sobota, 22 października 2016

Od Daniny do ...

Właśnie dziś opuszczę Norwegię. Wysiadłam z samochodu i skierowałam się w stronę lotniska z mamą i Charlotte.
Myśl o tym, że będę bardzo daleko od rodziny... Wprawiała mnie w pewien chwilowy stan załamania psychicznego. Od teraz pozostawały tylko maile, skype, facebook, esemesy i rozmowy telefoniczne.
W zasadzie sama tego chciałam. Tak, chciałam tego. Będzie dobrze, poznam nowych ludzi i oczywiście, co najważniejsze, nabędę nowych umiejętności i wiedzy w dziedzinie jeździectwa.
Od ostrego, zimnego powietrza mrowiło mnie w policzkach, kiedy szybko maszerowałam w stronę wejścia na lotnisko.
-"Przynajmniej wyemigruję w miejsce obdarzone cieplejszym klimatem niż tu." - pocieszyłam się w myślach.

Nigdy w życiu nie leciałam. A już zwłaszcza sama i na dodatek ponad milionami litrów wody. Czeka mnie jedynie przerwa na złapanie oddechu w Londynie, a następnie stamtąd na Floryde i tu już bez postoju, przez co wzrastało ryzyko.
-Katastrofy lotnicze zdarzają się bardzo rzadko. - słyszałam głos Charlotte.
-Ale się zdarzają - brzmiał mój niepodważalny kontrargument.
-Ok, jeśli miałaby się przydarzyć właśnie tobie, po prostu konsekwentnie dostosujesz się do wszystkich instrukcji stewardess i kapitana do­tyczących bezpieczeństwa - poradziła mi. - Potem zamkniesz oczy i pomyślisz o mnie albo o tyłku jakiegoś fajnego kolesia.
-O nie - mruknęłam - tego nie zrobię. Będę się hiperwentylo­wać, aby jak najszybciej stracić przytomność i żeby dotarło do mnie jak najmniej z tego wszystkiego. - Gratulację Danina, bardzo przemyślana decyzja.
Charlotte wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko.
-Jak będziesz martwa, będzie ci raczej wszystko jedno - dodała.
-Tak, wiem. - westchnęłam.
-Jasne. - odparła. - Jesteś Danina Johansen, masz dziewiętnaście lat i gdybym cię nie znała, to bym uznała, że jesteś jedyną osobą na tej planecie, która jest nieszczęśliwa.
-Dzięki, kocham cię Charlotte. - mruknęłam i usiadłam na plastikowym niebieskim siedzisku.
Moja młodsza siostra w odpowiedzi zachichotała i posłała mi pełne optymizmu spojrzenie, jakby mówiła: ''Będzie dobrze, dasz rade".
Zawsze chciałam mieć takie optymistyczne i radosne podejście do życia jak ona. Ja byłam kompletnym jej przeciwieństwem, nie miałam takiego szybkiego łapania kontaktu z ludźmi i także za czasów dzieciństwa nie miałam tylu przyjaciół, co nasza kochana Charlotte. Chociaż to z własnego wyboru, lubiłam samotność i było mi z nią dobrze, jedynymi oddanymi mi przyjaciółmi były zwierzęta i moja siostra. Może to się wydawać dziwne, ale ja z moją siostrą mamy bardzo dobre kontakty, traktujemy się jak stare dobre kumpele. Znam ją lepiej niż ktokolwiek, Charlotte mówi mi zawsze wszystko. Jej usposobienie strasznie przypomina mi ojca, natomiast z wyglądu matkę. Podobnie było ze mną, mój charakter był bardziej zbliżony do matki, a z wyglądu do ojca.
-Gotowa? - wybudził mnie z rozmyśleń i otulił pełen troski i spokoju głos matki.
-Tak, raczej tak. - spojrzałam w jej lodowato niebieskie oczy.
No i doszło już do ostatnich pożegnań z matką i siostrą. Szkoda tylko, że mój ojciec nie mógł tutaj przyjechać. No nieważne...
-Tylko pamiętaj jak spotkasz jakiegoś fajnego chłopaka... - zaczęła Charlotte lecz tym samym jej przerwałam.
-Tak, tak jesteś o tym powiadomiona od razu... - przekręciła oczami i się lekko do niej uśmiechnęłam.
Niższa ode mnie rudowłosa dziewczyna wtuliła się we mnie.
-Będę tęsknić.
-Ja też.
-No... Wchodzisz teraz w samodzielny świat dorosłości. - przytuliła mnie matka. - Dbaj o siebie i nie rezygnuj ze studiów. A jeżeli byłoby naprawdę źle to zawsze wiedz, że nasz dom stoi z szeroko otwartymi drzwiami zawsze dla ciebie. Kocham cię, trzymaj się.
Jeszcze na odchodne Charlotte z mamą machały rękoma. Będzie mi ich brakowało.
Nieoczekiwanie torba, kurtka i plecak, a nawet ja sama przeszliśmy bez żadnych komplikacji magiczny próg strefy bezpieczeństwa. Nie byłam pewna, czy mam się z tego cieszyć, bo teraz nie było już odwrotu.

