sobota, 14 stycznia 2017

Od Jade C.D Aleksandra

Gdy tylko kubek zaczął zbliżać się ku ziemi, zaraz po tym, jak został zaatakowany przez rzucony przeze mnie zeszyt, poszłam w ślady chłopaka, usiłując doprowadzić do tego, aby osiadł w rękach kogokolwiek z nas. Udało się to brunetowi, który jak tylko zobaczył, że nasze twarze dzieli niewielka odległość, przestał zamartwiać się naczyniem, które z hukiem rozpadło się na ziemi.
Nagle zapragnęłam, żeby przestały dzielić nas te centymetry, jeśli nie milimetry. Najwidoczniej pomyślał o tym samym, bowiem położył dłoń na jednym z moich policzków, poprzez złączenie naszych ust zmniejszając przestrzeń, która jeszcze nas dzieliła. Mimo wszystko byłam zszokowana, że było nas na to stać - nie spodziewałam się, że Aleksander kiedykolwiek jeszcze chociażby delikatnie muśnie moją skórę, nie mówiąc już o ustach. W dodatku nie poznawałam samej siebie, nie potrafiłam zrozumieć, że nieco zmieniłam się, odkąd miałam okazję go poznać. Bałam się, że znowu zrobię coś... Źle, i brunet podąży w ślady chłopaka, który jeszcze niedawno pomieszkiwał w moim sercu, równie szybko się z niego wyprowadzając. To wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym nie musiała widywać osoby, dla której jeszcze niedawno dałabym się pokroić na codzień, co właśnie miało miejsce. Tymczasem zapomniałam o wszelkich postanowieniach, tych bardziej noworocznych i tych mniej, z niemniejszym zapałem co chłopak odwzajemniając jego pocałunki. Tracąc jakby cały pion, którego starałam się wcześniej trzymać, objęłam dłońmi szyję Aleksandra, od czasu do czasu bawiąc się w palcach koniuszkami jego ciemnych kosmyków, wciąż przywierając do jego ust. Zdawał się nie przejmować tym, że obok nas leżała rozlana kawa, ani tym, że nasze referaty są w stanach agonalnych, same już prosząc się o korektę, która była nieunikniona, bowiem przyparł mnie delikatnie do kanapy, znajdujące się za moimi plecami. Nagle poczułam, jak robi mi się duszno, a całe moje ciało jakby rozpływa się, będąc tak blisko bruneta. Zaczęło brakować mi powietrza, którego nie miałam ani ochoty, ani czasu zaczerpnąć - w końcu poczułam jednak, że wszystko przybiera nieco inne obroty, a pisanie referatów mogłoby spełznąć na z lekka inne tory. Korzystając więc z okazji, w której przez ułamek sekundy nasze wargi dzieliła jakakolwiek odległość, szybko pozbierałam się w sobie, jednym zgrabnym susem docierając do drzwi, pod którymi czekały na mnie moje buty. Nie pamiętając już nawet o zeszycie, po chwili wyszłam na zewnątrz, wciąż nie mogąc się otrząsnąć z tego, co właściwie stało się chwilę wcześniej. Czując delikatne podmuchy wiatru, które chcąc nie chcąc muskały moje odkryte ramiona, weszłam do stajni, mając nadzieję, że znajdę w niej ciepłe miejsce, w którym nikt nie będzie mi przeszkadzał, oprócz myśli, które pałętały się w mojej głowie bez większego sensu.
- Znowu stchórzyłam... - Westchnęłam po cichu, opierając się o jasny grzbiet rumaka, do którego boksu bez wahania wtargnęłam, nawet nie przejmując się tym, czy zaraz ktoś będzie miał na niej jazdę, albo czy ktoś mnie zauważy, przechodząc przez korytarz. I... Zaczęłam żałować, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Z jednej strony zaimponowała mi w pewnym sensie ta spontaniczność, natomiast z drugiej miałam pewne obawy, nie wiedząc, czym to wszystko było spowodowane. Było duże prawdopodobieństwo, że dla Aleksandra była to chwila działania pod wpływem impulsu, nic nie znaczącej chwili, a sama moja osoba była przypadkiem, który akurat napatoczył się w zasięgu jego ręki. Głaszcząc klacz chciałam dodać sobie tym otuchy, jakby próbując wymusić na sobie uśmiech, który za pewne zagościłby na moich ustach w momencie, gdybym to pojawiła się w stajni w nieco innych okolicznościach. Nie przyszłam tam ani na jazdę, tak długo przeze mnie wyczekiwaną, ani dla konia, który cieszył się z mojej obecności tylko dlatego, że miałam w kieszeniach całkiem dobre, o smaku owoców leśnych smaczki. Wolałabym siedzieć wtedy u bruneta, w tej cholernej sześćdziesiątce czwórce, i rozmawiać na tematy, o których nigdy nie pomyślałabym, że można tak długo debatować. Albo chciałabym po prostu być w jego otoczeniu, nie wymieniając się wzajemnie żadnymi uśmiechami, a jedynie od czasu do czasu patrząc na siebie, jakby sądząc, że drugiej osobie gdzieś to umknie. Naiwnie obkręcając palce wokół grzywy Kawalkady, miałam nadzieję, że nagle znajdę na to wszystko złoty środek, pozwalający na zadowolenie obu stron. Wtem przez głowę przeszła mi dość głupia myśl, która jak się zdawało, zaczynała mieć coraz głębsze odzwierciedlenie w rzeczywistości. Co jeśli na to wszystko pomóc mogła tylko nasza wzajemna obecność, a zrozumieć to musiałam dopiero po kroku wykonanym przez chłopaka, mimo, że czułam, iż mogło być to wszystko całkiem... Przypadkowe, bez przyszłości. Nie chcąc znowu stracić dla siebie kogoś cholernie bliskiego, miałam nadzieję, że zrozumie, dlaczego tak nagle wyszłam, nawet nie racząc go wtedy krótkim, ukradkowym spojrzeniem... Mając delikatne obawy, z nieco drżącymi dłońmi zapukałam do drzwi jego pokoju, mając ogromną wiarę, że go tam zastanę. Za którymś razem otworzył, będąc za pewne zszokowanym, że widzi tam mnie. Jedno było pewne - rzucając mu się wtedy nieomal na szyję byłam pewna tego, co robię, a tym bardziej gotowa na konsekwencje, jakie mogły się pojawić, kiedy tym razem to ja złączyłam nasze usta.
<No, Aleksandrze, mizianko czy nie-mizianko? (': >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)