sobota, 1 grudnia 2018

Od Aidena do Caroline

Lodowate powietrze wpadło nagle do mojego nosa i zażarcie przebijało się przez cienki koc, którym byłem owinięty. Po otworzeniu oczu, ujrzałem dobrze znaną mi sylwetkę mojej siostry, która właśnie miała wychodzić z pokoju. Mimowolnie przewróciłem oczami na myśl, że wiszę na głowie własnej siostrzyczki już od ponad miesiąca. Z mojego poprzednio wynajmowanego mieszkania zostałem wyrzucony za posiadanie zakazanej substancji. Cóż, lepsze to niż zgłoszenie tej sprawy na policję, a tym samym przekreślenie mojego i tak przesądzonego już przez narkotyki losu. Moja ręka powędrowała w poszukiwaniu komórki, która nie należała do najpiękniejszych i zadbanych. Jej ekran jak i tak zwane plecki były mocno potłuczone, to był niemalże cud, że ten telefon jest jeszcze zdolny do użytku. Z mocnym znudzeniem przejrzałem wszystkie powiadomienia, niektóre zostały sprawdzone z nieco większym zainteresowaniem, a inne pominięte niczym zapuszczony, zakochany w alkoholu bezdomny człowiek. Dreszcz zimna wstrząsnął moim ciałem co było dla mnie dosadnym wezwaniem do wstania. Na nogi szybko naciągnąłem dresy i z odsłoniętym torsem opuściłem swoje lokum. Usłyszałem przyciszoną rozmowę dobiegającą z kuchni. Bez wątpienia głosy wydobywające się stamtąd należały do Demmy i jej męża, Tommy'ego. Jeżeli chodzi o Tommy'ego nasza relacja polegała na wzajemnej akceptacji, która często była wymuszana przez Demi na starszego ode mnie mężczyznę. Uważał, że jestem spisany na straty i nic nie osiągnę, co zbytnio nie mijało się z prawdą. Nawet jeżeli odstawiłbym wszelakiej maści używki, po roku czy dwóch,wróciłbym do tego. Ludzie mówią, że jak raz się to odstawiło, to nigdy więcej się już tego nie liznęło. Niesamowicie dobrze zbudowane kłamstwo. Wystarczy małe potknięcie w życiu, a były narkoman sięgnie po swoje wybawienie po raz kolejny, wmawiając sobie, że jest to "ostatni raz", który nigdy nie nadchodzi. Absolutnie bolesna, lecz najczystsza prawda. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojego brzucha, który dosadnie domagał się pożywienia. Z lekkim grymasem, przeciągnąłem się i w ekspresowym tempie znalazłem się przy lodówce.
- Aiden, nie chciałbyś może tego omleta? Ja już się najadłam, a nie chcę żeby się zmarnował. - powitał mnie surowy ton siostry, która przesunęła talerz do wolnego miejsca przy stole. Nie mając żadnego lepszego pomysłu na śniadanie, usiadłem na białym jak kreda krześle.
- Demma, jakie plany na dzisiaj? - zapytał blondyn, wycierając kąciki ust.
- Muszę zawieść Aidena na lotnisko, a wieczorem wychodzę z dziewczynami. - posłała ciepły uśmiech do swojego partnera. Po przeanalizowaniu słów Dem, w mojej głowie pojawił się duży wykrzyknik. Jakie lotnisko?
- Co? - mruknąłem, biorąc kolejny kęs przyrządzonego na słodko omleta. Tommy posłał mi pełne litości spojrzenie.
- Chorwacja, akademia, zapomniałeś? Jesteś aż taki tępy? - warknął. Zacisnąłem zęby i odstawiłem talerz na blat, który znajdował się zaraz za mną.