Samolot zaczął się rozpędzać i kapitan wymamrotał coś, z czego nic nie zrozumiałam.
Potem zamknęłam oczy, poczułam przyspieszenie maszyny i turkot podwozia na pasie startowym. Przez kilka sekund czułam się jak sprasowany kamień, potem stałam się lekka i odczułam dyskomfort w brzuchu i między skroniami. Było to jednak groźne uczucie, które nie wywołało we mnie strachu. Z czasem te objawy ustępowały.
Następnie było lądowanie w Londynie, po czym kierunek: Floryda.

Lądowanie odbyło się bez żadnych przeszkód. Klapy do lądowania zawarkotały, a uda piekielnie mnie paliły. Potem podwozie dotknęło ziemi, a obok mnie przemknęły pojedyncze jasne budynki i niesamowicie ciepłe kolory Florydy. W końcu na ziemi.
Dotarcie do Akademii o całe szczęście, także nie sprawiło mi kłopotu, chociaż gdyby nie moja biegłość w mówieniu po angielsku to bym sobie stanowczo nie poradziła.
Taksówka przywiozła mnie pod sam budynek. Byłam pod ogromnym wrażeniem wyglądu tego... WSZYSTKIEGO!
Słońce odbijało się od lazurowego basenu tworząc majestatyczny obraz.
Taksówkarz wjechał na żwirową drogę po czym odjechał, gdy tylko dałam mu do reki pieniądze. Sympatycznie...
Sama uporałam się ze wszystkim. Przed schodami zatrzymałam się i spojrzałam na budynek, gdzie od teraz będzie moim nowym domem. To jest takie wielkie... Będzie zabawnie jak się tu zgubię.
Doczłapałam się cudem do recepcji. Z tego co mi wiadomo to jest 95 pokoi i znając życie dostanę pokój powyżej 20-stki.
-Dzień dobry. - uśmiechnęła się sztucznie na mój widok recepcjonistka.
-Dzień dobry. - odpowiedziałam tym samym.
-W czym mogę pomóc?
-Zapisałam się tutaj miesiąc temu, czy... - zaczęłam lecz przerwała mi tym samym.
-Imię i nazwisko? - w tej chwili zaczęła szperać w papierach.
-Danina Johansen.
Kobieta skinęła głową po czym dała mi kilka rzeczy do podpisania i kluczyk. O całe szczęście mój numer pokoju to 5, a więc znalezienie go nie będzie trudne, aby błąkać się po korytarzach i skakać po piętrach.
Tak już wspomniałam znalezienie pokoju nie było takie trudne. Gdy zobaczyłam pierwszy raz pokój w duchu mogłabym się nim zachwycać całymi dniami.
Po rozpakowaniu się i ustawieniu wszystkich sentymentalnych bibelotów i książek postanowiłam się rozejrzeć po okolicy. Może akurat jakimś fartem trafię na stajnie?
Będąc już prawie przy wejściu przypomniałam sobie o telefonie, jakoś to było dziwne, że nikt do mnie nie dzwonił.
Westchnęłam, potem wyjęłam komórkę i stwierdziłam, że od "łzawego" pożegnania z mamą i Charlotte nadeszło sześć esemesów i trzy nieodebrane połączenia. OCZYWIŚCIE wszystkie były od mojej kochanej siostry i brzmiały one tak:

Kocham cię!
Głowa do góry! Tęsknię za tobą!
Gorące pozdrowienia od mamy i taty. : - )
Wszystko u cb w porządku?

Już chciałam odpisywać na te bardzo emocjonalne esemesy, kiedy nagle poczułam jak coś mnie taranuje, w tle rozdzierający się krzyk:
-Uwaga!
Nie zdążyłam się zorientować, co to lub kto to, gdy tracąc chwilowo równowagę zaważyło to na tym, że upadłam z wielkim hukiem i bólem. Przez chwile świdrowały mi mroczki przed oczami, byłam lekko zażenowana, że już w pierwszy dzień musiało do czegoś takie dojść...
(Dokończy ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)