piątek, 20 stycznia 2017

Od Jade C.D Aleksandra

Zdawało się, że słowa Aleksandra miały mimo wszystko jakąś perspektywę na przyszłość. Coś czułam, że prędzej czy później sam zapisze się na to koło, jeśli faktycznie było to jakieś głębsze zafascynowanie, a może nawet pasja, tylko jeszcze nie mająca okazji się rozwinąć. Trzymałam mocno kciuki, aby wszystko przynajmniej w tym kierunku poszło po jego myśli, i znalazłby kolejną rzecz, która sprawiałaby, że na jego ustach pojawiałby się czarujący uśmiech. Gdyby tylko chciał, gotowa bym była w jakikolwiek sposób mu pomóc, delikatnie chociażby zachęcić go do podjęcia decyzji, najprawdopodobniej tej, która zakładałaby, że pojawi się na najbliższych zajęciach. W głębi duszy wierzyłam mimo wszystko, że wkrótce sam zacznie ten temat, co poniekąd byłoby przełomowym krokiem. To była taka moja mała, chora ambicja... Sprawić, aby ukochana dla mnie ponad wszystko osoba, mogła znaleźć we mnie jakiekolwiek wsparcie, jeśli nie w innych przypadkach, to przynajmniej przy rozwijaniu swoich marzeń, a nawet i pasji. Zwłaszcza, że miałam wciąż wrażenie, że niekoniecznie na rękę jest dla niego przebywanie w miejscu, w którym wszystko kręci się dookoła koni. Może takie kółko pomogłoby mu w aklimatyzacji? Nawet jeśli pocieszał go fakt, że parę osób już go polubiło, a ja nie widzę poza nim niczego innego, to wciąż była to ta sama akademia, do której przyjechał trochę czasu wcześniej. Wciąż na padokach codziennie było multum koni, wszystko pachniało stajnią, a na ustach większości osób były rozmowy niekoniecznie o tym, co wykraczałoby poza jeździectwo. Większość ludzi widziało w tym miejscu swój obszar, ukochane miejsce, które pozwalałoby im odciąć się od szarej rzeczywistości. Wreszcie mogli przebywać z czterokopytnymi stworzeniami, zagłębiać się w tajniki ich umysłów, uciec od tego wszystkiego, co było wcześniej, a zająć się swoją pasją, którą mieli okazję tu rozwijać. Co większości wychodziło wprost idealnie... Doskonalili swoje umiejętności, zdobywali wiedzę, rumaki, doświadczenie... Ja należałam do tej... Mniejszości, zdecydowanie. Wciąż nie potrafiłam się na to wszystko otworzyć, bowiem zwyczajnie nie podobało mi się to, co siedziało w głowach niektórych jeźdźców. Wciąż i nadal. Z dnia na dzień utwierdzałam się w przekonaniu, że niekoniecznie tu pasuję i wypadałoby podjąć jakąkolwiek, stałą decyzję, jak to na osobę dorosłą przystało. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że sama nie byłam przekonana do tego miejsca, a próbowałam oswoić z pobytem tu Aleksandra... Potrafiłam zrozumieć swoje racje, które przemawiały za tym, że należy wyjechać stamtąd, zacząć ukierunkowywać swoje życie na konkretne dziedziny, bardziej zacząć przejmować się problemami życia codziennego, łyknąć tej niezależności i odrobiny dorosłości, którą za pewne zaznałabym, gdybym wciąż gniła w rodzinnym mieście. Zdawało się, że zaczynam zapominać, dlaczego tu przyjechałam - chciałam poczuć jak to jest żyć w środowisku, gdzie ukochane przeze mnie zwierzęta są odpowiednio zadbane, i gdzie mogłabym się rozwijać tak, jak o tym marzyłam. Jeszcze kilka miesięcy wstecz narzekałabym na życie w miasteczku, na te wszystkie problemy, i ludzi, których wizerunki najzwyczajniej w świecie nie przywoływały u mnie pozytywnych wspomnień. Siedziałabym na spróchniałym płocie, oglądając, jak dwa niezbyt wysokie kucyki próbują kosić łąkę, która jakby na złość odrastała i odrastała, dając im zajęcia na długie lata. Chciałam móc być niezależna, wyjechać na tyle daleko, aby uniknąć karcącego spojrzenia rodziciela. Przestać być swatką brata, który jak się zdawało jako jedyny rozumiał, że moje perspektywy na dalsze życie są nieco inne, niż te, których się ode mnie wymagało. Zakończyłam swoją edukację, zamiast brnąć uparcie dalej, znaleźć zawód, w którym mogłabym się spełniać.
