czwartek, 12 stycznia 2017

Od Jade C.D Aleksandra

Z rosnącym zainteresowaniem przyglądałam się, jak Aleksander radzi sobie ze Starsheep'em. Mimo, że z moich ust na światło dzienne wypływały żarty różnego typu, nijak miały się one do sytuacji rzeczywistej, bowiem byłam pod wrażeniem tego, jak dobrze sobie radzą. Chłopak na pewno nie wyglądał na takiego, który nie pałałby do tych zwierząt jakąś przeogromną miłością - razem z wałachem tworzył całkiem przyjemny dla oka widok, przez co byłam już wręcz w pełni pewna, że znalazłam odpowiednie osoby, które mogłabym uchwycić na swoich fotografiach. Koń chodził jak kot, z tą wcześniej wspomnianą gracją - jego ruchy były płynne, w umiarkowanym tempie, które sam narzucał jeźdźcowi. Mimo to, widać było, że nie napiera na wędzidło, a brunet znał umiar co do wolnej ręki, którą poniekąd obdarzył rumaka. Kasztanowa grzywa ładnie układała się pod wpływem delikatnie wiejącego wiatru, a ogon jego w nieco ciemniejszym już odcieniu poruszał się a to na prawo, a to na lewo, jakby nie mogąc się zdecydować, którą stronę należy zlinczować szorstkim włosiem. Aleksander również był niczego sobie, trzeba było to przyznać - wyglądał jakby urodził się w siodle, a każdy centymetr jego ciała stworzony był do podążania za ruchem danego konia. Sprzęt ładnie współgrał z maścią wałacha, a do tego wodze utrzymujące kopytnego na delikatnym kontakcie, ładnie opadały wzdłuż nadgarstków chłopaka, przyciągając uwagę kolorem, w jaki wpadała nieznacznie połyskująca skóra. Cała ta sytuacja, której przyjemność miałam się przyglądać, sprawiła, że zabrakło mi dosłownie powietrza. Nagle zatęskniłam za kontaktem z koniem z siodła, którego mogłam doświadczyć kilka tygodni wcześniej. Jeszcze do niedawna nie odczuwałam tej nieodpartej tęsknoty, bólu - zaczynałam coraz bardziej żałować, że porzuciłam nawet na tą krótką chwilę jeździectwo, uznając to za mijające się z celem. I znowu do refleksji musiał doprowadzić mnie Aleksander, za pewne nawet nie wiedząc, że to on jest moją inspiracją od niedawna, przynajmniej odnośnie przemyśleń. Zresztą, zauważyłam jak w pewnym momencie znacznie się rozluźnił, widocznie bardziej dogadując się z wierzchowcem, który najwidoczniej też go polubił, bowiem chodził naprawdę subtelnie, z wyczuciem, bardziej angażując w pracę tylne partie ciała. Tym bardziej przykro było mi ich poinformować, że nasz czas na placu dobiega końca. Nim się obejrzałam, za nami były już trzy kwadranse, a czasu zostało na jedynie trzy - cztery leniwe koła w kłusie. Brunet stwierdził, że jak dla niego atrakcji jak na jeden dzień było aż zanadto, podczas gdy ja już knułam plan, jak urozmaicić mu dalszą część minionego dnia. Nie chcąc więc tracić czasu, podreptałam o kulach do koniowiązu, czekając tam na mojego towarzysza, zostawionego przeze mnie samego na czas rozstępowania konia. W tamtym momencie wiedziałam już, że wystarczyłoby ciut większe zaangażowanie z jego strony - po prostu musiał dać się innym polubić, aby inni polubili go. Jeśli stwarzał dookoła siebie mur, w tym przypadku w stosunku do koni, to nie można było liczyć na cud. I tą sprawę postanowiłam przemilczeć, wiedząc, że jest to tylko i wyłącznie jego indywidualna sprawa. Nie chciałam na nic naciskać, bowiem czułam, że jeśli chciałby się ze mną czymś podzielić, to i tak by to zrobił.

Tym razem rozsiodłanie wałacha poszło znacznie szybciej. Pomimo jakichkolwiek protestów zajęłam się ogłowiem, podczas gdy Aleksander walczył z popręgiem, który niekoniecznie chciał dać się rozpiąć. Wszystko ostatecznie poszło jak z płatka - Starsheep tym razem był bardzo pomocny, bowiem nie chciał czuć ani ciężaru na swym grzbiecie w postaci siodła, ani tym bardziej metalu, niewątpliwie stukającego o jego duże zęby. Zdrowy rozsądek zachowałam jednak, gdy pozostało jedynie wyczyścić wierzchowca. Nie chciałam bowiem narażać swojej chwilowo niesprawnej nogi - stojąc tak blisko dużych, końskich kopyt sama prosiłabym się, aby przynajmniej przez przypadek mi na niej stanął. Obserwowałam więc cierpliwie, jak chłopak najpierw czyści wałacha, a zaraz potem odprowadza go do jego boksu, gdzie czekała na niego porcja siana. Chwilę później jeszcze poodnosił mimo mych oporów samotnie cały sprzęt, nawet nie słuchając moich nalegań o to, że mogłabym pomóc.
Gdy tylko wrócił, poinformowałam go o moim szatańskim planie zabrania go nad jezioro, i gdy już miałam chwytać za leżące za mną kule, to Aleksander je zabrał, znowu totalnie ignorując moją reakcję. Po chwili wrócił bez nich, po prostu się uśmiechając.
- Bardzo śmieszne... - Prychnęłam pod nosem, kiedy brunet wziął mnie na swoje plecy. Widocznie nie miałam wyjścia, pomimo, że niekoniecznie było mi to na rękę. - Wiesz, że jestem ciężka?
- Czy Ty wątplisz w moje możliwości? - Uśmiechając się lekko, przełożył swoje ręce pod moimi kolanami, szczelnie mnie przy tym utrzymując. Chłopak był naprawdę wysoki, dzięki czemu i ja byłam wyższa, niż zazwyczaj. Wkrótce weszliśmy na leśną dróżkę, która była najszybszą i najbezpieczniejszą drogą, dzięki której mogliśmy się dostać do celu naszej (albo raczej Aleksandra - w końcu tylko on chodził) wędrówki.
Nagle oparłam na chwilę głowę na jego ramieniu, tak, aby móc spojrzeć na jego twarz, co miałam delikatnie wcześniej utrudnione, kiedy wodziłam wzrokiem po drzewach, które mijaliśmy.
- Jestem Ci wdzięczna, wiesz? - unosząc kąciki swych ust do góry, delikatnie objęłam go rękoma, tak, aby nie utrudniać mu w tym w jakikolwiek sposób poruszania. - Serio dziękuję Ci za wszystko, bo... W sumie nie musiałeś.
<Aleksander?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)