niedziela, 29 stycznia 2017

Od Jade C.D Aleksandra

Ciekawość wzięła wtedy zdecydowanie górę. Zdawało się nie robić na mnie wrażenia to, że siedzę na końskim grzbiecie, a konkretniej grzbiecie Versace'a, co jeszcze całkiem niedawno byłoby czymś, co w zupełności by mi wystarczało. Nadszedł czas zmian, uregulowania wartości, którymi pragnęłam kierować się w swoim życiu. Wystarczyło jedynie, że Aleksander pojawił się w zasięgu pola mego widzenia, a czynności, które wcześniej uznawane przeze mnie były jako święte, zdawały się być tym, co mogło poczekać.
Właściwie, to tak też było. Szybko, sprawnie, bez żadnego ociągania skierowałam kroki mojego kopytnego towarzysza na udeptaną ścieżkę, która biegła wzdłuż białego ogrodzenia Akademii. Dając mu w pewnym sensie dowolność, diametralnie wydłużając łączący nas kontakt poprzez wydłużenie, jeśli nie prawie całkowite puszczenie wodzy, uparcie zastanawiałam się, z czym brunet mógł wrócił, i co mogło być tą niespodzianką. Im dłużej nad tym myślałam, tym coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że nie mam odnośnie tego żadnego pomysłu. Nie wiedziałam, co mogło być tym, na co tak uparcie musiałam poczekać, ani tym bardziej tym, co miało odgrywać rolę potencjalnej niespodzianki. Zastanawiające było to, że postanowił ujawnianie tego pozostawić na czas późniejszy, zamiast otwarcie powiedzieć, z czym wraca... Pozostawało mieć nadzieję, że będzie to coś, co raczej pozytywnie mnie zaskoczy, bowiem kompletnie nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Było tyle różnych opcji, choć jedne eliminowały drugie, to każda z nich była na tyle prawdopodobna, aby przyszło mi do głowy to, aby kiedykolwiek brać je pod uwagę.
Gdy tylko poczułam, że ta niepewność rozsadzi mnie dosłownie od środka, zawróciłam konia w stronę stajni, ciesząc się jedynie, że nie zdążył on ponieść mnie nazbyt daleko. Z racji, że do jego boksu nie mieliśmy bardzo daleko, już po chwili najspokojniej w świecie stał w nim, bacznie obserwując, jako buszuję przy nieopodal stojącej skrzyni. Była to jedyna skrzypiąca rzecz, której nigdy, dosłownie nigdy się nie bał - była to pewnego rodzaju skrzynia skarbów, bowiem od środka wypełniona była najróżniejszymi rzeczami, które tylko mogły uszczęśliwić w odpowiedni sposób koński żołądek. Przerzucając na brzeg stertę owoców i warzyw, w końcu dogrzebałam się do marchewek - czegoś, za co Versace skłonny był stać na tyle grzecznie, do momentu, w którym nie zapragnął kolejnego brudnopomarańczowego warzywa. Tym razem również było dosyć podobnie - nie mógł się napatrzeć na wiadro, do którego z hukiem upadło kilka smakołyków, wcześniej dogłębnie przeze mnie przejrzanych, by mieć pewność, że w stuprocentach zdatne są przez niego do spożycia. Przyglądając się, jak sprawia, że ponownie w niebieskim naczyniu dojrzeć można dno, prawie zapomniałam o celu, który wcześniej sobie obrałam. Zamierzałam iść jak najszybciej do pokoju, mając nadzieję, że nikt po drodze nie będzie mnie zaczepiał jakoś specjalnie długo, a już na pewno nie tak, aby ukradło to z mojego dnia kilka, cennych chwil. Owszem, nie miałam nic przeciwko co do rozmowy z większością zamieszkujących Akademię osób, ale zdecydowanie bardziej wolałam oszczędzać swych słów na rozmowę z Aleksandrem, którego znowu jak najszybciej, w ekspresowym wręcz tempie chciałam zobaczyć. Klepiąc więc po raz ostatni wałacha po łopatce przez kraty jego boksu, w myślach już widziałam dobrze znany mi korytarz, który chwilę później przyszło mi przemierzać. Zresztą, złapałam się na tym, że stałam pod drzwiami jeszcze niedawno zamieszkiwanego przeze mnie pokoju, odruchowo już szukając kluczy, które znając życie pałętałyby się po jednej z kieszeni. Szybko otrząsnęłam się jednak, przypominając sobie, że jeszcze kilka godzin wcześniej wprowadziła się stamtąd, na rzecz mieszkania z brunetem.