Problem był chyba w tym, że najzwyczajniej w świecie potrzebowałam czasu, aby znaleźć idealną, albo przynajmniej pasującą do mnie profesję. Nie potrafiłam zapytana odrzeknąć z pełną dumą i pewnością "Tak, to jest to, co daje mi radość, i pozwala na to, że chcę tylko coraz bardziej i bardziej się rozwijać". Nie wiedziałam, czy jest coś, co potrafi być zajęciem spełniającym te wszystkie moje wymagania... Problem był właśnie w tych moich ograniczeniach. W tym, że nie potrafiłam otworzyć się na zmiany, przyjąć do rozumowania faktu, że nie wszystko w życiu potoczy się tak, jak zawsze o tym śniłam. Usilnie chciałam zrozumieć, że pomimo tych wszystkich utrudnień losu, ludzi, którzy niekoniecznie życzą mi dobrze, są i tacy, którzy będą się tak długo uśmiechać, jak zrobię to i ja... Wciąż nie pojmowałam tego, że Aleksander chciał... On chyba naprawdę chciał być ze mną, równie mocno, co i ja. Zadziwiające, jak szybko potrafią się niektóre rzeczy zmieniać, i to, jak potrafią wpędzić człowieka w długotrwałą zadumę.
Tym razem z zamyślenia wyrwała mnie szafka, która z hukiem zamknęła się tuż przed moim nosem. Chciałam bowiem jak najszybciej zrobić nam śniadanie, aby móc wrócić do chłopaka, któremu to nakazałam siedzieć grzecznie w pokoju, dopóki nie wrócę. Na "oficjalne" śniadanie obowiązujące wszystkich było już za późno, bowiem odbyło się ono jakiś czas wcześniej. Jedyną więc opcją było skorzystanie z ogólnodostępnej kuchni, z nadzieją, że uda się nam zdążyć chociażby na obiad, nieco bardziej syty od pierwszego posiłku, robionego przeze mnie zarówno dokładnie, jak i szybko. Niezbyt miałam ochotę na rozmowę z kimkolwiek, a wydawała się być nieunikniona w miejscu znajdującym się tak niedaleko drzwi. Upewniłam się w tym jedynie, gdy tylko usłyszałam kroki, niestety zmierzające w moim kierunku. Może jeszcze miałabym złudną nadzieję, że obędzie się bez zbędnych słów, ale jak tylko utwierdziłam się w tamtym momencie - nadzieja matką głupich, bowiem do mych uszu dobiegł cichy, nawet nieukrywany śmiech, w dodatku wydobywający się z ust dziewczyny, przez którą za każdym razem żałowałam, że moje włosy mają odcień taki, a nie inny.
- Słabość do brunetów, co? - Prychnęła pod nosem blondynka, na chwilę przerywając swój spazmatyczny śmiech, który zresztą zajął całe pomieszczenie, jakby chcąc, aby dotarł do dosłownie każdego, bez ani jednego wyjątku. - Szybko przychodzi Ci zmiana upodobań...
Z początku próbowałam udawać, że sądzę, iż słowa te nie są skierowane w moją stronę. Po prostu zajmowałam się tym, co wcześniej, w głowie usilnie licząc do trzydziestu, tak, aby nie palnąć zupełnie niepotrzebnych zdań. Zamierzałam zrobić to, po co tam przyszłam, starając się ignorować dziewczynę, która wciąż brnęła dalej.
