Nie będę ukrywać - widok Aleksandra pocieszającego małą,
roztrzęsioną brunetkę spowodował, że moje serce nieco przyspieszyło bicia, a
zęby zacisnąć musiałam na swej dolnej wardze, co przynajmniej teoretycznie
miało zapobiec zauważalnemu rozczuleniu. Dawno nie widziałam, aby ktokolwiek
podchodził w sposób podobny do innych, a zwłaszcza do dzieci, o których pobycie
godzinę wcześniej jeszcze nic nie wiedzieliśmy. Zdawało mi się na tamten
moment, że zaczynałam coraz bardziej cenić jego osobę, pomimo faktu, iż znałam
go stosunkowo niedługo. Z tego co zdążyłam zauważyć, dosyć dobrze umiał
zachować zimną krew, albo raczej starał się robić to na tyle, aby wyglądało jak
najbardziej realistycznie. Nieukrywany spokój bił od jego osoby na kilometr,
powodując tym samym, że i ja w jego towarzystwie nieco trzymałam emocje na
boku, nie pozwalając im przynajmniej chwilowo ukazać się na światło dzienne.
Trzeba było przyznać, że na taką osobę Akademia czekała zdecydowanie zbyt
długo, a i ja potrzebowałam takowego towarzystwa. Niewątpliwie,
niezaprzeczalnie wręcz.
- Zanim mi tu zejdziesz, drogi towarzyszu... - Powstrzymując
śmiech wywołany przez poprzednią wypowiedź bruneta, zdjęłam z szyi kucyka
wodze, podając je chłopakowi. - Potrzymaj - dodałam, ucinając zbędne pytania z
jego strony. Ignorując jego pytające spojrzenia, sprawnie zdjęłam z grzbietu
szetlanda malutkie siodło, kładąc je tuż obok stojaka, rozstawionego mniej
więcej na środku placu. Pomimo, że wałach kręcił się przy tym niemiłosiernie,
udało mi się usiąść na jego grzbiecie - nie musiałam nawet odbijać się zbytnio
od podłoża, gdyż w moim przypadku wystarczyło jedynie podnieść prawą kończynę
do góry. Mina Aleksandra była wprost... Bezcenna, a na pewno godna
zapamiętania. Mimika jego twarzy wahała się pomiędzy rozśmieszeniem, które
mogłoby doprowadzić do nieprzerywalnych spazm śmiechu, a zdziwieniem, które
zdecydowanie przeważało. Nie wiedząc za pewne, co ma powiedzieć, czekał
cierpliwie aż usadowię się wygodnie na kasztanowym kłębie, mówiąc cokolwiek, co
mogłoby mu pomóc w rozgryzieniu mojej osoby w tamtym momencie.
- Na co czekasz? Jestem Twoim królikiem doświadczalnym.
Wyobraź sobie, że niezadowolona Jade to mniej - więcej piątka rozżalonych
dzieciaków - odparłam, kładąc się na szyi kucyka. Z racji, że byłam na niego ciut
za duża, musiałam znacznie podkulić nogi, aby nie szurać nimi po udeptanym
piasku. Puszczając bezwładnie ręce wzdłuż jego kończyn, słyszałam jedynie jak
brunet mruczy coś pod nosem - zidentyfikowałam jedynie pojedyncze słowa,
jednakże przesłanie było jasne - według Aleksandra byłam po prostu dużym
dzieckiem, które podkuli ogon, jeśli nie dostanie ulubionego smaku lizaka.
Puszczając słuszną uwagę mimo uszu, przymknęłam nieco swe powieki, skupiając
się jedynie na odgłosie kroków pochodzących zarówno spod obuwia chłopaka, jak i
kopyt wierzchowca. Wtulając się w jego cieplutką, przyjemną w dotyku sierść,
niemalże nie zauważyłam, kiedy to staliśmy już w miejscu, przestając krążyć po
określonej ścieżce. W końcu brunet oddalił się od nas, siadając kilka metrów dalej,
podczas gdy ja wciąż wylegiwałam się na grzbiecie kasztana. Słysząc jego cichy
śmiech, przetarłam już przyzwyczajone do ciemności oczy, zeskakując na podłoże
o własnych siłach. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wywróciła się przy
tym, wyginając swoją nogę w dość nienaturalnej pozycji. Z początku nie poczułam
przeszywającego bólu, który ujawnił się dopiero, gdy chciałam podnieść się z
miejsca. Syknęłam po cichu, podpierając się o stojącego nieopodal kucyka -
gdyby nie on i jego zacna egzystencja, skazana byłabym na odezwanie się o pomoc
do najprawdopodobniej bruneta, co z właściwie nie wiadomych dla mnie powodów
nie wchodziło w grę. Kuśtykając więc jedynie, podeszłam wraz z szetlandem w
kierunku naszego trzeciego towarzysza, który przyglądał się temu z wyraźną
uwagą. Zauważywszy skupienie na jego twarzy, nieco szturchnęłam go w ramię, jak
gdyby nigdy nic opuszczając z kopytnym plac.
- Chciałaś uciec, co? - Usłyszałam za sobą, kiedy tylko
wkroczyłam wraz z rumakiem do jego boksu. Obróciwszy się w stronę znajomego
głosu, zauważyłam opartego o wejście Aleksandra, przypatrującego się nam z
błądzącym uśmiechem. Nachylając się nieco, aby wygodnie pozbyć Piccola ogłowia,
pokręciłam delikatnie głową.
- Powiedzmy, że jestem po prostu silną i niezależną kobietą
- parsknęłam pod nosem, mijając go ramieniem w korytarzu. Upewniając się
wcześniej, że kucyk nic nie nabroi, zaniosłam cały jego sprzęt niezbędny do
odprowadzanek do siodlarni, w duchu mając nadzieję, że szetland pozostawił
stajnię taką, jaką ją zapamiętałam. Na szczęście nie pomyliłam się zbyt wiele -
jedynie ciemnooki kucał przy wałachu, wystawiając w jego stronę otwartą dłoń.
Nie chcąc, aby którykolwiek spłoszył się na mój szybki powrót, stanęłam z boku,
co mimo wszystko nie umknęło uwadze chłopaka.
- Duże postępy jak na niecałą dobę - uśmiechnęłam się,
widząc, jak mój towarzysz otrzepuje się z niewielkich ilości siana, wstając
przy tym. I ja weszłam do środka, tym razem już z trzema brązowymi szczotkami,
odkładając je z początku na bok. Chwilę siedziałam w kącie, spoglądając, jak
kasztan przeżuwa siano, jednakże dość szybko otrzepałam się z chwilowego
transu, powolnymi ruchami jeżdżąc zgrzebłem po jego zmierzwionej sierści.
<Aleksander? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)