Zdawało się, że słowa Aleksandra miały mimo wszystko jakąś
perspektywę na przyszłość. Coś czułam, że prędzej czy później sam zapisze się
na to koło, jeśli faktycznie było to jakieś głębsze zafascynowanie, a może
nawet pasja, tylko jeszcze nie mająca okazji się rozwinąć. Trzymałam mocno
kciuki, aby wszystko przynajmniej w tym kierunku poszło po jego myśli, i
znalazłby kolejną rzecz, która sprawiałaby, że na jego ustach pojawiałby się
czarujący uśmiech. Gdyby tylko chciał, gotowa bym była w jakikolwiek sposób mu
pomóc, delikatnie chociażby zachęcić go do podjęcia decyzji, najprawdopodobniej
tej, która zakładałaby, że pojawi się na najbliższych zajęciach. W głębi duszy
wierzyłam mimo wszystko, że wkrótce sam zacznie ten temat, co poniekąd byłoby
przełomowym krokiem. To była taka moja mała, chora ambicja... Sprawić, aby
ukochana dla mnie ponad wszystko osoba, mogła znaleźć we mnie jakiekolwiek
wsparcie, jeśli nie w innych przypadkach, to przynajmniej przy rozwijaniu
swoich marzeń, a nawet i pasji. Zwłaszcza, że miałam wciąż wrażenie, że
niekoniecznie na rękę jest dla niego przebywanie w miejscu, w którym wszystko
kręci się dookoła koni. Może takie kółko pomogłoby mu w aklimatyzacji? Nawet
jeśli pocieszał go fakt, że parę osób już go polubiło, a ja nie widzę poza nim
niczego innego, to wciąż była to ta sama akademia, do której przyjechał trochę
czasu wcześniej. Wciąż na padokach codziennie było multum koni, wszystko
pachniało stajnią, a na ustach większości osób były rozmowy niekoniecznie o tym,
co wykraczałoby poza jeździectwo. Większość ludzi widziało w tym miejscu swój
obszar, ukochane miejsce, które pozwalałoby im odciąć się od szarej
rzeczywistości. Wreszcie mogli przebywać z czterokopytnymi stworzeniami,
zagłębiać się w tajniki ich umysłów, uciec od tego wszystkiego, co było
wcześniej, a zająć się swoją pasją, którą mieli okazję tu rozwijać. Co
większości wychodziło wprost idealnie... Doskonalili swoje umiejętności,
zdobywali wiedzę, rumaki, doświadczenie... Ja należałam do tej... Mniejszości,
zdecydowanie. Wciąż nie potrafiłam się na to wszystko otworzyć, bowiem
zwyczajnie nie podobało mi się to, co siedziało w głowach niektórych jeźdźców.
Wciąż i nadal. Z dnia na dzień utwierdzałam się w przekonaniu, że niekoniecznie
tu pasuję i wypadałoby podjąć jakąkolwiek, stałą decyzję, jak to na osobę
dorosłą przystało. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że sama nie byłam
przekonana do tego miejsca, a próbowałam oswoić z pobytem tu Aleksandra...
Potrafiłam zrozumieć swoje racje, które przemawiały za tym, że należy wyjechać
stamtąd, zacząć ukierunkowywać swoje życie na konkretne dziedziny, bardziej
zacząć przejmować się problemami życia codziennego, łyknąć tej niezależności i
odrobiny dorosłości, którą za pewne zaznałabym, gdybym wciąż gniła w rodzinnym
mieście. Zdawało się, że zaczynam zapominać, dlaczego tu przyjechałam -
chciałam poczuć jak to jest żyć w środowisku, gdzie ukochane przeze mnie
zwierzęta są odpowiednio zadbane, i gdzie mogłabym się rozwijać tak, jak o tym
marzyłam. Jeszcze kilka miesięcy wstecz narzekałabym na życie w miasteczku, na
te wszystkie problemy, i ludzi, których wizerunki najzwyczajniej w świecie nie
przywoływały u mnie pozytywnych wspomnień. Siedziałabym na spróchniałym płocie,
oglądając, jak dwa niezbyt wysokie kucyki próbują kosić łąkę, która jakby na
złość odrastała i odrastała, dając im zajęcia na długie lata. Chciałam móc być
niezależna, wyjechać na tyle daleko, aby uniknąć karcącego spojrzenia
rodziciela. Przestać być swatką brata, który jak się zdawało jako jedyny
rozumiał, że moje perspektywy na dalsze życie są nieco inne, niż te, których
się ode mnie wymagało. Zakończyłam swoją edukację, zamiast brnąć uparcie dalej,
znaleźć zawód, w którym mogłabym się spełniać.