Wciąż nie mogłam jakby uwierzyć w to, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze całkiem niedawno zastanawiałabym się, czy mogę nazywać się mianem jego dobrej znajomej, podczas gdy wszystko wskazywało na to, że stopień naszej zażyłości wskoczył jakby na wyższy poziom. Bez większego zawahania podjęliśmy decyzję o dzieleniu jednego pokoju, jednej codzienności, co jak podejrzewam, przy innej osobie przyszłoby mi zdecydowanie ciężej. Tu wszystko było od początku jasne, że nie ma niczego innego, co sprawiłoby mi podobną radość, że mogłam być przy chłopaka częściej, niż udawało nam się to wcześniej. A mimo to, moja dłoń zadrżała lekko w momencie, kiedy to sięgnęłam po klamkę, aby chwilę później przekroczyć próg pokoju. Byłam nieco zdziwiona, że pomimo otwartych drzwi nie ma nikogo w środku, a co więcej dookoła panuje względna cisza, przerywana jedynie przez głos, który o dziwo był dla mnie dziwnie znajomy. Po chwili dumania błyskotliwe mogłam stwierdzić, że Aleksander jest w łazience, a zasłyszany przeze mnie głos nie należał do nikogo innego, jak do niego. Ledwie zdążyłam spojrzeć na stojące z boku torby, a już musiałam przenieść wzrok na drzwi, w których stał chłopak, trzymając na rękach coś, co za pewne było rozwiązaniom całej tej dręczącej mnie, nierozwikłanej do tamtego momentu zagwostki. Trzymał on bowiem kota, lekko jeszcze wilgotnego i wyraźnie przestraszonego sytuacją, w której się znalazł. Gwałtowne ruchy kociaka tłumaczyłyby fakt istnienia zadrapań, które licznie w ilości zdobiły większą część odkrytych rąk Aleksandra, co na sam widok wzdrygnęło mnie lekko, bowiem nie przypominałam sobie sytuacji, w której zadrapania po kocich pazurach kojarzyłabym w sposób przyjemny, bo raczej do rzeczy przyjemnych to to nie należało.
- Czyj to kociak? - Odezwałam się w końcu, przerzucając wzrok a to z białego stworzenia, a to z bruneta, by ostatecznie utkwić wzrok w całokształtcie ich osób, wciąż niezbyt rozumiejąc fakt istnienia malucha w naszym otoczeniu.
- Przynajmniej chwilowo jest tak jakby... Nasz, albo raczej do momentu, w którym ktoś po niego się zgłosi - Chwyciwszy ledwo co kota w miarę wygodnie, już musiał oglądać się za jego malutkim, białym stworzeniem, które to ni stąd, ni z owąd, poczuło silną potrzebę zaskoczenie z jego objęć. Kompletnie nie przejmując się tym, że po drodze ma takie przeszkody, jak chociażby nasze buty, torby, i siatki z zakupami, przemknął tuż pod stołem, utrudniając sprawę na tyle, że nijak szło go wyjąć. Stwierdziwszy, że nic dobrego to nie przyniesie, skończyliśmy rozglądać się za kotem, przyjmując się bardziej brakiem miseczek albo czegokolwiek, do czego można byłoby nasypać mu trochę karmy i nieco świętej wody. W końcu znajdując coś, co mogłoby nadawać się do pełnienia tak odpowiedzialnej roli, mogliśmy usiąść już spokojnie, wcześniej wypełniając naczynia nieco ponad połowę, mając nadzieję, że to w jakikolwiek sposób zachęci uciekiniera do wyjścia na światło dzienne.
- Właściwie, to pewnie zrobiłabym tak samo - uśmiechnęłam się lekko, zaraz po tym, jak chłopak streścił mi nieco to, w jaki sposób skończyło się tak, że biała kulka siedziała pod naszym stołem, nie mając najmniejszego zamiaru, aby w najbliższym czasie spod niego wyjść. Co prawda nigdy nie pałałam jakąś szczególną miłością do tych zwierząt, ale tolerowałam je na tyle, że śmiałam twierdzić, że nawet całkiem je lubię. Byłam nawet w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że nie miałam nic przeciwko, aby kociątko zostało z nami jak najdłużej, zakładając, że wcześniejszy właściciel nie zgłosiłby się do Aleksandra z zamiarem zabrania go z powrotem do siebie. Jeśli tylko nie wchodzilibyśmy sobie zbyt często w drogę, gotowa byłabym polubić i to małe stworzonko, mimo to, że niezbyt podobał mi się fakt, że mój ukochany znowu potrzebuje drobnych opatrunków, tym razem przez kocie pazurki, które pozostawiły głównie na jego rękach drobne ślady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)