Gdy tylko kubek zaczął zbliżać się ku ziemi, zaraz po tym, jak został
zaatakowany przez rzucony przeze mnie zeszyt, poszłam w ślady chłopaka,
usiłując doprowadzić do tego, aby osiadł w rękach kogokolwiek z nas.
Udało się to brunetowi, który jak tylko zobaczył, że nasze twarze dzieli
niewielka odległość, przestał zamartwiać się naczyniem, które z hukiem
rozpadło się na ziemi.
Nagle zapragnęłam, żeby przestały dzielić nas te centymetry, jeśli nie
milimetry. Najwidoczniej pomyślał o tym samym, bowiem położył dłoń na
jednym z moich policzków, poprzez złączenie naszych ust zmniejszając
przestrzeń, która jeszcze nas dzieliła. Mimo wszystko byłam zszokowana,
że było nas na to stać - nie spodziewałam się, że Aleksander
kiedykolwiek jeszcze chociażby delikatnie muśnie moją skórę, nie mówiąc
już o ustach. W dodatku nie poznawałam samej siebie, nie potrafiłam
zrozumieć, że nieco zmieniłam się, odkąd miałam okazję go poznać. Bałam
się, że znowu zrobię coś... Źle, i brunet podąży w ślady chłopaka, który
jeszcze niedawno pomieszkiwał w moim sercu, równie szybko się z niego
wyprowadzając. To wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym nie musiała widywać
osoby, dla której jeszcze niedawno dałabym się pokroić na codzień, co
właśnie miało miejsce. Tymczasem zapomniałam o wszelkich
postanowieniach, tych bardziej noworocznych i tych mniej, z niemniejszym
zapałem co chłopak odwzajemniając jego pocałunki. Tracąc jakby cały
pion, którego starałam się wcześniej trzymać, objęłam dłońmi szyję
Aleksandra, od czasu do czasu bawiąc się w palcach koniuszkami jego
ciemnych kosmyków, wciąż przywierając do jego ust. Zdawał się nie
przejmować tym, że obok nas leżała rozlana kawa, ani tym, że nasze
referaty są w stanach agonalnych, same już prosząc się o korektę, która
była nieunikniona, bowiem przyparł mnie delikatnie do kanapy, znajdujące
się za moimi plecami. Nagle poczułam, jak robi mi się duszno, a całe
moje ciało jakby rozpływa się, będąc tak blisko bruneta. Zaczęło
brakować mi powietrza, którego nie miałam ani ochoty, ani czasu
zaczerpnąć - w końcu poczułam jednak, że wszystko przybiera nieco inne
obroty, a pisanie referatów mogłoby spełznąć na z lekka inne tory.
Korzystając więc z okazji, w której przez ułamek sekundy nasze wargi
dzieliła jakakolwiek odległość, szybko pozbierałam się w sobie, jednym
zgrabnym susem docierając do drzwi, pod którymi czekały na mnie moje
buty. Nie pamiętając już nawet o zeszycie, po chwili wyszłam na
zewnątrz, wciąż nie mogąc się otrząsnąć z tego, co właściwie stało się
chwilę wcześniej. Czując delikatne podmuchy wiatru, które chcąc nie
chcąc muskały moje odkryte ramiona, weszłam do stajni, mając nadzieję,
że znajdę w niej ciepłe miejsce, w którym nikt nie będzie mi
przeszkadzał, oprócz myśli, które pałętały się w mojej głowie bez
większego sensu.
- Znowu stchórzyłam... - Westchnęłam po cichu, opierając się o jasny
grzbiet rumaka, do którego boksu bez wahania wtargnęłam, nawet nie
przejmując się tym, czy zaraz ktoś będzie miał na niej jazdę, albo czy
ktoś mnie zauważy, przechodząc przez korytarz. I... Zaczęłam żałować, że
to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Z jednej strony
zaimponowała mi w pewnym sensie ta spontaniczność, natomiast z drugiej
miałam pewne obawy, nie wiedząc, czym to wszystko było spowodowane. Było
duże prawdopodobieństwo, że dla Aleksandra była to chwila działania pod
wpływem impulsu, nic nie znaczącej chwili, a sama moja osoba była
przypadkiem, który akurat napatoczył się w zasięgu jego ręki. Głaszcząc
klacz chciałam dodać sobie tym otuchy, jakby próbując wymusić na sobie
uśmiech, który za pewne zagościłby na moich ustach w momencie, gdybym to
pojawiła się w stajni w nieco innych okolicznościach. Nie przyszłam tam
ani na jazdę, tak długo przeze mnie wyczekiwaną, ani dla konia, który
cieszył się z mojej obecności tylko dlatego, że miałam w kieszeniach
całkiem dobre, o smaku owoców leśnych smaczki. Wolałabym siedzieć wtedy u
bruneta, w tej cholernej sześćdziesiątce czwórce, i rozmawiać na
tematy, o których nigdy nie pomyślałabym, że można tak długo debatować.
Albo chciałabym po prostu być w jego otoczeniu, nie wymieniając się
wzajemnie żadnymi uśmiechami, a jedynie od czasu do czasu patrząc na
siebie, jakby sądząc, że drugiej osobie gdzieś to umknie. Naiwnie
obkręcając palce wokół grzywy Kawalkady, miałam nadzieję, że nagle
znajdę na to wszystko złoty środek, pozwalający na zadowolenie obu
stron. Wtem przez głowę przeszła mi dość głupia myśl, która jak się
zdawało, zaczynała mieć coraz głębsze odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Co jeśli na to wszystko pomóc mogła tylko nasza wzajemna obecność, a
zrozumieć to musiałam dopiero po kroku wykonanym przez chłopaka, mimo,
że czułam, iż mogło być to wszystko całkiem... Przypadkowe, bez
przyszłości. Nie chcąc znowu stracić dla siebie kogoś cholernie
bliskiego, miałam nadzieję, że zrozumie, dlaczego tak nagle wyszłam,
nawet nie racząc go wtedy krótkim, ukradkowym spojrzeniem... Mając
delikatne obawy, z nieco drżącymi dłońmi zapukałam do drzwi jego pokoju,
mając ogromną wiarę, że go tam zastanę. Za którymś razem otworzył,
będąc za pewne zszokowanym, że widzi tam mnie. Jedno było pewne -
rzucając mu się wtedy nieomal na szyję byłam pewna tego, co robię, a tym
bardziej gotowa na konsekwencje, jakie mogły się pojawić, kiedy tym
razem to ja złączyłam nasze usta.
<No, Aleksandrze, mizianko czy nie-mizianko? (': >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)