Popatrzyłam się na kotkę – stała przede mną i swoimi
słodkimi oczkami próbowała wymusić jakieś pieszczoty.
- A weź się uspokój, nic ode mnie nie dostaniesz –
próbowałam ją przesunąć, ale ona tylko z jeszcze większym zacięciem różowiła mi
świat.
- Dobrze, już dobrze, bo za chwilę zastaniesz mnie tu
rzygającą tęczą – uległam i podrapałam Candy po uchu. W pewnym sensie to było
naprawdę trafne imię. Wypiłam ostatni łyk czekolady i zapytałam się mojej
towarzyszki:
- To co teraz robimy?
- Ja mogę poćwiczyć lotną na ujeżdżalni, pojechać w teren,
cross, poskakać…
- A więc pojedźmy w teren, ostatnio Empikowi przydałaby się porządna
porcja ruchu – odpowiedziałam zgodnie. Poszłyśmy do koni, i jak zwykle
podczyściłyśmy je i osiodłałyśmy. Spotkałyśmy się przed bramą wychodzącą do
lasu. Czułam, że mój gniadosz wręcz umiera z podekscytowania. Efektowało to odskakiwaniem na wszystkie strony i koncentrowaniem się na nieoczekiwanych rzeczach. Pchnęłam go mocniej do przodu, wyciągnęłam wodze i postarałam się mimo wszystko poprawić działanie pomocy. Po chwili wdzięczny koń trochę mi się oddał, uspokoił się, korzystając z długiej wodzy wyciągnął szyję, a kiedy ponownie je zebrałam zaczął żuć wędzidło, czego oczekiwałam. Wyciągnęłam jeszcze stępa i zainteresowałam się moją towarzyszką, która siedziała na Spartanie po mojej prawej stronie. Teren wokół nas był naprawdę równy, dość miękki, ale nie rozlazły, czyli idealny na mały wyścig, od którego nie mogłam się powstrzymać.
- Może mała gonitwa do tamtego płotu? - od razu zaproponowałam, wskazując palcem drewniany obiekt, ledwo widoczny na horyzoncie.
- Właściwie... Czemu nie? - zgodziła się Lily i zebrała ogiera. ja zrobiłam to samo i ustawiłam się na prowizorycznej linii mety. Odbyło się radosne odliczanie, a na słowo start oba konie puściły się galopem. Tyle, że zajęło mi trochę ogarnięcie Empiryka, który na początku zyskał nerwowość i miotał się jak szatan. Przez to małe niedociągnięcie brunetka zyskała kilkanaście metrów przewagi.
Później, kiedy jednak wskazałam dobry kierunek, zaczęliśmy pędzić z prędkością światła i coraz bardziej zbliżać się do przeciwniczki. Po jakichś 2/3 drogi łby koni zrównały się. Rzuciłam chytre spojrzenie Lilce i docisnęłam jeszcze mocniejszą łydeczkę, nie schodząc z półsiadu.
Liluś? Wena uciekła...
Liluś? Wena uciekła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)