Problem był chyba w tym, że najzwyczajniej w świecie
potrzebowałam czasu, aby znaleźć idealną, albo przynajmniej pasującą do mnie
profesję. Nie potrafiłam zapytana odrzeknąć z pełną dumą i pewnością "Tak,
to jest to, co daje mi radość, i pozwala na to, że chcę tylko coraz bardziej i
bardziej się rozwijać". Nie wiedziałam, czy jest coś, co potrafi być
zajęciem spełniającym te wszystkie moje wymagania... Problem był właśnie w tych
moich ograniczeniach. W tym, że nie potrafiłam otworzyć się na zmiany, przyjąć
do rozumowania faktu, że nie wszystko w życiu potoczy się tak, jak zawsze o tym
śniłam. Usilnie chciałam zrozumieć, że pomimo tych wszystkich utrudnień losu,
ludzi, którzy niekoniecznie życzą mi dobrze, są i tacy, którzy będą się tak
długo uśmiechać, jak zrobię to i ja... Wciąż nie pojmowałam tego, że Aleksander
chciał... On chyba naprawdę chciał być ze mną, równie mocno, co i ja.
Zadziwiające, jak szybko potrafią się niektóre rzeczy zmieniać, i to, jak
potrafią wpędzić człowieka w długotrwałą zadumę.
Tym razem z zamyślenia wyrwała mnie szafka, która z hukiem
zamknęła się tuż przed moim nosem. Chciałam bowiem jak najszybciej zrobić nam
śniadanie, aby móc wrócić do chłopaka, któremu to nakazałam siedzieć grzecznie
w pokoju, dopóki nie wrócę. Na "oficjalne" śniadanie obowiązujące
wszystkich było już za późno, bowiem odbyło się ono jakiś czas wcześniej.
Jedyną więc opcją było skorzystanie z ogólnodostępnej kuchni, z nadzieją, że
uda się nam zdążyć chociażby na obiad, nieco bardziej syty od pierwszego
posiłku, robionego przeze mnie zarówno dokładnie, jak i szybko. Niezbyt miałam
ochotę na rozmowę z kimkolwiek, a wydawała się być nieunikniona w miejscu
znajdującym się tak niedaleko drzwi. Upewniłam się w tym jedynie, gdy tylko
usłyszałam kroki, niestety zmierzające w moim kierunku. Może jeszcze miałabym
złudną nadzieję, że obędzie się bez zbędnych słów, ale jak tylko utwierdziłam
się w tamtym momencie - nadzieja matką głupich, bowiem do mych uszu dobiegł
cichy, nawet nieukrywany śmiech, w dodatku wydobywający się z ust dziewczyny,
przez którą za każdym razem żałowałam, że moje włosy mają odcień taki, a nie
inny.
- Słabość do brunetów, co? - Prychnęła pod nosem blondynka,
na chwilę przerywając swój spazmatyczny śmiech, który zresztą zajął całe
pomieszczenie, jakby chcąc, aby dotarł do dosłownie każdego, bez ani jednego
wyjątku. - Szybko przychodzi Ci zmiana upodobań...
Z początku próbowałam udawać, że sądzę, iż słowa te nie są
skierowane w moją stronę. Po prostu zajmowałam się tym, co wcześniej, w głowie
usilnie licząc do trzydziestu, tak, aby nie palnąć zupełnie niepotrzebnych
zdań. Zamierzałam zrobić to, po co tam przyszłam, starając się ignorować
dziewczynę, która wciąż brnęła dalej.