- Rzeczywiście, już pamiętam. Nie wiedziałem, że już jest ten dzień. Wybacz, o Panie. - Posłałem mu spojrzenie pełne sarkazmu i nienawiści do jego osoby. W tym samym momencie szatynka wstała od stołu i pociągnęła mnie lekko za rękę w stronę mojego dotychczasowego pokoju. Zaskoczony takim obrotem sprawy, ruszyłem za nią i już po chwili znalazłem się w obranym przez siostrę pomieszczeniu. Demmy zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem, lecz po chwili na jej twarz wstąpił ten dobrze mi znany, sztuczny uśmiech.
- Walizki są już zniesione do auta, masz teraz piętnaście minut na przebranie się i ogarnięcie swojej twarzy przed wyjazdem. Jasne? - wydała polecenie, zaczesując niezdarne kosmyki włosów za ucho.
- Ależ oczywiście, madame. - mruknąłem z przekąsem, mrużąc oczy. Nie byłem w stanie przypomnieć sobie momentu spakowania swojego bagażu, lecz nie zdążyłem zapytać o to swojej siostry, bowiem wyparowała z pokoju, a po chwili z samego mieszkania. Zostałem sam na sam z jej mężem, przez co jak oparzony wskoczyłem do łazienki. Miejsce dresów szybko zastąpiły spodnie garniturowe, a nagi tors został okryty przez opinającą, granatową koszulę. Dwa ostatnie guziki pozostały nietknięte, subtelnie odkrywając klatkę piersiową. W pośpiechu umyłem zęby i zaraz po tym złapałem za grzebień, który prężnie rozprawił się z burzą loków, zaczesując ją do tyłu. Jednakże po niespełna minucie niesforne, doprowadzające mnie do szału kosmyki, zaczęły opadać mi na twarz. Zignorowałem owe wydarzenie i złapałem za pasek, który okazał się nieco za szeroki dla szlufek w moich spodniach. Zdenerwowany cisnąłem nim o podłogę, przez co sprzączka nieznośnie zabrzęczała. Gwałtownie nabrałem dużą dawkę powietrza i wyszedłem z łazienki, ruszając w kierunku Tommy'ego, który właśnie wchodził do sypialni.
- Wiem, że się nie lubimy, ale możesz mnie chociaż raz w życiu uratować. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Nie pożyczę Ci pieniędzy na kolejną działkę, nie będę przykładał ręki do twojego heroinizmu. - posłał mi chamski uśmieszek i odwrócił się plecami.
- Spokojnie. Mam pieniądze. - mruknąłem z niebywałą dawką słodyczy. - Chodzi o pożyczenie paska.
- Tak, jasne. Podejmujesz niezłe próby wybrnięcia z sytuacji. Jeżeli chodzi o pasek, wyciągnij sobie z szafy, ale mam nadzieję, że zostanie mi zwrócony. - zmrużył oczy. Zadowolony z uzyskanego pozwolenia otworzyłem drzwi staromodnej szafy, a z niej wyciągnąłem brązowy pasek Daniela Wellington'a, który posiadał rzadko spotykane okucia w kolorze różowego złota. Pośpiesznie go założyłem i zgarniając z szafki telefon i słuchawki, wybiegłem z mieszkania. W mojej głowie toczyła się walka myśli za i przeciw tej akademii, jednakże zdecydowanie bardziej umożliwi mi ona dostęp do heroiny. Z resztą, moja siostra jest pewna tego, że w Chorwacji nie będę mieć dostępu do królowej narkotyków, jednakże udało mi się znaleźć kontakt do miejscowego dilera, przez którego zostałem zapewniony, że narkotyk czeka na mnie niedaleko lotniska. Uradowany tą myślą wsiadłem do samochodu, który od razu ruszył z miejsca.
Wszystkie odprawy, jakie spotkały mnie na lotnisku zostały zaliczone niemalże wzorowo, bez żadnego opóźnienia. Punktualnie o godzinie dwunastej usiadłem na swoim miejscu, włożyłem słuchawki do uszu i oddałem się w moce Morfeusza.