- Myślałaś, że nikt nie zauważy tego, że prowadzisz się z kolejnym? Ledwo co przestałaś pojawiać się z poprzednim, a już znalazłaś kolejnego, którego jak śmiem twierdzić omamiłaś słodkimi słowami... - Zaśmiała się znowu, ponownie nie zaprzątając sobie głowy tym, aby zachować jakąkolwiek prywatność tejże rozmowy. Po prostu na przemian śmiała się, odzywała się niepytana i rzucała w moją stronę określeniami, które chcąc nie chcąc nie przeszły obok mnie obojętnie. Zacisnęłam dłoń na chłodnym blacie, nieomal czując, jak pod naporem lekko ugina się, co było tylko i wyłącznie skutkiem złości, powoli zbierającej się we mnie na tyle mocno, że musiałam niezwykle silnie zacisnąć wargi, aby przypadkiem nie obrócić się w jej stronę i powiedzieć tego, co kotłowało się we mnie od dłuższej chwili. Przypomniałam sobie jednak w ostatnim momencie o spokoju, oraz o tym, aby nie dać jej satysfakcji z tego, że krótkimi, nic nieznaczącymi słowami doprowadziła mnie do frustracji, ani tym bardziej gniewu, który odczuwałam za każdym razem, gdy tylko ktoś mieszał się w nie swoje sprawy. Gdyby jeszcze robione to było z czystej troski, chęci dbania o drugą osobę... Skłonna byłabym wtedy przymknąć na to wszystko oko, jednak nie potrafiłam zrobić tego w tamtym momencie i przy tamtej osobie.
- Nie powiesz nic? Przy nim też jesteś taka małomówna?

Właściwie to miałam w głowie miliony słów, którymi mogłabym ją uraczyć. Z całego serca pragnęłam zrównać Bridget z ziemią, poćwiartować jej ciało na kawałki i wywieźć do lasu, najlepiej tak, żeby już nikt nie musiał patrzyć się na jej osobę... Niestety, ale było to niewykonalne, głównie z tego powodu, że wizja spędzenia reszty życia w więzieniu nie wydawała się być niczym... Fajnym, ani tym bardziej tym, czego pragnęłam w tamtym momencie. Chciałam wyjść stamtąd jak najszybciej, zaszyć się gdzieś, i najlepiej nie rozmawiać z nikim o niczym, nawet z Aleksandrem, choć tak bardzo chciałam być równocześnie u niego, wtulić się w niego mocno i nie przejmować się niczym, ani tym bardziej nikim. Sama zaczęłam zaprzeczać samej sobie, a w dodatku doprowadziła do tego osoba, która cieszyła się z tego, że może sprawić komuś zwyczajnie przykrość, przedstawiając rzeczywistość inaczej, niż miała ona odzwierciedlenie naprawdę. Co prawda punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jednak nie wydawało mi się, aby blondynce można było ufać na tyle, aby zacząć sądzić, że ktoś postrzega mnie tak jeszcze...Przynajmniej nikt nie zabronił mi mieć tej cholernej nadziei, która tylko zawodziła mnie z minuty na minutę. Co druga sprawa zaczynała iść po mojej myśli, więc ucieszyłam się nieco, kiedy udało mi się ominąć dziewczynę bez ani jednego, nawet najmniejszego wypowiedzianego słowa, i wrócić do pokoju, w którym chwilę wcześniej pozostawiłam Aleksandra. Nie chciałam pokazywać po sobie, że ten krótki monolog blondynki w jakikolwiek sposób wyprowadził mnie z równowagi. Miałam nadzieję, że usilne wymuszanie uśmiechu mi wyjdzie, bowiem nie chciałam psuć dnia innym, tylko dlatego, że otrzymałam garstkę kłujących w oczy słów.
<Aleksander? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)