- Myślałaś, że nikt nie zauważy tego, że prowadzisz się z
kolejnym? Ledwo co przestałaś pojawiać się z poprzednim, a już znalazłaś
kolejnego, którego jak śmiem twierdzić omamiłaś słodkimi słowami... - Zaśmiała
się znowu, ponownie nie zaprzątając sobie głowy tym, aby zachować jakąkolwiek
prywatność tejże rozmowy. Po prostu na przemian śmiała się, odzywała się
niepytana i rzucała w moją stronę określeniami, które chcąc nie chcąc nie
przeszły obok mnie obojętnie. Zacisnęłam dłoń na chłodnym blacie, nieomal
czując, jak pod naporem lekko ugina się, co było tylko i wyłącznie skutkiem
złości, powoli zbierającej się we mnie na tyle mocno, że musiałam niezwykle
silnie zacisnąć wargi, aby przypadkiem nie obrócić się w jej stronę i
powiedzieć tego, co kotłowało się we mnie od dłuższej chwili. Przypomniałam
sobie jednak w ostatnim momencie o spokoju, oraz o tym, aby nie dać jej
satysfakcji z tego, że krótkimi, nic nieznaczącymi słowami doprowadziła mnie do
frustracji, ani tym bardziej gniewu, który odczuwałam za każdym razem, gdy
tylko ktoś mieszał się w nie swoje sprawy. Gdyby jeszcze robione to było z
czystej troski, chęci dbania o drugą osobę... Skłonna byłabym wtedy przymknąć
na to wszystko oko, jednak nie potrafiłam zrobić tego w tamtym momencie i przy
tamtej osobie.
- Nie powiesz nic? Przy nim też jesteś taka małomówna?
Właściwie to miałam w głowie miliony słów, którymi mogłabym
ją uraczyć. Z całego serca pragnęłam zrównać Bridget z ziemią, poćwiartować jej
ciało na kawałki i wywieźć do lasu, najlepiej tak, żeby już nikt nie musiał
patrzyć się na jej osobę... Niestety, ale było to niewykonalne, głównie z tego
powodu, że wizja spędzenia reszty życia w więzieniu nie wydawała się być
niczym... Fajnym, ani tym bardziej tym, czego pragnęłam w tamtym momencie.
Chciałam wyjść stamtąd jak najszybciej, zaszyć się gdzieś, i najlepiej nie
rozmawiać z nikim o niczym, nawet z Aleksandrem, choć tak bardzo chciałam być
równocześnie u niego, wtulić się w niego mocno i nie przejmować się niczym, ani
tym bardziej nikim. Sama zaczęłam zaprzeczać samej sobie, a w dodatku
doprowadziła do tego osoba, która cieszyła się z tego, że może sprawić komuś
zwyczajnie przykrość, przedstawiając rzeczywistość inaczej, niż miała ona
odzwierciedlenie naprawdę. Co prawda punkt widzenia zależy od punktu siedzenia,
jednak nie wydawało mi się, aby blondynce można było ufać na tyle, aby zacząć
sądzić, że ktoś postrzega mnie tak jeszcze...Przynajmniej nikt nie zabronił mi mieć tej cholernej
nadziei, która tylko zawodziła mnie z minuty na minutę. Co druga sprawa
zaczynała iść po mojej myśli, więc ucieszyłam się nieco, kiedy udało mi się
ominąć dziewczynę bez ani jednego, nawet najmniejszego wypowiedzianego słowa, i
wrócić do pokoju, w którym chwilę wcześniej pozostawiłam Aleksandra. Nie
chciałam pokazywać po sobie, że ten krótki monolog blondynki w jakikolwiek
sposób wyprowadził mnie z równowagi. Miałam nadzieję, że usilne wymuszanie
uśmiechu mi wyjdzie, bowiem nie chciałam psuć dnia innym, tylko dlatego, że
otrzymałam garstkę kłujących w oczy słów.
<Aleksander? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)