~*~
nie podoba mi się to w cholerę

Po odbiorze bagażu, opuściłem przeszklony budynek lotniska. Czujnie rozglądałem się w poszukiwaniu osoby, która miała posiadać jakiś znak charakterystyczny. Nagle poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię. Z podejrzliwością i pięściami zaciśniętymi na wypadek ataku, odwróciłem się, a moim oczom ukazał się niski mulat w mocno fioletowym kapeluszu. Naprawdę? To jest ten znak charakterystyczny? Mężczyzna wpakował mi do ręki pakunek i pokiwał palcami w oczekiwaniu na pieniądze. Z pośpiechem wyciągnąłem banknoty z kieszeni i wcisnąłem je w blade palce. Diler, lub jego smerf uśmiechnął się do mnie i odszedł w stronę sklepu spożywczego, który mieścił się naprzeciwko. Uśmiechnięty, wrzuciłem moją królową do najmniejszej walizki i udałem się na poszukiwanie jakiegoś numeru do taksówkarzy.
Na szczęście szybko owy znalazłem i po zaledwie pięciu minutach od telefonu, siedziałem w taksówce, gdzie taksówkarz dostał odpowiednie namiary na akademię. W ciągu drogi nie odezwaliśmy się ani słowem.
Droga nie zajęła nawet dwudziestu minut, więc z entuzjazmem przyglądałem się malowniczym padokom i zabudowaniom akademii.
- Dziękuję, do widzenia. - skinąłem głową i bardzo szybko wyciągnąłem swoje bagaże. Akademia tętniła życiem, uczniowie chodzili po całym terenie. Słychać było rozmaite dźwięki, poczynając na przyciszonych rozmowach, a kończąc na rżeniu i parskaniu koni. Moim oczom ukazał się mężczyzna w eleganckim garniturze. Na widok dobrze skrojonej marynarki miałem ochotę zapytać o producenta tej odzieży.
- Witam, moje nazwisko Styles, imię Aiden. - powiedziałem, wyciągając dłoń ku mężczyźnie.
- James Rose, miło mi. - uśmiechnął się ciepło i uścisnął dłoń. - Proszę, to jest karta do twojego pokoju, numer trzydzieści jeden. Zanieś tam swoje walizki, a później zapraszam do mojego gabinetu, aby tam dokończyć formalności.

*tydzień później*

Tydzień minął mi bardzo chaotycznie, z grubsza poznałem swój plan zajęć lekcyjnych jak i same zabudowania akademii. Miałem już przyjemność siedzieć na kilku końskich grzbietach. Większość uczniów zdążyłem już poznać - jednych bardziej, a drugich tylko w kwestii imienia i nazwiska. 
Siedząc na łóżku, tocząc bitwę myśli, stwierdziłem, że czas wrócić do heroiny. Przynajmniej by się bardziej zadomowić z tym obiektem. Miejsce, gdzie przebywała było banalnie proste - szuflada w szafce nocnej. Szybko wyciągnąłem z niej woreczek strunowy z czystym kryształem, kwasek cytrynowy, zapalniczkę, łyżkę, filtr papierosowy i rzecz jasna strzykawke. Ze skupieniem zsypałem niemalże całą zawartość na łyżkę i zalałem cieczą. Zapalniczka szybko zaczęła ogrzewać substancję, która zaczęła się pienić. Z błogością przyglądałem się królowej, stwierdzając, że już jest gotowa. Delikatnie ułożyłem łyżeczkę na szafce i czekałem na to, aż ostygnie do temperatury pokojowej. Natarczywie wpatrywałem się we wskazówki zegara. Sięgnąłem pp filtr i z trzęsącymi się dłońmi przefiltrowałem pochodną morfiny. Z euforią podciągnąłem rękaw i nabrałem substancji do strzykawki. Zacząłem szukać żyły, które jak na złość się ukryły. Nagle drzwi ustąpiły czyjejś karcie i otworzyły się z niemałym hukiem. Niewzruszony trzymałem strzykawkę w zębach, szukając naczynia krwionośnego. Uniosłem oczy na przybyłą osobę, którą okazała się kobietą. 
- Witam panią serdecznie. - mruknąłem, zabezpieczając igłę.

No to zaczynamy, Caroline? 8)

1379 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)