kopii.
- Nie – śmieję się sztucznie. – Koleżanka z pokoju złapała jakieś przeziębienie – mówię na tyle głośno, by siedzący po drugiej stronie pokoju mężczyzna usłyszał mnie i najlepiej pomógł w opanowaniu sytuacji. Posyłam mu błagalne spojrzenie, jednocześnie poprawiając spodenki, uświadomiwszy sobie, że mogły odsłaniać zbyt dużo pośladków.
Jak na zawołanie, choć chyba hamując rozbawienie (spowodowane albo nietypową prośbą, albo działającymi narkotykiem), brunet zaczął profesjonalnie kaszleć – prawie tak samo, jak ja przed chwilą, zakrztusiwszy się nieprzyjemnym dymem. Działo się też tak wtedy, gdy do moich nozdrzy dochodził obrzydliwy zapach fajek – uwielbiałam je palić, ale najlepiej ze spinaczem do ubrań na nosie.

Hazza?
1117 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)