Pobudka była dla mnie zawsze wyczynem, a biorąc pod uwagę
to, że nie mogłem zasnąć wczorajszego wieczoru, było jeszcze gorzej niż zawsze.
Z łóżka zwlokłem się więc z największym trudem. Do łazienki dotarłem jak
zombie, które właśnie powstało z grobu i musiało sobie najpierw przypomnieć jak
używać ociężałych kończyn. Chłodny, pobudzający ponoć krążenie, prysznic nie
dał nic. Zawsze tak było… Jedynym ratunkiem był czajnik elektryczny stojący na
szafce, spory biały kubek i puszka z kawą. Ziewając przeciągle, lekko jeszcze
mokry i w samym ręczniku, wstawiłem wodę, wsypałem solidną porcję czarnego,
sproszkowanego złota do kubka, do którego wsadziłem także laskę wanilii. Szum
gotującego się płynu i ciche pstryknięcie obwieściło dla mnie rozpoczęcie
poranku na dobre, szczególnie kiedy po pomieszczeniu rozszedł się tak ukochany
przeze mnie aromat. Jeszcze tylko cukier i mleko i mogłem delektować się
najlepszym, co wynalazła do tej pory ludzkość...
Kawy już niemal nie było, a ja mogłem wreszcie oznajmić
światu, że żyję. W pierwszej chwili pomyślałem o Jade. Zastanawiałem się co tam
u niej, jak sobie radzi, czy dalej kostka sprawia jej ból. Martwiłem się.
Wyjąłem telefon i wybrałem jej numer. Nie odebrała jednak.
Może jeszcze spała? Tak czy owak trzeba było zapytać ją o śniadanie, w końcu
musiała coś jeść, szczególnie teraz. Naprawdę życzyłem jej jak najszybszego
powrotu do zdrowia, miałem bowiem niemiłe wrażenie, że co jak co, ale leżenie w
łóżku to ostatnia rzecz, która by jej pasowała.
Nie wiedziałem jak wiele miałem racji. Przyszło mi się o tym
jednak przekonać, kiedy zapukałem do jej pokoju i nie otrzymałem żadnej
odpowiedzi. Ruszyłem więc do gabinetu pielęgniarki mając w duchu nadzieję, że
przynajmniej ktoś pomógł jej tam dojść… Nic bardziej mylnego, bo o ile Jade faktycznie
tam była i to już o kulach, tak była zwyczajnie sama.
- Hej… - przywitała się ze mną i lekko uśmiechnęła.
- Czy ty naprawdę aż tak bardzo chcesz sobie krzywdę zrobić?
– wypaliłem, bo zachowanie dziewczyny naprawdę mnie zirytowało.
- Nic mi nie jest… - stwierdziła. – Usztywnianie się trzyma,
kostka bardziej nie spuchła, teraz mam kule… Daję sobie radę.
- A co by było gdybyś jednak znów się wywróciła? Mówisz o
niezależności, że dajesz sobie radę sama i to dobrze, ale pomyśl o tym, że póki
co jest to TYLKO proszenie o pomoc. Jak sobie zrobisz coś poważnego, to już
będziesz zmuszona zdać się na czyjąś łaskę i dopiero wtedy twoja niezależność
ucierpi.
- Nie musisz aż tak się denerwować. – Dziewczyna zerknęła w
bok, widocznie spłoszona zdenerwowaniem w moim głosie.
- Wybacz… Poniosło mnie może - westchnąłem - ale naprawdę
nie chcę, żeby coś ci się stało, a ty robisz wszystko, żeby wpakować się w
kłopoty i nie do końca rozumiem dlaczego.
- Po prostu… Ktoś dla mnie… ważny, powiedział mi, że nie dam
sobie rady sama – wyszeptała i zacisnęła wargi na chwilę. – To nie prawda! –
stwierdziła głośniej, wpatrując się we mnie z determinacją.
- Rozumiem to, naprawdę. Widzę też, że masz w sobie więcej
odwagi niż nie jedna osoba, ale nie ze wszystkim można radzić sobie całkiem
samotnie, nie kiedy w grę wchodzi twoje zdrowie – próbowałem znów tłumaczyć,
mając nadzieję, że w końcu to zrozumie. – Teraz chodźmy, musisz chociaż coś
zjeść.
<Jade… ze zmartwionym Koprem się nie dyskutuje>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)